Tajemnice, szkielety i skarby podziemnego Gródka Podolskiego W podziemiach Gródka Podolskiego, fot. Dmytro Poluchowycz

Tajemnice, szkielety i skarby podziemnego Gródka Podolskiego

Co to jest „podziemna ulica” – kto, kiedy i po co ją utworzył

Pomimo, że wykonane ludzką ręką podziemia są najbardziej rozpowszechnionymi zabytkami na naszych terenach, to do dziś pozostają praktycznie niezbadane. Przyczyn takiego stanu jest kilka. Na Ukrainie praktycznie od dwudziestu lat nie są finansowane badania terenowe, a sama archeologia ledwo zipie. Archeologowie, którzy cudem ocaleli, zajmują się przeważnie „ochronnymi” wykopaliskami. Czyli, gdy rusza jakaś budowa na terenach historycznych, to firma budowlana zobowiązana jest opłacić badania archeologiczne pod zabudowę, ale nawet i to nie zawsze działa. Budowlańcy wolą „umówić” się z urzędnikami z wydziałów ochrony środowiska historycznego, niż tracić czas i pieniądze na archeologię. Dla porównania podam liczby: w Polsce jest około 7 tys. praktykujących archeologów, a na Ukrainie… zaledwie 300.

W podziemiach Gródka Podolskiego, fot. Dmytro Poluchowycz

Z drugiej strony, podziemna Ukraina to prawdziwa Terra Incognita, kryjąca się w samej strukturze zabytków. Wejścia do podziemnych labiryntów już dawno są zasypane lub zamurowane i nie tak łatwo na nie trafić. Jedyną możliwością są przypadki, gdy nagle korytarz zapada się i ziemia ukazuje swe czeluście. Jednak nawet w tych przypadkach nikt nie śpieszy z odkryciem do naukowców, bo znów opłata prac badawczych spada na budżet lokalny, a ten już dawno został zaplanowany i ma swoje dziury. Wobec tego dziurę w ziemi czym prędzej zasypują i na tym koniec.

Zdarza się na zapomniane tunele trafić podczas prac budowlanych, wówczas budowlańcy z przyczyn powyższych zalewają wszystko betonem i mają spokój. Wszyscy więc o podziemiach wiedzą, ale nikt ich nie bada.

Za to legend na ich temat krąży bez liku. Prawie w każdym miasteczku Prawobrzeżnej Ukrainy czy Galicji na ich temat opowiedzą wiele. Są to przeważnie legendy o podziemnych przejściach pomiędzy zamkami i fortyfikacjami miejskimi. Tymczasem do naszych dni zamki nie przetrwały, bo zostały przeważnie rozebrane na budulec jeszcze w XIX wieku.

Do tradycyjnych należą legendy dotyczące rozmiarów podziemnych komunikacji. W obw. czerkaskim obowiązkowo opowiedzą turystom o pewnym „panu”, który w okresie koliszczyzny uciekał od hajdamaków podziemnymi korytarzami w złotej karecie z szóstką koni. Na Podolu we wszystkich miasteczkach są pewni, że ich podziemia ciągną się do samego Kamieńca Podolskiego lub Międzyboża! A twierdzą, że nawet do Chocimia! Na terenach tarnopolskiego takie przejścia ciągną się do Zbaraża, a na Ziemi Lwowskiej – do Lwowa. I wszystkie są takie, że można po nich „jeździć końmi”.

Inny rodzaj legend opowiada o skarbach. Bo cóż by to było za podziemie bez beczek ze złotem? Tu ukryta jest złota czapka tureckiego chana, który zgubił ją podczas ucieczki z Podola, tam – złota kareta magnata (zmieniają się tylko nazwiska) lub schowane są skarby Karmeluka czy nawet cała turecka skarbnica.

Wszystko to są jedynie legendy – twórczość ludowa, chociaż nie zawsze bezpodstawna.

Wprawdzie w większości miasteczek były podziemne tunele, prowadzące poza mury miejskie. Jednak w żadnym razie nie było to „metro”. Maksymalnie tunel miał około kilkaset metrów i wychodził w dobrze ukrytym miejscu. Wykorzystywano te przejścia, aby wysyłać posłańców po pomoc lub oddział w celu napadu na tyły wroga. To przez taki tunel Andrij, bohater „Tarasa Bulby”, przynosił żywność pięknej Polce w oblężonym mieście. Natomiast legendy o tunelach prowadzących do Kamieńca, Międzyboża czy Lwowa, opierają się na innych przesłankach.

W epoce I Rzeczypospolitej w każdym miasteczku była tzw. „podziemna ulica”, którą tworzyły połączone ze sobą lochy pod każdym miejskim budynkiem. To od tej ulicy ciągnęły się przejścia do zamku obronnego, aby można było się ukryć w razie niespodziewanego oblężenia. Tych podziemi starano się nie szturmować, bo głownie chodziło o zdobycz, a nie o to, żeby położyć głowę. Do podziemi starano się nie wchodzić, by nie dostać po głowie z jakiegoś ciemnego kąta. Fakt rzeczywisty o istnieniu przejścia z takiej uliczki do zamku z czasem przerodził się w legendę o korytarzach w stylu „metro” do Kamieńca czy Zbaraża. Z chwilą, gdy w XIX wieku rozebrano większość małych zameczków w miastach, w legendach pozostały te zachowane i najbardziej znane zamki z okolic.

Los takich podziemi najlepiej ukazuje przykład Gródka Podolskiego.

Gródeckie „metro”

Podziemne lochy Gródka są klasycznym przykładem tego rodzaju miejskiej architektury. W samym mieście o podziemnym labiryncie wiedzą wszyscy mieszkańcy. Jak tu nie wiedzieć? Wystarczy przespacerować się po centrum miasteczka, które całe pokryte jest śladami po zapadnięciach podziemnych tuneli. Ślady mogą być różne: od zapadniętych chodników, gdzie ziemia nieco obniżyła się, do naprędce zasypanych olbrzymich dołów. Chodzenie między nimi nie zawsze jest bezpieczne.

Na początku lat 80. XX w. zapadło się całe skrzydło wybudowanego już w okresie powojennym domu towarowego. Gdy sprowadzono ciężki sprzęt, aby rozebrać gruzy, to o mały włos nie zapadła się pod ziemię koparka. Ruiny „zdobiły” miasto przez kilka lat – czekano, aż wszystko zapadnie się pod ziemię. Jednak na tym przykładzie przykrości się nie zakończyły. Na początku 2000 roku pod ziemię zapadła się fasada wspomnianego domu towarowego. Przypisuje się temu pewne mistyczne znaczenie – ale o tym później.

Badania podziemi po zawaleniu się 2006 r., z archiwum braci Zagórskich

W 2006 r. wielka dziura na chodniku pojawiła się blisko Rynku w Gródku, pośrodku ożywionej trasy. Cudem obeszło się bez ofiar. Ten wypadek miał swe dobre znaczenie – lokalni krajoznawcy, bracia Aleksander i Wadym Zagórscy zbadali część podziemnych labiryntów, zlokalizowanych pod centrum miasteczka, wykonali ich schemat i serię zdjęć. Dzięki tym odważnym badaczom nareszcie mogliśmy zobaczyć, jak naprawdę wyglądają legendarne gródeckie podziemia. Zdjęcia z 2006 r. są ich autorstwa.

Badania podziemi po zawaleniu się 2006 r., z archiwum braci Zagórskich

Podziemne szkielety 

Zdjęcia braci Zagórskich stały się dla mnie odkryciem. Po raz pierwszy trafiłem do podziemi, będąc jeszcze uczniem i było to na szkolnym podwórku.

Nasza szkoła ma interesującą historię. Zbudowano ją w latach 1930-1934 jako polską. Obok była i żydowska. Po kilku latach w ZSRR zaczęła się masowa likwidacja szkół mniejszości narodowych i szkoła stała się zwykłą sowiecką. Obecnie jest to Gródeckie Liceum nr 1.

Szkołę wybudowano pośród sadu, który wcześniej należał do kościoła św. Stanisława, wystawionego z fundacji Zamojskich w XVIII w. Szkolny stadion ulokowano akurat na starym cmentarzu i dziedzińcu kościoła. Sam kościół, jak i nekropolię bolszewicy zdążyli zniszczyć już wcześniej. Gdzieś około 1982 r. pośrodku stadionu ziemia się zapadła, odkrywając wejście do podziemi. Zaryzykowaliśmy z kolegą tam zajrzeć.

Obmurowany korytarz podziemny, odsłonięty podczas prac w 2008 r., z archiwum Wydziału kultury Rady miejskiej

Tunel okazał się taki, jak ten późniejszy pod leżącym o kilkadziesiąt metrów dalej placem – wykuty w glinie, sklepiony, z bocznymi niszami w jednakowych odstępach. Jednak bliżej do miejsca, gdzie stał kościół, korytarz był murowany z cegły. Ukazała się nam podziemna krypta z trumnami. Prawdopodobnie podczas niszczenia świątyni zwłoki zostały ograbione, bo trumny były rozbite, a kości z resztkami kosztownych tkanin leżały wprost na podłodze. Mali badacze zwiali stąd w strachu. Jak się potem okazało, nie były to jedyne szkielety w miejskich podziemiach.

Gdy w połowie lat 50. murowano fundamenty pod wspomniany już dom towarowy, koparka odsłoniła jeszcze kilka podziemnych chodników. Ale nikt, oprócz ciekawskich budowlańców, ich nie zbadał. Jeden z robotników z czasem opowiedział mi, że robotnicy, idąc chodnikiem, doszli do spróchniałych drzwi, za którymi była komnata-schowek. Na wyrytych w glinie leżankach leżały tam zetlałe kołdry, a na nich – dwa ludzkie szkielety. Innych szczegółów kopacz-amator nie zapamiętał. Prawdopodobnie, to ludzie, którzy tam się ukryli, zginęli z braku powietrza lub zaczadzili się od płomienia świecy. O czasie, w którym mogło się to stać, dziś możemy jedynie snuć przypuszczenia. Mogło to nastąpić zarówno w XIX wieku, gdy w podziemiach ukrywali się kryminaliści, jak też w czasie II wojny światowej, gdy schronili się tu Żydzi.

Stary budowlaniec jest pewien, że wszystkie problemy domu towarowego związane są właśnie z tym odkryciem.

– Należało pochować te szczątki po ludzku – mówi. – Jednak majster kazał to wszystko szybko zasypać, bo zaraz milicja, prokuratura, i robota stanie. A tu normy, plany. Leżą sobie tam te szkielety, leżały tam od dawna i niech leżą dalej. Tym bardziej, że nie było to morderstwo, bo drzwi były zamknięte od wewnątrz.

Jak twierdzi anonimowy rozmówca, kłopoty domu towarowego – to zemsta niepochowanych dusz…

Obmurowany korytarz podziemny, odsłonięty podczas prac w 2008 r., z archiwum Wydziału kultury Rady miejskiej

Podziemne skarby

Znany jest mi również przypadek odkrycia podziemnego skarbu.

Pod koniec lat 70. w centrum miasta znów zapadła się ziemia. Wyglądało to tradycyjnie – olbrzymia, podobna do studni dziura z widoczną w dole częścią chodnika. Ktoś zainteresował się: co tam? Wszedł i zobaczył podobny ryty w glinie korytarz z niszami po bokach, a w nich złożone kręgi wosku. Wosk stary, zetlały z wierzchu, ale pod ciemną skórką – dobry.

– Przyda się w domu – pomyślał mężczyzna i zabrał trzy kręgi. Były ciężkie, więcej nie dał rady i ledwo te do domu doniósł. Wrzucił do komórki, aby potem ulać z nich świeczki. Jeden krąg – najbrudniejszy – podarował sąsiadowi.

Wosk przeleżał w komórce kilka lat. W latach 80. nad miastem przewaliła się straszna burza i miasteczko na kilka dni zostało pozbawione prądu. Wówczas mężczyzna przypomniał sobie o wosku. Wrzucił krąg do garnka, postawił na ogień, żeby stopić. I tu okazało się, że nie jest to zwyczajny wosk. W kręgu było około 1/3 wosku, a reszta… srebrne carskie ruble. Zaczął topić drugi krąg – tam to samo, srebrne ruble.

Poszedł do sąsiada.

– Gdzie ten wosk, który ci dałem?

A ten: – Dawno z niego narobiłem świeczek – i zaklina się sąsiad, że nic tam oprócz wosku nie było. Kłamał, swołocz, ale cóż było począć.

W tamtych czasach za srebrny carski rubel dawano 18 sowieckich. A były do dobre pieniądze. Długo jeszcze mężczyzna żałował, że nie wyciągnął z podziemi całego wosku, że jeden krąg dał sąsiadowi. A kto wie, co mogło być w innych kręgach – srebro czy może coś żółciutkiego?

Najprawdopodobniej był to skarb ukryty przez jakiegoś kramarza w czasie I wojny światowej, gdy masowo zaczęto ukrywać srebrne i złote monety. Akurat w tym miejscu dawniej stały wzniesione w XVIII w., a zniszczone w latach 30. XX w., kramy handlowe.

Nie wiadomo dokładnie, czy w wosku były srebrne monety. Pewne jest to, że w podziemiach Gródka może jeszcze leżeć taki srebrny czy nawet złoty wosk. Leży i czeka na swój czas…

Obmurowany korytarz podziemny, odsłonięty podczas prac w 2008 r., z archiwum Wydziału kultury Rady miejskiej

Po co kopano korytarze

Podziemia, w rodzaju gródeckich, poprawniej byłoby nazwać katakumbami, mają bowiem wiele wspólnego z odesskimi. Te ostatnie – przypomnę – pojawiły się podczas wydobycia budulca. Gródeckie prawdopodobnie też tak powstały. Kiedyś miasto budowało się przeważnie z gliny. Aby wybudować domy, stodoły, chlewy, stajnie trzeba było jej wiele. Brać ją w kopalni było niewygodnie – drogo trzeba było płacić właścicielowi i wieźć kilka kilometrów, co też kosztowało. Najtaniej było wydobywać ją pod domem. Wygodne to, bo od razu masz loch, a w razie potrzeby można tam się ukryć.

Wśród mieszkańców Gródka nie brakło rzemieślników, w tym i garncarzy, co kopali pod swoim domem materiał dla swych mis i dzbanków, pogłębiając podziemne korytarze. Gródek był niegdyś uważany za centrum garncarskie. Stąd staje się zrozumiałe pochodzenie nisz w korytarzach – stawiano w nich kosze z wykopaną gliną, potem wykorzystywano je do przechowywania zapasów, wstawiając półki. Tezę tę potwierdza fakt znalezienia podobnych wykopów w miejscowościach, gdzie rozwijało się garncarstwo – w sąsiednich Kupiniu, Adamówce, Zińkowie. Podobne podziemia są w znanej Opiszni, a to już obw. połtawski.

Wejście do dawnych lochów, zasypane przed stu laty, odkryte w czasie budowy, fot. Dmytro Poluchowycz

W 2018 r. ekspedycja archeologów, kierowana przez naukowca z Kamieńca Podolskiego Pawła Neczytajły zbadała system podobnych podziemi w Humaniu. Wyczyszczono siedem galerii o łącznej długości 100 m. Humańskie katakumby okazały się identyczne z tymi z Gródka. Gdy po raz pierwszy zobaczyłem zdjęcia stamtąd, byłem pewny, że to Gródek. Podziemia w Humaniu historycy datowali na XVII–XVIII ww., część z nich, z XIX w., było obmurowanych cegłą. Wykorzystywano je na magazyny kramów handlowych. Takie, obmurowane, są również w Gródku, jak te zasypane w 2008 r.

Oto, co powiedział Pawło Neczytajło dla Czytelników „Nowego Kuriera Galicyjskiego”:

– Podziemia w Humaniu są jednymi z niewielu na Ukrainie, które zostały zbadane kompleksowo – mówi historyk. – Dzięki temu można wnioskować o zabytkach również w innych miastach Ukrainy. Podobne podziemne korytarze znane są w Zińkowcach, Kupinie Sokołówce (obw. chmielnicki), Opiszni – Połtawa i innych miejscowościach.

Rzuca to światło również na te zabytki w Gródku, które niczym nie różnią się od innych. Odpowiednio, czas pojawienia się gródeckiego „metro”, możemy datować na XVII w., a rozwój – na XVIII – XIX w. Wykorzystywano je intensywnie w I połowie XX w. Odnalezione w 2008 r. wielkie fragmenty obmurowanych carską cegłą korytarzy wykorzystywano do lat 60. Kierownik Wydziału kultury Rady miejskiej i krajoznawca Oleg Fedorow, który kiedyś badał te korytarze, odnalazł tu kilka typowych naczyń aptekarskich z lat 1950–1960.

W prywatnych zabudowaniach niewielkie fragmenty dawnych korytarzy nadal są wykorzystywane do przechowywania ziemniaków, buraków czy marchwi. Niestety większe fragmenty korytarzy są zamurowane. Odwiedziłem kilku gospodarzy, ale żaden nie zgodził się na rozebranie ściany, żeby dotrzeć do dalszych części podziemi.

Mamy jednak nadzieje, że kiedyś w końcu państwo zacznie finansować prace archeologiczne na poziomie Polski i że badacze trafią do „podziemnej Ukrainy”, dowiadując się o niej więcej niż ja podczas swoich amatorskich badań.

Dmytro Poluchowycz

Tekst ukazał się w nr 4 (416), 27 lutego – 16 marca 2023

Dmyto Poluchowycz. Za młodu chciał być biologiem i nawet rozpoczął studia na wydziale biologii. Okres studiów przypadał na okres rozpadu ZSRS. Został aktywistą Ukraińskiego Związku Studentów. Brał udział w Rewolucji na Granicie w styczniu 1991 roku. Był jednym z organizatorów grupy studentów, która broniła litewskiego Sejmu. W tym okresie rozpoczął pracę jako dziennikarz. Pierwsze publikacje drukował w antysowieckim drugim obiegu z okresu 1989-90. Pracował w telewizji, w prasie ukraińskiej i zagranicznej. Zainteresowania: historia, krajoznawstwo, podróże.

X