Kraina marzeń

Kraina marzeń

Pozwolę sobie zacząć – nie ja pierwszy i nie ostatni – od trójkąta miłosnego. Model ten, jak się wydaje, pasuje absolutnie do wszystkiego, bo przecież jest miłość i jest druga strona – jak powiedziałby Rosjanin: iznanka, czyli nienawiść. Cała reszta to tylko inne, zawoalowane formy tych dwóch uczuć. Ale przypuśćmy – czemu nie – że nienawiść jest zawoalowaną formą miłości, i odwrotnie, czyli że w rzeczywistości jest to jedna, jakaś miłonawiść, Hassliebe, której najbardziej jaskrawym przejawem jest zazdrość.

Rosjanie są wobec Ukrainy zazdrośni o Polskę. Nie tylko ci, którzy wciąż uważają Ukraińców za jedno z plemion ze wspólnego pnia narodu czy za omyłkowy odłamek utraconej jedności. I również nie tylko ci, dla których tak zwana Ruś Kijowska nadal pozostaje „kołyską trzech bratnich narodów”, a Kijów, choć rodzaju męskiego – matką rosyjskich miast. Nie, nie tylko. Gdyby chodziło tylko o nich, wszystko byłoby w porządku. Ale równie zacięci w swej zazdrości okazywali się niejednokrotnie także rosyjcy „ludzie dialogu”, ci prawi rycerze otwartości, czyli – jak się okazywało nieco później – liberalni imperialiści. „No, po co, na co: wam ta polska ekspansja? – wypytywali namiętnie. – Czyżbyście nie rozumieli, o co im tak naprawdę chodzi?”.

Szczególnym przypadkiem byli też ci, którzy z nienaturalną ciekawością i nie bez profesjonalnego zaangażowania indagowali o „wspólne projekty” – ile i na co Polacy dają pieniędzy, jak często nas odwiedzają, czy przy okazji fotografują dworce kolejowe, mosty, tunele i inne zabytki architektury i po prostu wykonywali swoje obowiązki, to też ich zazdrość była w istocie zazdrością ich naczalstwa.

A propos naczalstwa: powiadają, że niedawno w Jałcie nerwy odmówiły posłuszeństwa nawet staremu wyjadaczowi – wystarczyło napomknąć o ukraińskiej inicjatywie zorganizowania wspólnie z Polakami finału europejskiej Ligi Mistrzów. W odpowiedzi stary wyjadacz z taką sportową furią kopnął swego nieostrożnego rozmówcę z Kijowa, że zagraża to nie tylko mistrzostrzostwom Europy, ale i mistrzostwom ukraińskim.

Gniew starego wygi jest bardzo charakterystyczny. Rosjan denerwuje już sam fakt rywalizacji – bo jakże to, mają być zazdrośni o „jakąś tam Polskę”?! To dość skomplikowana „dialektyka duszy”: z jednej strony trudno nie być zazdrosnym, lecz z drugiej – trudno tą zazdrością nie gardzić. Przecież Polska w oczach Rosjan nie stanowi żadnej konkurencji – choćby dlatego że nie jest mocarstwem – Ameryką czy Chinami. Poza tym, zaledwie piętnaście lat temu była całkowicie zależna od Rosji. Polska jest jednym z niewielkich krajów byłego obozu socjalistycznego. Jak mawiał mój znajomy rosyjski poeta – dyrdymały środkowoeuropejskie.

Jednakże w rosyjskim myśleniu o polityce zagranicznej znaczenie polskiego czynnika w „kwestii ukraińskiej” gwałtownie urasta od wielkości natrętnej muchy do rozmiarów słonia, i to bojowego. Rosjanie potrzebują tego słonia do weryfikacji jednego z najbardziej zaniedbanych mitów historycznych – mitu obcego, zagranicznego, przyniesionego zza pagórka „ukraińskiego separatyzmu”. Mitu „ideologii niepodległościowej” – czysto galicyjskiej, czy też szerzej, zachodnioukraińskiej intrygi, powołanej do życia przez różnej maści austriacko-europejskich, a zwłaszcza polskich, okupantów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X