Pod prąd

Pod prąd

Sieć wujka Wasi
Syberia pociągała mnie chyba zawsze, bo odkąd pamiętam, stale obecna była w naszym domu. Dziadek mojej babki trafił do Irkucka po Powstaniu Styczniowym. Mój dziadek, wywieziony z Grodzieńszczyzny w 1940 roku, spędził siedem lat w Kazachstanie. Na wschodzie pozostał jego przyrodni brat, który trafił do kołchozu pod Krasnojarskiem i tam osiadł na stałe. Przysyłał listy po rosyjsku, bo los sprawił, że całkiem się zruszczył („obrusiałem” – pisał do nas), ale o swoich korzeniach nie zapomniał. Mówiliśmy o nim „wujek Wasia”. W 1991 roku ojciec zaprosił go do Polski, dziadek wtedy już nie żył. Na peronie w Warszawie poznaliśmy wujka Wasię od razu: Sybirak prawdziwy, jak z rysunkowego żartu – w wielkiej czapie z futra zająca, broda niczym łopata, na plecach worek; nawet fufajkę ze sobą zabrał do Europy na wszelki wypadek, choć był akurat maj. Przywiózł nam suszone ryby, pomidory w wielkich słojach, trochę cebuli. Był dwa tygodnie, ale nie mógł sobie miejsca znaleźć w domu.

Pewnego dnia wyszedł na godzinę i przytaszczył dwie solidne brzózki, już z gałęzi ogołocone. Porąbał je na podwórku, polana pięknie ułożył pod szopą. Ojciec, kiedy wrócił z pracy, złapał się za głowę. Za samowolną wycinkę wlepiają u nas mandaty, tłumaczył wujkowi Wasi. Nasz gość z Syberii zdziwił się, zafrasował, długo nad czymś rozmyślał, a potem spytał: „A sieć?”„Co sieć?” – ojciec nie od razu się połapał. „Chcesz, sieć ci uplotę, bo widzę, że rybak jesteś” – wujek Wasia wskazał na spinning w kącie. „Przyda ci się, rybek sobie nałapiesz. A ja tobie za gościnę chcę się odwdzięczyć”. „Dobra – ojciec machnął ręką – niech będzie już sieć”. W życiu siecią nie łowił, bo w naszej okolicy nawet nie było gdzie, ale pewnie pomyślał, że to mniejszy kłopot, przynajmniej Wasia w mieszkaniu będzie siedział. Następnego dnia, jak wróciłem ze szkoły, zastałem wujka przy robocie.

 

Mieliśmy wtedy komplet mebli na wysoki połysk, takich politurowanych. Wasia powbijał w nie chyba ponad setkę gwoździ, żeby umocować osnowę sieci. W meblościankę, w drzwi szafy, w stół, nawet w stolik pod telewizor. Tam, gdzie tkwiły gwoździe, lakier odprysnął i popękał, porobiły się takie białe kółeczka. Mama o mało wtedy zawału nie dostała.

Z mieszkańcami Syberii rozumiem się dość dobrze: Sybirak to trochę inny gatunek Rosjanina, poza tym są tu aborygeni, to zupełnie inna kultura, odmienne zwyczaje, silny kult przodków i natury. Różnice mentalnościowe trochę zawadzają, ale jakoś sobie z tym radzę. Sybiracy są bezpośredni, co bywa czasem męczące dla przybysza z Zachodu, nieco naiwni, jednak w większości wypadków można na nich polegać. Ci, z którymi przede wszystkim obcuję, nie zatracili jeszcze cechy, która w naszym kręgu kulturowym obwarowana jest konwenansami, a na dodatek obecnie szybko zanika. Nazwałbym ją spontaniczną towarzyskością. Tu wpada się do sąsiada o pierwszej w nocy tylko dlatego, że pali się u niego światło, taka wizyta zaś może łatwo przekształcić się w przyjęcie z tańcami, w którym weźmie udział połowa sąsiadów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X