W Satanowie uchodźcy wysprzątali teren starego zamku fot. Dmytro Poluchowycz

W Satanowie uchodźcy wysprzątali teren starego zamku

18 czerwca na terenie starego zamku w Satanowie było ludno i gwarno. Nie hałasowali tam jak zwykle turyści, którzy przyjechali podziwiać zabytek i fotografować się na tle ruin. Tym razem pracowali tu uchodźcy – odbywała się akcja, zorganizowana przez zjednoczenie wolontariuszy „Zachyst” (Obrona), wspierana przez władze lokalne.

Satanów, jak i wiele miast na Zachodniej Ukrainie, stał się przytułkiem dla ludzi, uchodzących z okolic walk przed okrucieństwami rosyjskiej agresji,. Wielu z nich wyrwało się z takiego piekła, jakie wielu mieszkańcom spokojnych okolic nawet trudno sobie wyobrazić.

Jednym z problemów uchodźców jest poczucie bezczynności. Ale z pracą, pozwalająca na jakieś zapomnienie, jest na prowincji ciężko. Nawet ludność miejscowa musi wyjeżdżać na zarobki za granicę. Pieniądze od państwa, pomoc wolontariuszy i gotowość do pomocy mieszkańców Satanowa pomagają przetrwać fizycznie. Ludzie jednak powinni czuć się potrzebni w społeczeństwie i mieć możliwość zaadoptowania się w nim. Tą sprawą, oprócz spraw codziennych, postanowiło zająć się zjednoczenie wolontariuszy „Zachyst”, w którym działają również uchodźcy.

– My, jak nikt inny, rozumiemy uczucia uchodźców – opowiada dziennikarzowi Kuriera Galicyjskiego szefowa wolontariuszy Anna Mosijenko, do niedawna mieszkanka splądrowanego Mariupola. – Sami dobrze wiemy, że ludziom oprócz dachu nad głową, odzieży i pożywienia potrzebne są działania, świadomość, że są potrzebni. Ważne, by wydobyć ich ze skorupy wewnętrznych przeżyć, odwrócić uwagę od okrutnych wspomnień. Dlatego powstała idea wysprzątania terenu Satanowskiego zamku. Nie jest to tylko wspólne działanie, ale możliwość obcowania z takimi samymi uchodźcami, możliwość jakiegoś odprężenia.

Projekt wolontariuszy poparły władze Satanowa. Jak stwierdził przewodniczący gminy Albert Sobkow, władze pomogły organizacyjnie i przeznaczyły fundusze na zakup produktów na niewielki piknik po zakończeniu prac, dały transport na wywóz śmieci. Dom Kultury zabezpieczył transmisję patriotycznych piosenek.

Należy tu podkreślić znaczną rolę władz gminy w organizacji pobytu uchodźców na swoim terenie – wiele ludzi przyjechało dosłownie w tym, co mieli na sobie, uciekając przed ostrzałem… I to w mroźne dni lutego! Od tego czasu przez Satanów przewinęło się ponad dwa tysiące uchodźców.

W akcji sprzątania wzięło udział około 50 osób. Przyszli zarówno uchodźcy, jak i miejscowi w wieku od 1 roku do lat 70. Ci najmłodsi, naturalnie, wspierali akcję psychologicznie. Geograficznie przedstawione były wschód i południe Ukrainy: obwody doniecki, ługański, charkowski, mikołajowski, zaporoski i chersoński.

– Nasza praca – to sposób odwdzięczenia się mieszkańcom Satanowa za ich gościnność – mówi Iryna Zaliska, mieszkanka miejscowości Bereznehuwate w obw. mikołajowskim. Rodzina zmuszona była opuścić swój dom po tym, jak znalazł się on faktycznie na linii ognia. – W Satanowie przyjęto nas bardzo gościnnie – mówi dalej Iryna. – Naszej trzypokoleniowej rodzinie znaleziono lokum, przy tym bezpłatne – spłacamy jedynie opłaty komunalne. Oprócz tego stale nam pomagają. Ludzie doskonale rozumieją, że jesteśmy tu nie z własnej woli.

Mieszkanka Mariupola Ołena Mosijenko (matka wspomnianej już Anny), też jedna z organizatorek akcji, podzieliła się wspomnieniami:

– Już 27 lutego wojna zapukała do naszych drzwi – wspomina. – Zapukała tak głośno, że pocisk wpadł do kuchni. Na szczęście mieszkaliśmy już w piwnicy – było tam stosunkowo bezpiecznie. Jedzenie gotowaliśmy na ogniskach i piecykach przed domem. W pierwszych dniach wojny przepadło światło, woda i gaz. Szukaliśmy najbliższych studni. Mieliśmy wielkie problemy z wodą. Ja, na przykład, topiłam śnieg.

Jednak najstraszniejszy, według Ołeny, był stały chłód.

– W naszej piwnicy znalazło schronienie kilkadziesiąt rodzin. Mężczyźni urządzili żelazny piecyk i wyprowadzili komin na zewnątrz. Ale i to nie pomagało. Cały czas pragnęliśmy się zagrzać – ciepło stało się nieosiągalnym marzeniem.

Obawa przez chłodem pozostała do dziś. Wspominając poniewierkę Ołena raptem spytała: „Czy zimy na Podolu są mroźne?”.

O ostrzałach Mariupola mówi dość spokojnie, jak o pogodzie.

– Ostrzały – to drobnostka – wspomina Ołena. – Prawdziwe piekło zaczęło się, gdy Rosjanie zastosowali lotnictwo. Rakiety i pociski nadlatywały niespodziewanie. Mogły przelecieć dalej, albo i nie. Samoloty pojawiały się według zegarka. Nasz rejon był bombardowany o 4:30, sąsiedni o 5:30… Oczekiwanie na ponowny przylot samolotów było nie do wytrzymania, doprowadzało do szału… Gdy zaczęli bombardować, zrozumieliśmy, że nie zważając na ryzyko, trzeba uciekać. „Grady” i pociski jeszcze można przeczekać w piwnicy, ale bomby czynią z piwnicy jedną wspólną mogiłę dla wszystkich.

O trudnościach dotarcia do nieokupowanych terenów opowiedział mieszkaniec Mariupola Ołeksij Gorskich.

– Trzeba było pokonać kilka rosyjskich punktów kontrolnych. Ponieważ mieliśmy przyciemnione szyby w aucie, jechaliśmy z otwartymi oknami – inaczej okupanci mogli rozstrzelać samochód. O tym uprzedzono nas już podczas pierwszej kontroli. Na dworze było zaledwie kilka stopni powyżej zera… Pomimo, że widać było, iż autem jedzie rodzina z małym dzieckiem, dokładnie kontrolowano nas na każdym punkcie.

Zachowanie rosyjskich żołnierzy było różne: jedni syczeli: „Co, ukrop (rosyjskie określenie Ukraińca – red.), za dzieckiem się ukrywasz?” i szturchali karabinem… Inni współczuli. Najbardziej bezwzględna była tzw. „milicja” z DNR. Ci to pałali klasową nienawiścią do mieszkańców naszego do niedawna bogatego i kwitnącego miasta, które znacznie różniło się od nędznego bytu ich „młodej republiki”.

– Nawet nie wiem, który z tych okupantów denerwował bardziej – ciągnie Ołeksij, – ten, co otwarcie zachowywał się po chamsku, czy ten „współczujący”. Gdyby nie Rosjanie, nadal spokojnie i w pokoju żylibyśmy w naszym pięknym, wspaniałym Mariupolu.

fot. Dmytro Poluchowycz

Informacja historyczna

Zamek w Satanowie powstał około XV wieku dzięki któremuś z ówczesnych właścicieli miasteczka z polskiej rodziny Odrowążów. Wybudowano go w miejscu niewielkiego murowanego umocnienia z XIV wieku, powstałego w okresie panowania książąt litewskich Koriatowiczów. Z tego „litewskiego” okresu zachowała się niewielka „Okrągła” wieża. W połowie XVI wieku prawdopodobnie za Jana Krzysztofa Tarnowskiego zamek uzyskał obecny kształt – pięciokąt z basztami w narożnikach.

Po okresie nawały osmańskiej siłami hetmana wielkiego koronnego Adama Mikołaja Sieniawskiego fortyfikacje zostały odbudowane i wzmocnione. Nie wprowadzono wówczas jakieś kardynalnych zmian. Na dziedzińcu wybudowano jedynie wspaniały pałac, o czym świadczą przebite w murach otwory okienne. Sam pałac nie zachował się. Sieniawski bywał tu rzadko, oddając przewagę innej swojej rezydencji – w Zinkowie.

Od końca XVIII wieku ówczesna właścicielka Klementyna z Tyszkiewiczów Potocka obok zamku wybudowała cukrownię. Część umocnień została rozebrana na budulec dla fabryki. Do naszych czasów dotrwały jedynie dwie narożne baszty, dolne piętro trzeciej, fragment murów i „Okrągła” wieża z czasów Koriatowiczów.

PS Zjednoczenie wolontariuszy „Zachyst” poinformowało, że ta akcja nie była pojedynczą i planowane są kolejne w malowniczych i popularnych wśród turystów zakątkach Satanowa.

Dmytro Poluchowycz

Tekst ukazał się w nr 12 (400), 30 czerwca – 28 lipca 2022

Dmyto Poluchowycz. Za młodu chciał być biologiem i nawet rozpoczął studia na wydziale biologii. Okres studiów przypadał na okres rozpadu ZSRS. Został aktywistą Ukraińskiego Związku Studentów. Brał udział w Rewolucji na Granicie w styczniu 1991 roku. Był jednym z organizatorów grupy studentów, która broniła litewskiego Sejmu. W tym okresie rozpoczął pracę jako dziennikarz. Pierwsze publikacje drukował w antysowieckim drugim obiegu z okresu 1989-90. Pracował w telewizji, w prasie ukraińskiej i zagranicznej. Zainteresowania: historia, krajoznawstwo, podróże.

X