Kraina marzeń

Kraina marzeń

Fot. w362.wrzuta.pl– a ilość wódki, którą z nimi wypiłem, znacznie przewyższa ilość wypitą z Rosjanami, choć z Rosjanami wypiłem jej wiele;

 – i dlatego Polacy lat dziewięćdziesiątych to dla mnie szczególny stan ludzkości;

– to taka bardzo młoda ludzkość, która się ostatecznie wyzwoliła i na łeb na szyję rzuciła w amfetaminę istnienia, samowypełnienia, wzbogacania życia;

– nie wiem, pewnie tak naprawdę było ich zaledwie 0,000001 procenta, a mój problem polega na tym, że poznałem tylko ich, czyli że nie znam prawdziwych Polaków;

 – dlatego w październiku 2003 roku na lotnisku we Wrocławiu tak zgrzytałem zębami przez te dwie suki-wopistki, które nie wpuszczały mnie właściwie do domu;

 – bo przecież przez te wszystkie lata Polska oznaczała dla mnie wolność i gdziekolwiek przekraczałem jej granice, odrazu czułem się jak w domu;

 – i nawet gdy sami Polacy twierdzili, że ich kraj jest do dupy, to tylko kiwałem głową: „Oj, nie widzieliście wy prawdziwej dupy”;

 – bo nikt z moich rodaków nie zaprzeczy, że gdy tylko przekroczymy tę pierwszą granicę i ruszymy wreszcie naprzód przez ich obce, polskie terytorium, każdego z nas ogarnia niesamowite uczucie ulgi;

 – bo zawsze dobrze mieć na zachód od siebie jakąś krainę marzeń – jeśli już nie wzorzec do naśladowania, to chociaż przedmiot zazdrości;

 – dla Polski będą to Niemcy, dla Niemiec – Francja, i tak dalej, bo dalej nie wiem, co może być lepsze od Francji? Ameryka??;

 – ale mnie wystarcza Polska – skąd codziennie nadchodzą rozpaczliwe pytania: „Czy naprawdę już po wszystkim? Czy naprawdę was sprzedali?” – z jakiegoś powodu tylko od nich, Polaków;

 – a ja kolejny raz sam sobie zadaję pytanie: „No dlaczego wciąż ich to obchodzi?”.

Dlaczego znowu się wtrącają? Co to, jakieś szczególne poczucie odpowiedzialności za nas wszystkich? A może jednak wierzą, że się doczekają?

Tłumaczyła Ola Hnatiuk

Tekst powstał wczesną jesienią 2004 roku. Rzeczą czytelnika jest ocena na ile jest aktualny.

Przedrukowano za zgodą autora.

Jurij Andruchowycz
Tekst ukazał się w nr 1 (125) 14-27 stycznia 2011

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X