Przeżycia o. Auksentego. Część 2 Siedzibę seminarium duchownego znacjonalizowano. Pocztówka z kolekcji Wołodymyra Szulepina

Przeżycia o. Auksentego. Część 2

W „Historii miast i wiosek USRR. Obwód Iwano-Frankiwski” jest taki fragment: „We wrześniu 1939 r. słońce wolności wzeszło nad Przykarpaciem. Zachodnio ukraińskie ziemie zostały wyzwolone przez Armię Czerwoną… Po raz pierwszy w swej historii lud pracujący Przykarpacia stał się gospodarzem swego kraju. Przy pomocy bratnich narodów naszego państwa, pod kierownictwem Partii Komunistycznej na Przykarpaciu rozpoczęło się budownictwo nowego życia…”.

Jak właściwie budowane było to „nowe życie”, dowiemy się z dalszej części wspomnień rektora stanisławowskiego seminarium o. Auksentego Bojczuka.

Gmach kapituły też znacjonalizowano. Pocztówka z kolekcji Zenowija Żerebećkiego

Wszystkiego mamy dużo!

Gdy czerwoni wchodzili do Stanisławowa, niektórzy przechodnie starali się poczęstować ich papierosami i cukierkami. Ale żołnierze niczego nie brali, mówiąc: „Nam wystarczy”. Okazuje się, że przed wejściem na Zachodnią Ukrainę, komisarze na zajęciach politycznych nakazywali opowiadać żołnierzom, że w ZSRR jest wszystko i dlatego czerwonoarmiści jak papugi powtarzali „Mamy wszystkiego dużo!”.

Mieszkańcy Galicji szybko zorientowali się, w czym rzecz i drwili z wojska. Żydowscy handlarze pytali żołnierzy czy mają chleb? „Jest!”. Czy są wioski? „Są!”. A czy jest Kopenhaga? „Jest!”. A szkarlatyna! „Jest dużo, cały sklep!”.

„Wyzwoliciele” przede wszystkim zwolnili półki wszystkich miejskich sklepów. Żydowscy handlarze początkowo cieszyli się i zaczęli podnosić ceny. Ale z sowietami żartów nie ma. Pewnego razu do kupca Samuela, mającego sklep na parterze kamienicy Hauswalda, wstąpił oficer. Wpadł mu w oko płaszcz, który kosztował 250 złotych, ale takich pieniędzy oficer przy sobie nie miał. Wrócił za kilka dni. Samuel go nie poznał i zażądał za płaszcz 450 złotych. Dostał… ale 10 lat katorgi i konfiskatę 87 tys. złotych osobistego kapitału.

Targ na pl. Trynitarskim stał się miejscem pielgrzymek „wyzwolicieli”. Zdjęcie ze źródeł internetowych

Zaraz za wojskiem do miasta przybyli urzędnicy i ich żony. Ich wygląd o. Auksenty zapamiętał na długo:

„Było na co popatrzeć i czemu się dziwić! W jakichś butach gimnastycznych, kaloszach, mesztach (a już zaczęły się przymrozki), cajgowych (gruby bawełniany materiał – red.) spódnicach, w ubogiej bluzczynie (z pewnością bez bielizny) i w kaszkiecie z pięcioramienną gwiazdą.

Pewnego razu idę rankiem na nabożeństwo do katedry. Idzie przede mną jakieś dziwo – kobieta nie kobieta, mężczyzna nie mężczyzna. Meszty w kaloszach, zawiązane sznurkiem, sukienki nie ma, ale za to zwisają jakieś podarte pończochy bez stóp; na nich podarta spódnica i stara chustka! Idzie i pokasłuje. Nie zwróciłbym na nią uwagi, gdyby nie te podarte trykoty. Patrzę, a to moskiewka, z pewnością żona jakiegoś kolejowego magnata”.

Kupiec Samuel, prowadzący sklep na parterze kamienicy Hauswalda, dostał 10 lat katorgi za spekulację. Pocztówka z kolekcji Zenowija Żerebeckiego

Wówczas do Stanisławowa przyjechało wielu urzędników kolejowych z rodzinami. Oni też, jak szarańcza, rzucili się skupywać wszystko. Na pl. Trynitarskim kwitł czarny rynek, gdzie regularnie robili zakupy „bracia ze Wschodu”.

– Co zobaczyli – wspomina kapłan – to kupowali. Koszule, spodnie, surduty, miski, bańki, kubki, ręczniki, łyżki, buty, kalosze, zabawki itd. Płacili sumy, jakich od nich żądano. Kiedyś pewna moskiewka kupiła patelnię placków. Jeden zaczęła jeść, drugi trzyma przed sobą i cieszy się jak dziecko”.

Miejscowi pytali „wyzwolicieli”, dlaczego tak wszystko kupują, jeżeli w ZSRR mają wszystkiego dość? Odpowiadali stereotypowo: „Trzeba coś przywieść do domu na pamiątkę!”.

Gdy skromność ratuje

Wojskowi, czekiści, działacze partyjni, urzędnicy, inżynierowie – całą tę hordę trzeba było gdzieś ulokować. Do tej kwestii podeszli prosto.

12 października 1939 r. przedstawiciele NKWD wyrzucili faktycznie na ulicę pracowników seminarium duchownego. Oprócz wspaniałego lokalu na Lipowej (ob. Szewczenka) „niebieskie otoki” przywłaszczyli:

20 wagonów drzewa na opał;

8 wagonów węgla na opał;

18 beczek ogórków;

12 beczek kapusty;

15 wykarmionych prosiaków.

„Jest to dobro narodowe, państwowe” – powiedzieli wyzwoliciele. Żywność, kilimy, tapczany, meble, zegary – wszystko stało się ich zdobyczą. Profesorom seminarium pozwolili zabrać jedynie bibliotekę i niektóre obrazy. Pewien młody bolszewik zadziwił rektora swoją naiwnością. Wskazując obraz Matki Boskiej ze zdjętym z krzyża Chrystusem, młodzieniec szczerze zapytał; „A kto go tak zranił?”.

Niedaleko od seminarium, bliżej do centrum, stał dom kapituły, gdzie mieściły się biura kapłanów i mieszkał biskup pomocniczy Iwan Latyszewski (ob. ul. Szewczenki 14). Wieczorem 5 listopada wpadł tam jakiś „towarzysz” w towarzystwie miejscowego Żyda-przewodnika. Ogłosił, że jutro do południa gmach ma zostać zwolniony i przekazany władzy ludowej.

Zaledwie kapłani zaczęli przenosić swoje rzeczy do sąsiedniego pałacu arcybiskupów, jak przyjechali uzbrojeni żołnierze i ustawili wartę w drzwiach. Okazuje się, że wszystkie meble miały zostać w budynku. O. Auksenty zauważył, że bolszewicy najbardziej łasi byli na kilimy i tapczany. Chociaż szafy, kredensy, zegary też budziły w nich nie byle jaki zachwyt.

Na rezydencję arcybiskupa sowieci też położyli oko, ale uratowała ją skromność gospodarza. „Na pewno byliby ją zajęli w całości – pisze kronikarz – i wyrzucili Jego Eminencję, gdyby siedziba biskupa była modernistycznym budynkiem, wyposażona z komfortem i miała dużo ładnych i nowoczesnych mebli. A tak, to już same schody ich odstraszały. Potem był ciemny korytarz i skromnie wyposażone wnętrze. Raz nawet jeden oficer powiedział; „Nie macie tu dobrze!”.

Zmusili wprawdzie biskupa oddać jakiejś instytucji wojskowej wszystkie pokoje kancelarii na parterze. Umowę podpisano na dwa miesiące, za co czerwony „komandir” zapłacił 200 rubli, potem dorzucił jeszcze biskupowi piątkę z góry.

Niewesołe wnioski

Oprócz seminarium i budynku kapituły na Lipowej, sowieci zabrali klasztor i szkołę sióstr bazylianek, ochronkę (przedszkole) przy ul. Kazimierzowskiej (ob. Mazepy), ochronkę w Kniahininie, przytułek sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a‘Paulo. Ten ostatni był przy ob. ul. Czornowoła 47 w dużej dwupiętrowej kamienicy, gdzie dziś mieści się jedno ze skrzydeł porodówki. „Siostry wyrzucili, przysłali sowieckie wychowawczynie, a dzieci zmieszali – polskie, ukraińskie i żydowskie”.

Nie ruszyli jedynie oo. redemptorystów, którzy mieli swój ośrodek przy ul. Czornowoła – tam, gdzie dziś jest cerkiew. Ich klasztor mieścił się w skromnym piętrowym budynku, który nie stanowił atrakcji dla komisarzy.

Tymczasem mieszkańcy Stanisławowa coraz bardziej odczuwali na sobie „piękno radzieckiego raju”. W sklepach towary szybko rozkupiono, nowych nie dostarczano. Za cały czas przywieziono jedynie zapałki, które rozdawano na pokaz, mówiąc, że u nich kosztują jedynie dwa grosze, podczas gdy w Polsce – pięć.

Urzędnicy sowieccy zapewniali, że „wszystko będzie, trzeba jedynie nawiązać łączność”. Od końca października zaczęły się przymrozki. W składach nie można było dostać więcej jak 100 kg drewna na opał. Węgla nie było wcale. Ludzie zaczęli powoli rozbierać drewniane płoty.

Miejscowi Żydzi oprowadzali urzędników i komandirów po prywatnych mieszkaniach, wyszukując dla nich lokale: „A mieszkanie jest? A woda jest? A prąd jest? A gaz jest? A łazienka jest?”. Jasne, że nikt nie pytał mieszkańców o zgodę na nowych lokatorów.

Po dwóch miesiącach bytu pod sowietami o. Auksenty wyciągnął następujące wnioski:

1 – Inteligencja: nie ma wśród nich inteligencji. Powtarzają te same bezsensowne frazesy. Na pierwszy rzut wygląda, że coś wiedzą i rozumieją. Ale, gdy zaczniesz z nimi dłuższą rozmowę, poznajesz, że wszystko jest powierzchowne i że sami nie wierzą w to, co mówią;

2 – Wiadomości: żadnych. Wśród wojskowej szarży są tacy, co ledwo umieją czytać i pisać. Niektórzy z nich chodzili zaledwie półtora roku do szkoły. Nawet chwalą się, że ten czy inny chodził dwa czy trzy lata do szkoły. O pewnym pułkowniku mówiono w Stanisławowie, że aż siedem lat chodził do szkoły.

3 – Organizacja: żadna. Nawet ta wojskowa nic nie jest warta. Ich wojsko jest do agitacji, a nie do walki. Przez brak organizacji są żebrakami. Nie mają niczego. Zdychają z głodu. Żołnierzom dają chleb czarniejszy niż ziemia. Wojsko ze sobą nic nie wiezie. Żyją z kraju. Zabierają wszystko. Nawet kafle, posadzki i wszelkie meble.

O. Auksenty Bojczuk z biskupem Grigorijem Chomyszynem, lata 30. Zdjęcie z archiwum Mykoły Hryhorczuka

16 listopada o. Auksentego Bojczuka zawołał biskup Chomyszyn i polecił mu opuścić miasto, ponieważ zainteresowało się nim NKWD. Następnego dnia rektor wyjechał do Lwowa, a stamtąd do Rawy Ruskiej, gdzie mógł legalnie przekroczyć granicę z Niemcami. W czasie wojny mieszkał i posługiwał w wioskach nad Sanem. Ale czekiści o nim nie zapomnieli. W październiku 1945 r. o. Auksenty został aresztowany i osądzony na 10 lat więzienia. Po zwolnieniu wrócił do ojczystego Iwane Pustego w rej. borszczowskim, gdzie zmarł w 1971 r.

Iwan Bondarew

Tekst ukazał się w nr 19 (431), 17 – 30 października 2023

Przeżycia o. Auksentego. Część 1

X