„Polacy” pod Białowodami

„Polacy” pod Białowodami

Po tym moście do Wierchniego Ujmonu przedostać się nie łatwo (Fot. archiwum/Wojciech Grzelak)

Ślicznotka bez rozumu – jak sakiewka bez pieniędzy

Centrum administracyjnym Doliny Ujmońskiej i o wiele od niej rozleglejszego ajmaku jest siedmiotysięczna wieś Ust’ Koksa. Po jej centrum leniwie przechadzają się krowy: to pospolity widok na Ałtaju. Położona w głuszy osada musi być samowystarczalna – jest tu nawet tielemaster (technik naprawiający telewizory), którego pracownia, mieści się w na pół wrośniętej w ziemi i przekrzywionej niby stary walonek drewnianej chałupce. Jej właściciel zapewnia, że potrafi remontować nawet komputery Pentium III.

Ajmak jest stosunkowo zamożny, głównie dzięki rozwiniętej hodowli marali (podgatunek jelenia). To właśnie starowiercy rozwijali na Ałtaju ich hodowlę.

 

Obecnie naród mieszka tu rozmaity; nie brakuje też, jak wszędzie na świecie, idiotów. Za Ust’ Koksą swojski, znany dobrze z wiosennej Polski, widok: wypalone łąki. Pożar traw, wzniecony przez miejscowego fanatyka rolnictwa pierwotnego, nadwerężył i przewrócił drewniane słupy sieci elektrycznej. Trzy wsie przez parę tygodni nie miały prądu.

Z Ust’ Koksy, aby dostać się do Wierchniego Ujmonu, trzeba pokonać Katuń, największą z ałtajskich rzek, po chybotliwym i zawieszonym na słowo honoru wąziutkim moście (za przejazd pobierane jest myto – równowartość 20 centów). We wsi Multa powstaje zwykle dylemat, w którym kierunku skręcić? Ze stojącej prawie na rozdrożu chaty wychodzi Oleg Bałtowski i udziela szczegółowych objaśnień. Zapytany o swoje nazwisko, wzrusza ramionami. To gest dobrze znany z całej Syberii, widziałem go może setki razy.

W latach władzy bolszewickiej lepiej było nie interesować się swoją genealogią, zwłaszcza mając „nierosyjskie” personalia. Toteż obywatele Związku Sowieckiego starali się zapomnieć historie własnych rodzin, a nawet imiona i pochodzenie dziadków. Nazwisko Bałtowski jest rozpowszechnione w ajmaku ust’ koksińskim, co w towarzyskiej rozmowie potwierdził mi miejscowy prokurator Oleg Iljasow, zapewniając, że część tej rodziny to jego regularni klienci.

 

– To pewnie potomkowie zesłańców, – przypuszcza Halina Mankowicz, sołtyska położonej w pobliżu Ust’ Koksy wsi Czendek. – Tak jak rodzina mojego męża, wywodząca się od Polaka, którego zesłano na Ałtaj w XIX wieku. Ani ona, ani poznani przeze mnie Bałtowscy nie poczuwają się do związków z Polską, nic też nie łączy ich z „Polakami” z Wierchniego Ujmonu. Większość Bałtowskich to Ałtajczycy wyznający szamanizm.

Po drodze do Wierchniego Ujmonu podwożę kawałek przemoczoną ulewnym deszczem Ałtajkę. Okazuje się, że to matka mojej studentki z uniwersytetu w Gornoałtajsku. Ucieszona ze spotkania, zaprasza mnie do swojej wsi, Garbunowa. – A co tam u was ciekawego? – pytam. – Jest sklep spożywczy – odpowiada po chwili zastanowienia. – A, i wiele u nas niezamężnych kobiet. Niech pan koniecznie przyjedzie! Ja jednak wolę zobaczyć najpierw Wierchnij Ujmon.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X