Człowiek – Ćma

Człowiek – Ćma

Są na świecie rzeczy, o których nie śniło się filozofom, mawiał Szekspir i tak jest naprawdę, pomimo, że filozofom bardzo się to nie podoba. Stworzyli pewien schemat widzenia świata, wygodny dla nich, bo oparty na ich poglądach i preferujący ich grupę jako elitę światowego postępu. Raz po raz, pojawia się wszakże coś, co burzy skostniały porządek filozofów.

Żaden z nich nie próbuje wtedy zbadać takiego zaskakującego zjawiska, a przeciwnie, wmawia wszystkim, że zjawisko takie nigdy nie wystąpiło, albo, że zjawisko powstało w wyniku fałszywej interpretacji wydarzenia naturalnego, albo zgoła, że obserwatorzy byli – i tu dowolnie: kłamliwi, głupi, pijani, żądni taniego rozgłosu itp., itp. Zostawmy w spokoju tych biednych ludzi. W przypadkach prawdziwie niezwykłych, nie można liczyć na ich pomoc. Oni, nawet przyciskani do muru oczywistymi faktami, zawsze jeszcze mogą, dumni i bladzi, odmówić zajęcia się nieznanym problemem jako „niegodnym zainteresowania naukowego”.

Z polowania „nici”
Niedawno powrócił z Kanady mój znajomy, wielki podróżnik, a przede wszystkim, myśliwy. Wrócił wściekły, rozżalony, ale i bardzo zaskoczony tym, co spotkało go w kanadyjskiej puszczy. Już kilkakrotnie, za niemałe pieniądze, wykupywał pozwolenia na polowanie w dzikich lasach Kanady. Tak było i teraz. Dostał dwóch przewodników, kanadyjskich Indian i wraz z nimi udał się do przygotowanej dla myśliwych leśnej chaty, daleko od jakiejkolwiek cywilizacji.

Polowanie zapowiadało się dobrze, ale pogodny nastrój zniknął gwałtownie, gdy do chaty nie weszli, a wręcz wtargnęli obaj Indianie, domagając się od niego natychmiastowego pakowania rzeczy i szykowania się do szybkiego wymarszu. Kolega próbował się czegoś dowiedzieć, zrozumieć powód, dla którego przyjacielscy dotąd Indianie stali się nagle gwałtowni i napastliwi.

Wtedy pociągnięty został do okna. W szybko zapadającym zmroku widać było, że na gałęzi drzewa, stojącego o kilkadziesiąt metrów od ich domu, coś siedziało. Było duże i raczej na pewno nie był to ptak. Przypominało jakby przykucniętego człowieka. Nagle to coś obróciło się w stronę patrzącego i kolega poczuł dreszcz zgrozy, przelatujący mu po plecach. To coś patrzyło na niego okropnymi, świecącymi na czerwono oczami, podobnymi do świateł hamującego samochodu. (To porównanie spotkacie Państwo w naszej opowieści jeszcze raz).

Widzisz? – pytał Indianin. – Musimy uciekać. Natychmiast. Pakuj się i uciekamy. To jest… (tutaj kolega nie potrafił powtórzyć mi indiańskiej nazwy owego monstrum). Wtedy kolega zrobił coś, jak się okazało wielce niestosownego, bo zaproponował Indianom, że wyjdzie przed chatę i to coś zastrzeli. W sekundę Indianie wydobyli wielkie noże i zagrozili koledze, że zarżną go bez litości, jak tylko weźmie broń do ręki. Do TEGO nie można strzelać, TEGO nie da się pokonać, przed TYM można tylko próbować ucieczki. No i co mój kolega miał robić przeciwko tym dwom indiańskim zabijakom? Poza tym, w głębi serca czuł, że powinien być im wdzięczny. Może nawet za uratowanie życia?

Kolega i wtedy, i teraz, już w Polsce, nie miał zielonego pojęcia, co tam siedziało na drzewie i dlaczego Indianie, aż tak się tego przestraszyli. Faktycznie, było to jakieś wstrętne, odpychające, a przede wszystkim jakieś takie – obce. Indianie reagowali na widok poczwary, jakby wiedzieli, co to jest i ta wiedza doprowadzała ich do paniki. Nie chcieli, a może, po prostu, nie umieli wyjaśnić cudzoziemcowi istoty zaistniałego zagrożenia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X