Nad Dunaj szeroki, nad Dunaj głęboki

Nad Dunaj szeroki, nad Dunaj głęboki

Port Izmaił widoczny z rumuńskiego statku pobudzał wyobraźnię i podsycał ciekawość – industrialne kształty, kontrastujące z typowym dla Delty Dunaju krajobrazem. Rumuńską deltę znałem już dość dobrze, ale za każdym razem, gdy tam byłem, zastanawiałem się jak jest po ukraińskiej stronie.

Latem ubiegłego roku odwiedziłem Deltę Dunaju. Miała to być podróż życia. Wcześniej dwukrotnie przepływałem między Tulczą (Tulcea) a wioską Periprawa, ramieniem Dunaju Kilia (Chilia), biegnącym wzdłuż granicy z Ukrainą. Machałem do ludzi w motorówkach po drugiej stronie, mój telefon pokazywał, że jest w zasięgu sieci Kyiv Star, ale granicy na Dunaju nie przekroczyłem. Postanowiłem, że kiedyś tam pojadę i przepłynę przez Dunaj ze strony rumuńskiej na ukraińską.

Przeprawa przez Dunaj okazała się niełatwa… Strona internetowa ukraińskiego MSZ informuje o trzech przejściach na Dunaju między Ukrainą a Rumunią. Z rozmów z mieszkańcami rumuńskiej delty wiedziałem, że takie przejścia funkcjonują, bo w Rumunii opowiadano mi o wyprawach na Ukrainę. Rzeczywiście – w Delcie Dunaju działają trzy przejścia graniczne, ale są one przeznaczone tylko dla mieszkańców strefy przygranicznej. Próby odnalezienia w Internecie szlaku z Rumunii na Ukrainę kończyły się tym samym. Wpisywałem nazwy geograficzne w wyszukiwarkę i wówczas jeszcze będąc przekonanym, że jest jakiś prom, statek lub autobus, znajdowałem powtarzające się pytania: „Czy ktokolwiek wie, jak dostać się z delty ukraińskiej do delty rumuńskiej?”. Odpowiedzi na te pytanie albo nie było, albo nie były one zadowalające. Okazało się, że był to problem całej masy turystów, którzy zaplanowali wakacje w tej części Europy! Dwa turystyczne  punkty – Deltę Dunaju i nie tak odległą Odessę dzielą nie tylko kilometry, ale także fakt, że nie można ot tak, po prostu, przejechać granicy. Ile pieniędzy mogłoby wpłynąć do zachodniej części obwodu odeskiego gdyby umożliwiono swobodny ruch?

Z moją dziewczyną – Pauliną – niecierpliwie wyczekiwaliśmy na wyjazd. Oczekiwaniom towarzyszyły emocje. Ostanie sprawy do załatwienia… Wyjazd jak bywa w takich wypadkach trochę się opóźnił, ale były też dobre strony opóźnienia – pojawiła się gotówka za dawno wykonane zlecenie. Z wypiekami na twarzy pobiegłem do pobliskiego kantoru przy kinie Wisła w Warszawie i zamieniłem złotówki na euro. Kupiłem bilet na autobus do Lwowa!

Lwów od pewnego czasu jest pierwszym miejscem postoju większości moich wyjazdów. Plany na początku były bardzo ambitne – mieliśmy zwiedzać wszystkie niemal miejsca na trasie do Morza Czarnego, ale kilka kwadransów nad mapą z długopisem w ręce zweryfikowało je: Czerniowce – nie zwiedzamy, Suczawa – nie zwiedzamy. Ale Lwowem nie można wzgardzić! Początek podróży nie był szczęśliwy. O zmianie czasu pamiętałem, przestawiłem zegarek w telefonie komórkowym. Nastawiliśmy budziki na rano z poczuciem pełnej kontroli nad sytuacją. Pobudka! Paulina na to, że mamy jeszcze czas. Niedobudzony, szczęśliwy, że jeszcze mogę pospać, położyłem głowę na poduszkę i… bez śniadania pędziliśmy na dworzec. Wbrew planom oszczędzania pojechaliśmy taksówką.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X