„Z domu niewoli” do błogosławionej ziemi

„Z domu niewoli” do błogosławionej ziemi

Ela Lewak, Zbigniew Chrzanowski i Lilia Kiejzik (Fot. Eligiusz Rybienik)O budowaniu roli, o emocjach jakie towarzyszyły tej pracy mówi aktorka Elżbieta Lewak:
Beata Obertyńska jest wspaniałą poetką i pisarką. To jej proza i wiersze pomagały mi zrozumieć, kim była. Jest to twórczość głęboka, bardzo szczera, wzruszająca, często zabawna, poruszająca i mocna.

Bardzo czekałam na premierę tego tytułu na scenie naszego lwowskiego Polskiego Teatru Ludowego. Był to dla mnie ważny moment nie tylko dlatego, że Beata Obertyńska była lwowianką, ale i dlatego, że za kulisami tego właśnie teatru rosłam i poznawałam świat. Później na tej scenie debiutowałam w przedostatniej klasie szkoły średniej w roli Panny Młodej. A teraz miałam możliwość wrócić na nią z nowym bagażem doświadczeń, z nowymi przemyśleniami. I z bardzo trudnym tematem.

Pamiętam, gdy reżyser Zbigniew Chrzanowski zaproponował mi udział w tym spektaklu, niezmiernie się ucieszyłam. Monodram to wyzwanie i niesamowita przygoda, wiedziałam, że będzie to wymagało dużo pracy, ale byłam zaintrygowana!

Pierwszym zadaniem, jakie otrzymałam – było przeczytanie książki „W domu niewoli”, od deski do deski. Następnie wybieraliśmy fragmenty, które cały czas, nawet w drodze do Wilna, z żalem skracaliśmy. Najbardziej żal mi było wzruszającego fragmentu, gdy w którymś więzieniu osoby internowane dostały po kubku gorącego mleka… Beacie Obertyńskiej przypomniało to dom, bezpieczeństwo, które czuła w dzieciństwie, gdy świat wydawał się jej prosty i piękny…

Książka ta stworzyła we mnie określony nastrój. Takie właśnie fragmenty, w których opisywała rzeczy intymne, wspomnienia, „okruchy” opisywane szczerze, czasem z dystansem, z poczuciem humoru, sprawiły, że mogłam próbować „budować” postać. Takie budowanie realnego człowieka jest dla mnie trudniejsze niż postaci wymyślonej, bo ciągle mam gdzieś w głowie myśl: czy pani Beata na pewno w ten sposób by to powiedziała?

I choć wszyscy podziwiają fakt, że zapamiętałam tak długi tekst (muszę przyznać, że nieco obawiałam się mówienia i w ogóle bycia na scenie przez półtorej godziny), to jednak bardziej się martwiłam o to, czy będę potrafiła donieść do widza uczucia i przeżycia Beaty Obertyńskiej oraz ludzi, których spotkał podobny los? Jestem bardzo młoda, a mówię w imieniu osoby dojrzałej, wdowy, kobiety, która widziała więcej życia niż ja… Rozmawiałam z reżyserem, z rodzicami, z osobami starszymi – po to, by zrozumieć, by uzmysłowić sobie pewne fakty. Choć, muszę przyznać, pewne rzeczy wciąż nie mieszczą mi się w głowie. Publiczność reagowała zawsze wspaniale. A właściwie to zamierała. Gdy milkłam i ja – miałam wrażenie, że nikt nawet nie oddycha. Czułam, że widzowie są cały czas ze mną. Dziękuję im za to. Chcę podziękować Zbigniewowi Chrzanowskiemu za zaufanie, jakim mnie obdarzył, powierzając mi taką rolę. Przed każdym wyjściem na scenę dedykuję w myślach ten spektakl Beacie Obertyńskiej. Za każdym razem proszę ją też, by czuwała nade mną. By pomogła przekazać dalej to, co ona miała do przekazania.

I najwidoczniej pomaga.

Maria Basza

Tekst ukazał się w nr 1 (173) 18–28 stycznia 2013


Czytaj też:

Mleko i słoneczniki – historia Beaty Obertyńskiej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X