Ukraińska poetka na uchodźstwie w Polsce

Ukraińska poetka na uchodźstwie w Polsce

Z poetką i tłumaczką Switłaną Bresławską rozmawia Konstanty Czawaga.

Pani Switłano, nie tak dawno stanęła Pani na czele iwano-frankіwskiego stowarzyszenia pisarzy. Opowiadała Рani o wielu swoich planach aktywizacji działalności stowarzyszenia. Co zmusiło Panią do opuszczenia swego miasta na początku wojny i udania się za granicę?

Nie wiem, czy będą zainteresowani tym polscy czytelnicy, ale Narodowe Stowarzyszenie Pisarzy Ukrainy obecnie znajduje się w stanie depresyjnym. Ministerstwo kultury, powstałe z nakazu prezydenta, obcięło wszelkie dotacje na stowarzyszenia twórcze. W wyniku tego prezesi organizacji obwodowych stali się bezrobotnymi, a organizacje stały się zrzeszeniami społecznymi. Powiem od siebie: nadzwyczaj trudno działać społecznie nie mając środków utrzymania. Do tego przedłużający się okres pandemii i długotrwały brak szczepień w Ukrainie całkowicie zniweczył nasze plany. Co się tyczy podstawowego pytania, to powiem, że nie my wybieramy, gdzie zastanie nas wojna. Słuchając zapewnień naszych przywódców z ul. Bankowej o absurdalności amerykańskich zapowiedzi o możliwości rosyjskiej agresji i żarty Zełenskiego o „szaszłykach na 1 maja”, odważyłam się 23 lutego wyjechać do Polski – zawiozłam egzemplarze książki przetłumaczonej na język ukraiński, którą wydano w Iwano-Frankіwsku. Planowałam po dwóch dniach wrócić do domu, ale jak widzimy, życie brutalnie zmienia nasze zamierzenia. W podobnej sytuacji znalazła się laureatka nagrody im. Szewczenki Oksana Zabużko – wojna zastała ją w Warszawie.

Proszę opowiedzieć o współpracy z polskimi pisarzami.

Tak się złożyło, że od 2017 roku aktywnie współpracuję ze Związkiem Literatów Polskich (ZLP). Co roku jeździłam na międzynarodowe literacko-artystyczne festiwale do Wrocławia, Poznania, Krakowa, Tarnowa. W tym roku byłam w Słupsku. Tłumaczę poezję i prozę polskich autorów na język ukraiński, popularyzuję polską literaturę na Ukrainie. Moje wiersze wielokrotnie publikowane były w polskich czasopismach literackich. W 2018 roku we Wrocławiu ukazał się tomik moich wierszy „Na linii oddechu” w przekładzie Kazimierza Burnata. Wśród moich przekładów są książki wydane na Ukrainie: „Koniec lata w Arkadii” trzech polskich poetów. Znalazły się tam utwory poetów: Leszka Szarugi, Kazimierza Burnata i Andrzeja Waltera; oprócz tego zbiory „Uczta motyla” Andrzeja Bartyńskiego, „Iluzja wieczności” Kazimierza Burnata. Również w 2020 roku wspólnie z prezesem Dolnośląskiego oddziału ZLP – Kazimierzem Burnatem zrealizowaliśmy dwa polsko-ukraińskie projekty: „Apostołowie XX wieku: los Ukrainy w poezji” oraz książkę laureata nagrody im. Szewczenki Tarasa Melnyczuka „Książę rosy” w przekładzie na język polski, o czym już opowiadałam na łamach Kuriera Galicyjskiego. Bardzo żałuję, że te pozycje ukazały się w małych nakładach. Chciałabym, aby poezja ukraińskich klasyków trafiła do wszystkich bibliotek w Polsce.

Na szczególną uwagę zasługują przekłady, nad jakimi pracowałam w zeszłym roku. Są to przekład bestsellera Tomasa Eriksona „Od upadku do sukcesu. Jak porażkę przekuć w złoto” (przekład robiłam z polskiego tłumaczenia) i powieść Stanisława Ignacego Witkiewicza „Iluzja wieczności”. Oba przekłady wykonałam na zamówienie jednego z największych wydawnictw na Ukrainie – „Folio”. Jest też książka, którą przywiozłam w lutym do Polski, to „Na granicy przed niechcianym światem” utalentowanego zachodniopomorskiego autora Piotra Prokopiaka.

Jak rozpoczął się Pani pobyt w Polsce i czy wybrała Pani status uchodźcy?

Od pierwszej chwili odczuwałam wsparcie polskich kolegów. Pisarze z Poznania, Wrocławia, Krakowa pisali, pytali czy potrzebna jest jakaś pomoc. Wdzięczna jestem prezesce honorowej Wielkopolskiego oddziału ZLP Danucie Bartosz za wszystko w czym mnie wsparła. O statusie uchodźcy nie może być mowy, bo przekroczyłam granicę dzień przed agresją – 23 lutego i żadne ulgi czy wsparcie finansowe mnie nie dotyczy. Nie żałuję tego. Od pierwszych dni pracuję jako tłumacz, płacę podatki i jestem z tego dumna.

Czym przede wszystkim zajęła się Pani w Polsce? Jak odczuwała Pani potrzebę bycia pożyteczną w tym czasie dla Ukrainy i dla Polski?

Przede wszystkim, była to współpraca z grupą „Tłumacze dla Ukrainy”, która powstała na uniwersytecie im. Adama Mickiewicza dzięki profesorowi filologii Ryszardowi Kupidurze. W marcu Urząd Miasta Poznania założył ukraińską wersję swojej strony informacyjnej i trzeba było zapełnić ją instrukcjami, poradami, dokumentacją po ukraińsku, która miała za zadanie pomóc uchodźcom z Ukrainy zorientować się w Polsce. Był to bardzo intensywny miesiąc. Zdarzały się dni, gdy tłumaczyłam po trzy różne instrukcje. Dla mnie była to praca pełna stresu, ponieważ moje myśli były w domu przy rodzinie, a uwagę przykuwały straszne informacje w telewizji. Jednocześnie tłumaczyłam kilka piosenek dla dzieci dla szkoły muzycznej i książeczkę Józefa Herolda „Bajki na każdy dzień”.

Jest Рani pedagogiem z wykształcenia, nie mogła Рani nie zwrócić uwagi na potrzeby dzieci uchodźców z Ukrainy w Polsce?

Z wykształcenia jestem filologiem, ale mam doświadczenie pracy w szkole. Co dotyczy potrzeb ukraińskich uchodźców w Polsce, to moje doświadczenia są niestety negatywne. Większość uchodźców jedynie nominalnie są Ukraińcami. Wiemy, że jest to wiele kobiet z dziećmi i pełnosprawnych mężczyzn, którzy przyjechali do Polski ze zrusyfikowanego wschodu Ukrainy i z południa. Na codzień rozmawiają po rosyjsku i nie potrzebują ukraińskich książek. Znana jest historia dzieci z Ukrainy. Znaleziono i zatrudniono nauczycielkę języka ukraińskiego. Dzieci uchodźców zgłosiły jednak, że one „nie ponimajut” (nie rozumieją) i wymagały, żeby dano im nauczycielkę, która mówiłaby „na normalnom jazykie” (normalnym językiem). Nie dziwi mnie to, ale oburza, bo nasi współobywatele z Donbasu czują nienawiść do języka ukraińskiego (państwowego!), co zresztą stało się jednym z powodów agresji Putina. Starają się jako tako nauczyć się polskiego, ale nadal agresywnie reagują na język ukraiński.

Czy pomagała Pani w poszukiwaniu ukraińskich książek w Iwano-Frankiwsku, aby wysłać je do Polski?

W Polsce zajmuję się wyłącznie działalnością translatorską i nie mam kontaktów ze szkołami, gdzie uczą się dzieci uchodźców. Wydaje mi się, że nie ma szkół, gdzie byłyby większe skupiska dzieci z Ukrainy w jednym wieku. Co dotyczy przekazywania z Ukrainy książek do Polski, to tu pojawiają są problemy na granicy, ponieważ polscy celnicy podejrzliwie ustosunkowują się do takich „przekazów” i wymagają deklaracji celnych. Kierowcy autobusów odmawiają brania takich paczek, aby nie mieć kłopotów przy przekraczaniu granicy. Nie wiem jak teraz pracuje poczta, ale nawet w okresie pokoju przesyłka szła do dwóch miesięcy, a opłaty były bardzo wysokie. Uważam, że kwestia zapełnienia polskich bibliotek ukraińską literaturą leży w gestii naszego Instytutu Książki i Ministerstwa Kultury. Wiemy, że dla tych instytucji te sprawy są obecnie nie na czasie. Obecnie polscy pisarze przejawiają inicjatywę, żeby ich utwory były tłumaczone na język ukraiński i wydawane w Polsce. Tak zostaną one przekazane czytelnikom poszukującym słowa ukraińskiego.

Wiem, że na terenach Polski są inne doświadczenia zaopatrzenia bibliotek w literaturę ukraińską, ale to jest zależne od inicjatywy bibliotekarzy.

Na wielu polskich uczelniach są katedry ukrainistyki, jednak z powodu wojny zaprzestano praktyk wyjazdów studentów na Ukrainę. Czy ukraińscy pisarze i poeci, którzy znaleźli się w Polsce, mają spotkania ze studentami ukrainistyki?

Przypomnijmy sobie, że od końca lutego wiele zajęć na uniwersytetach prowadzono on-line. Przy tym studenci ukrainistyki od razu zostali włączeni w działalność wolontariatu w punktach granicznych i w rejestracji uchodźców w wielu miastach Polski. Nie było czasu ani możliwości na organizację spotkań. Chociaż z profesorem Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza Jarosławem Poliszczukiem udało się przeprowadzić jedno spotkanie ze studentami II roku, podczas którego została zaprezentowana książka „Na granicy przed niechcianym światem” Piotra Prokopiaka. To niewielki zbiór wierszy i opowiadań przetłumaczonych na język ukraiński.

Co dotyczy innych pisarzy ukraińskich w Polsce, to nie mam informacji. Prawdopodobnie jakieś spotkania się odbywają. Jestem człowiekiem zamkniętym, unikam „okołoliterackich” imprez, nie interesują mnie sprawy innych, które nie dotyczą mnie bezpośrednio. Najważniejsza jest dla mnie praca nad tekstem, przekładem i redagowaniem. Przekonałam się, że praca ratuje od wszystkiego.

Dodam jedynie, że jakaś część naszych autorów skupiła się wokół Instytutu Literatury w Krakowie. Spotykają się od czasu do czasu, czytają własne utwory. 8 lipca miałam okazję spotkać się z polskimi tłumaczami z ukraińskiego, w tym z Anettą Kamińską i białoruskim pisarzem-dysydentem Uładzimirem Neklajewym. Spotkanie odbyło się w krakowskim pałacu Potockich w ramach festiwalu Czesława Miłosza.

Jak przydało się Pani doświadczenie i kontakty z polskimi literatami? Kto sprzyjał wyborowi nowych pozycji do przekładu i ich wydania? Jak będą one dystrybuowane wśród Ukraińców w Polsce i czy będą dostępne na Ukrainie?

Dzięki przyjaciołom-pisarzom odbyło się kilka publikacji moich wierszy w tłumaczeniu na język polski np. w „Gazecie Wyborczej”, w czasopiśmie „Liry Dram” (Marlena Zynger), w wydaniu internetowym „Literacki babiniec” (Agnieszka Wiktorowska-Chmielewska). Miałam kilka zaproszeń na spotkania w ramach „Czytamy dla Ukrainy”. Co do tłumaczeń, były to propozycje samych autorów, poparte przez wydawców. Między innymi ukazały się „Bajki na każdy dzień” Józefa Herolda, wydane w Bydgoszczy, „Legendy Poznania” Andrzeja Sikorskiego (Wydawnictwo Miejskie Poznańskie), „Dziadek i niedźwiadek” Łukasza Wierzbickiego z Wielkopolskiego ZLP (wyd. Pointa). Ta ostatnia pozycja wchodzi do programu szkoły średniej i jej przekład był potrzebny, aby ułatwić dzieciom z Ukrainy naukę języka i literatury polskiej. Dodam, że treść „Dziadka i niedźwiadka” jest nadzwyczaj interesująca. To prawdziwa historia niedźwiadka Wojtka, który razem z żołnierzami armii gen. Andersa wędrował z Syrii do Szkocji i brał udział w bitwie pod Monte Cassino.

Piotr Prokopiak i Switłana Bresławska

Proszę powiedzieć coś więcej o polsko-ukraińskim projekcie z okazji 130. rocznicy urodzin Brunona Schulza – książce „Jestem z Drohobycza/Я з Дрогобича”. Jak zainteresowała się Pani twórczością tego pisarza?

Do twórczości piszącego po polsku genialnego Żyda z Galicji mam szczególną sympatię. Zapoznał mnie z tą niezwykłą formą i treścią opowiadań malarz i tłumacz Mykoła Jakowуna. W dalekim 1988 roku Mykoła zaproponował swoim przyjaciołom, którzy znali język polski lub przynajmniej czytali po polsku, przyłączenie się do wspólnego przekładu nieznanego wówczas na Ukrainie pisarza. Wybrałam sobie opowiadania „Manekiny” i „Traktat o manekinach”. Niestety zaplanowane przez naszego przyjaciela wydanie nie powiodło się. Za to nasze przekłady zostały opublikowane w różnych czasopismach ukraińskich. Mój przekład „Manekinów” ukazał się w czasopiśmie „Perewał” (Przełęcz) w 1993 roku. Ciekawostką jest, że redaktorem wydania tego numeru „Perewału” był Jurij Andruchowycz. Od tego czasu przechowuję wszystkie publikacje opowiadań Schulza, które udało mi się kupić.

Zrządzeniem losu w zeszłym roku poznałam polskiego pisarza i badacza twórczości Schulza – Piotra Prokopiaka, który w miłości do twórczości wybitnego mieszkańca Drohobycza poszedł dalej: Piotr zbiera i przechowuje wszystkie możliwe książkowe wydania dzieł Schulza. Śledzi wszystkie publikacje w kwartalniku „Schulz-Forum” i na innych stronach internetowych.

To on zwrócił moją uwagę na opowiadanie „Undula”, które w 2019 roku zostało odnalezione w archiwum gazetowym i do tej pory nie było przełożone na język ukraiński. W styczniu bieżącego roku ukazały się dwie publikacje „Unduli” w moim tłumaczeniu na internetowym portalu „Zbrucz” i w lwowskim kulturologicznym czasopiśmie „JI”.

W tym czasie w „Kurierze Galicyjskim” pojawił się esej Piotra Prokopiaka „Jestem z Drohobycza”. Przez kilka miesięcy zbieraliśmy utwory poetyckie, poświęcone pamięci Brunona Schulza. Początkowo zamierzaliśmy wydać dwujęzyczny zbiór poezji, jednak ze względu na prawa autorskie, zmuszeni byliśmy odstąpić od tej koncepcji.

W zbiorze poświęconym 130. rocznicy urodzin Brunona Schulza znalazły się dwa szkice Piotra Prokopiaka, nasze wiersze, poezja Łucji Dudzińskiej oraz wiersze Jerzego Ficowskiego i Tadeusza Różewicza opublikowane za zgodą potomków obu klasyków. Szczególnym rodzynkiem wydania jest opowiadanie „Undula”. Wszystkie teksty przełożyłam na język ukraiński, co daje możliwość poszerzenia grona czytelników oraz popularyzacji najlepszych wzorców polskiej literatury.

Nad czym pracuje Рani obecnie? Kiedy planuje Рani powrót do Ukrainy?

W zeszłym roku, na zamówienie wydawnictwa „Folio”, udało mi się przetłumaczyć powieść jeszcze jednego nieznanego na Ukrainie klasyka polskiego modernizmu – Stanisława Ignacego Witkiewicza „Pożegnanie jesieni”. Początkowo powieść miała ukazać się w październiku, ale z powodu kryzysu z papierem wydanie wciąż było odkładane. Teraz przeszkadza wydawnictwu czas wojenny. Obecnie pracuję nad tłumaczeniem powieści „Nienasycenie”, uważanej za szczyt twórczości Witkacego. Pracuję w rezydencji Instytutu Literatury w Krakowie. Myślę, że uda się wydać obie powieści w dwóch tomach.

Co do planów, to boję się cokolwiek zapeszyć. W połowie lutego miałam zupełnie inne plany na ten rok i raptem los wszystko zmienił, zmusił żyć zupełnie innym życiem, a nawet zacząć od nowa. Nie będę szczegółowo opowiadać, powiem tylko, że w moim wieku jest to nadzwyczaj trudne, szczególnie po osobistych kłopotach i tragediach, które przeżyłam od początku 2020 roku.

Co radziłaby Рani ukraińskim uchodźcom w Polsce, którzy do tej pory nie wiedzą, czym się zająć i jak się odnaleźć?

Otóż to jest bardzo dziwne. Od pierwszych dni polskie społeczeństwo przyjęło wszystkich uchodźców z otwartym sercem, za co powinniśmy być wdzięczni każdemu obywatelowi Polski, który przyłączył się do pomocy obywatelom Ukrainy. Stworzono wszelkie warunki do adaptacji, do określenia swoich wymagań. Natomiast słyszę od polskich pracodawców, że jedynie niewielka liczba kobiet podjęła pracę. Bezpłatny przejazd w środkach transportu, który przedłużano z miesiąca na miesiąc, wielu uchodźców wykorzystywało do wędrówek turystycznych po Polsce. Najgorsze jest to, że większość tych turystów ciągle rozmawia po rosyjsku. Często zachowują się zuchwale, mają wygórowane ambicje i pretensje. Uważam, że hańbi to Ukrainę przed Polakami. Rozumiem, że ci ludzie nie planują przyzwyczajać się do życia w Polsce, a po prostu przeczekują, aby w końcu wrócić do swoich miast niosąc ze sobą swą rusyfikację.

Jestem przekonana, że każdy, kto chce znaleźć zajęcie, na pewno je znajdzie. Dla mieszkańców Galicji nie ma z tym problemów. Bo trafiając do Polski, od razu znajdują pracę, uczą się czy doskonalą swój język polski.

Co do zainteresowań, upodobań, to w wielu miastach z inicjatywy Ukrainek powstają towarzystwa, zjednoczenia, organizują się szkolenia, a nawet istnieją chóry. Nie mogą odnaleźć się jedynie ci, którzy nie chcą nic robić, dlatego wcześniej czy później uciekną do domu. Doradzić mogę tylko jedno: uczcie się języka polskiego, szanujcie polskie tradycje i prawa, pozbądźcie się myśli, że ktoś coś jest nam winien. I najważniejsza rada: uczcie się wreszcie naszego jedynego ukraińskiego języka państwowego, żeby nikt nie miał prawa twierdzić, że mieszkańcy Ukrainy i rosyjscy okupanci to jeden naród.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Konstanty Czawaga

Przez całe życie pracuje jako reporter, jest podróżnikiem i poszukiwaczem ciekawych osobowości do reportaży i wywiadów. Skupiony głównie na tematach związanych z relacjami polsko-ukraińskimi i życiem religijnym. Zamiłowany w Huculszczyźnie i Bukowinie, gdzie ładuje swoje akumulatory.

X