„Z domu niewoli” do błogosławionej ziemi

„Z domu niewoli” do błogosławionej ziemi

Błogosławioną ziemią łagiernicy nazywali miejsca, w których po raz pierwszy po wyjściu z obozów stawali jako ludzie wolni. Łagrowa tułaczka lwowianki Beaty Obertyńskiej (1898-1980) zaczęła się na Brygidkach we Lwowie, potem była wywózka do łagru pod Workutę, katorżnicza praca w kołchozie, zwolnienie z obozu na mocy amnestii dla Polaków, poszukiwanie polskiej armii. Przeżycia z zesłania zapisała Obertyńska w tomie wspomnień „W domu niewoli”, wnikliwie i ze szczegółami odtworzyła wszystkie etapy egzystencji na nieludzkiej ziemi.

Reżyser Zbigniew Chrzanowski i aktorka Elżbieta Lewak wzięli na warsztat prozę Beaty Obertyńskiej przygotowując się do festiwalu teatralnego w Wilnie. 27 grudnia 2012 r. w Polskim Teatrze Ludowym miała miejsce lwowska premiera monodramu „Z domu niewoli” w wykonaniu Elżbiety Lewak.

O pomyśle na monodram „Z domu niewoli” oraz o jego realizacji opowiada dyrektor i reżyser Polskiego Teatru Ludowego we Lwowie Zbigniew Chrzanowski:
W połowie roku otrzymałem od Polskiego Studia Teatralnego w Wilnie pytanie i prośbę – czy nie moglibyśmy wziąć udziału w Międzynarodowym Polskim Festiwalu Monospektaklu MONOWschód. Tamtejsze środowisko już od kilku lat organizuje takie festiwale, na które zapraszane są polskie zespoły teatralne spoza Polski. Z powodu szczupłości środków finansowych, Polskie Studio Teatralne w Wilnie nie mogło zaprosić do wystawienia dużej sztuki, wieloobsadowej, natomiast mogło zorganizować Festiwal Monospektaklu, z udziałem jednego wykonawcy.

Nie od razu dałem odpowiedź. Miałem w głowie dwa tematy, jednym z nich była książka Beaty Obertyńskiej „W domu niewoli”. Drugi temat był z innego obszaru literackiego, dotyczył tekstu Hemingwaya.

Tekst Obertyńskiej, który znałem już dość dawno, był w jakiś sposób bliższy mi niż tekst Hemingwaya. Poza tym, wiedziałem, że mam wykonawczynie.

Z książki trzeba było wyłonić coś, co by trwało w granicach godziny, godzinę 15 minut. Praktycznie tyle powinien trwać monodram, bo dłuższy jest dla publiczności trudniejszy w odbiorze. Wybór mój padł na Elżbietę Lewak. Miałem przeczucie, że to jest materiał dla niej, że da sobie radę. Elżbieta przeczytała książkę, troszeczkę ogarnęła ją panika, co do ogromu materiału, ale zgodziła się.

 

Fot. Maria BaszaUmówiliśmy się w ten sposób, żeby równolegle opracowywać nasze wersje tego tekstu. Powstaną wówczas dwie konstrukcje scenariusza. Kiedy spotkaliśmy się, nasze pomysły były bardzo zgodne. Elżbieta musiała pracować nad tekstem, a ja powoli tworzyłem spektakl. To nie mogło być tylko czytanie tekstu, trzeba stworzyć pewną atmosferę, odpowiednią dramaturgię. Spektakl jednego aktora musi być oszczędny we wszystkich środkach – w dekoracjach, kostiumach, bo taka jest zasada. Postanowiłem teatralną otoczkę, atmosferę spektaklu budować poprzez światło i dźwięk.

Teraz, po trzecim spektaklu mogę śmiało stwierdzić, że udało się nam to zrobić. Zanim tak się stało były długie poszukiwania dźwięków, ilustracji, jakichś kroków, zamknięcia żelaznej bramy, rytm jadącego pociągu – stukot kół połączony z migającym światłem. Żarówka, która kołysząc się świeci raz jaśniej, raz ciemniej, co stwarza odpowiednią atmosferę w więziennej celi.

Monodram charakteryzuje również oszczędność rekwizytów. Przede wszystkim rozpoczęły się poszukiwania munduru, który musi zaistnieć w finale. Udało nam się znaleźć w naszych magazynach autentyczną furażerkę wojskową z tamtych czasów. Największym problemem było znalezienie fufajki. Od pracowników sceny, w teatrze im. Marii Zańkowieckiej wypożyczyłem stary waciak. W zasobach kostiumowych teatru znaleźliśmy odpowiednią uszankę.

Następnie musiało dojść do spotkania aktorki, reżysera i wszystkiego tego, co do spektaklu się dodawało – dźwięków, elementów muzycznych. Do naszego spotkania bezpośredniego i do konfrontacji doszło w przededniu wyjazdu do Wilna. Zaczęliśmy montować tekst z przerywnikami, z efektami dźwiękowymi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X