„Z domu niewoli” do błogosławionej ziemi

„Z domu niewoli” do błogosławionej ziemi

Fot. Maria BaszaDo Wilna wyjechaliśmy z Przemyśla, w podróży jeszcze trwały przymiarki do tekstu. Każde zdanie ważone było na wagę złota. W Wilnie nie mieliśmy czasu na żadne próby – rozpoczął się festiwal i trzeba było być na przedstawieniach naszych kolegów.

Kiedy zobaczyliśmy scenę, na której będziemy musieli występować, po prostu się załamałem. Dawny Republikański Pałac Pionierów i Młodzieży absolutnie nie pasował do spektaklu kameralnego, do wyciszonego tekstu, jakby spowiedzi bohaterki. Myślałem, że nasz monodram utonie w tej przestrzeni i nie dotrze do publiczności.

Zdecydowaliśmy, że zamkniemy kurtynę i będziemy grali na proscenium. Ale proscenium też jest ogromne. Jak zmniejszyć przestrzeń? Skoncentrować światło tylko na tej małej przestrzeni, na której by zaistniała nasza bohaterka. Na szczęście przed nami występowali nasi koledzy z teatru w Żytomierzu. Zobaczyłem, że reżyser zastosował ten sam chwyt.

Przed wyjazdem do Wilna, poprosiłem Lubę Lewak (matkę Elżbiety, doświadczoną aktorkę naszego teatru), aby była naszą asystentką i zajęła się rekwizytami i strojem. To było ogromne szczęście. Od strony sceny miałem człowieka, który będzie czuwał nas spektaklem. Z akustykiem, który przyjechał z nami z Przemyśla, musiałem czuwać nad dźwiękiem i światłem. To sterowanie odbywało się daleko poza sceną.

W ogromnych nerwach i w biegu zagraliśmy nasze przedstawienie, które bardzo się publiczności podobało. Zbieraliśmy nie tylko wyrazy akceptacji artystycznej, ale przede wszystkim mieliśmy satysfakcję z tego, że tekst Beaty Obertyńskiej okazał się tak wzruszającym, docierającym do ludzi nawet bardzo młodych. W sali było bardzo dużo młodzieży, dla których Workuta, Syberia, wywózki, łagry były pewną egzotyka. Natomiast dla starszego pokolenia był to ogromny dramat. Aktorka siłą swojego wyrazu aktorskiego potrafiła to wszystko przekazać.

Natomiast lwowska premiera spektaklu 27 grudnia, była spokojniejsza, ale też niepozbawiona pewnego nerwu. Nasza kameralna scena we Lwowie idealnie nadaje się do takiego materiału. Ojciec Elżbiety – Anatol Lewak – od lat zajmuje się oświetleniem naszej sceny, z wielkim przejęciem przygotował się do występu córki, chciał to zrobić w sposób wyjątkowy.

Jestem pełen szacunku dla pracy Elżbiety. Opanowanie pamięciowe takiego ogromnego tekstu (przedstawienie trwa godzinę i 20 min.), kiedy aktorka jest cały czas w akcji i nawet jeżeli milczy to musi coś robić. I Elżbiecie się to udaje. Będę rad, jeżeli będziemy mogli pokazać to przedstawienie nie tylko we Lwowie.

 

Fot. Maria BaszaMonodram jest trudniejszy w realizacji niż przedstawienie wieloosobowe. W tym drugim jest partner, który pomoże, który wyręczy na scenie. W tym przypadku odtwórca skazany jest na samego siebie, musi pamiętać o bardzo wielu rzeczach. Bez pomocy asystenta za kulisami, który zaopiekuje się rekwizytami, strojem, bez człowieka, który poprowadzi światło, bez człowieka, który jest odpowiedzialny za efekty dźwiękowe, tego typu spektakl jest nie do pomyślenia. Widz nie wie z ilu elementów składa się taki spektakl. Jest to jak mozaika, z której trzeba ułożyć pewien wzór i wszystko musi się zgadzać.

Nie mogliśmy się obyć bez wierszy Beaty Obertyńskiej, trzeba było je umiejętnie wpleść w scenariusz. Są jakby niezauważalne, a jednak są. Cudowna litania, fenomenalna elegia o Uralu, wspaniałe pożegnanie z domem. Wiersze w pewien sposób wypływają z sytuacji, z potrzeby serca artystki. Proza Beaty Obertyńskiej jest znakomita, zwięzła, oszczędna, jest jednak dokumentalna w tym wszystkim, co opisuje. Pamięć jej jakby fotografowała wszystko, co się tam działo. Ale czasem wyłaniają się fragmenty takiej lirycznej spowiedzi, które umieszczone są w jej wierszach.

Jest mała zmiana, jeżeli chodzi o tytuł książki i tytuł przedstawienia. Książka nazywa się „W domu niewoli”, a przedstawienie postanowiłem zatytułować „Z domu niewoli”, idąc za słowami, które są w finale. Kiedy bohaterka przekracza granicę, kiedy na moście dudniły kroki, usłyszała jakby biblijny głos Pana z Synaju: „Jam jest Pan Bóg twój, który cię wywiódł… z domu niewoli”. Jest w tym optymistyczna nuta. Na tym mi bardzo zależało, jest w tym nadzieja, że z domu niewoli zawsze można wyjść i trzeba się o to starać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X