Śmierć wyjdzie z Bałtyku

Śmierć wyjdzie z Bałtyku

Czy Państwo wiecie, że tempo, w jakim ulega korozji stalowy przedmiot, zanurzony w wodach Bałtyku, wynosi około 0,5 milimetra na rok? Stal najszybciej ulega korozji przy stężeniu soli w wodzie morskiej, wynoszącym 3 %. Nasz Bałtyk nie posiada aż tak wielkiego zasolenia i jego wody zawierają tylko 1% soli. Może tylko dlatego jeszcze żyjemy.

Pół milimetra na rok, po sześćdziesięciu latach daje grubość 30 milimetrów. Mniej więcej, taką grubość powinny mieć ściany gazowej amunicji artyleryjskiej, nonszalancko wrzucanej do Bałtyku przez euforycznych zwycięzców III Rzeszy. Chyba już zaczynają pękać, posiadające dużo cieńsze obudowy, bomby lotnicze z tabunem, somanem i „kwasem pruskim”. Na swoją kolej czekają półtoratonowe kontenery i 150 litrowe beczki iperytu siarkowego. Jest jeszcze fosgen, adamsyt i cyklon B. Jest luizyt, Clark I i Clark II. Do wyboru!

Nie uwierzycie, Państwo, dlaczego w trakcie drugiej wojny światowej, armie różnych narodów nigdy nie użyły przeciwko sobie broni chemicznej, tak masowo przecież używanej w pierwszej wojnie. Wszystkie armie świata miały swoje zapasy broni chemicznej, a wojska wszystkich armii wyposażone były w maski przeciwgazowe. Jednak, atak gazowy na przeciwnika nigdy i nigdzie nie nastąpił. Każdy spodziewał się, że to Niemcy pierwsi zaatakują gazem, więc starano się przed tym atakiem zabezpieczyć, ale i zebrać zapasy broni gazowej na spodziewaną, chemiczną ripostę. Nikt nie chciał zacząć pierwszy, więc nikt nawet nie próbował atakować w ten sposób Niemców. Adolf Hitler, w czasie pierwszej wojny światowej, stał się ofiarą ataku gazowego. Młody wtedy żołnierz, Adolf Hitler został zatruty iperytem. Ledwo żywy, oślepły, przebywał na wielomiesięcznym leczeniu w specjalistycznym szpitalu na Pomorzu. Poprzysiągł sobie wtedy, że będzie robił wszystko, by ani razu więcej, nikt nie użył przeciwko komukolwiek tej świńskiej broni.

I słowa dotrzymał. Nawet wtedy, kiedy Rzesza waliła się już w gruzy i silny niemiecki atak chemiczny mógłby przeważyć szalę zwycięstwa na jego korzyść.

To, że Adolf Hitler był tak zagorzałym przeciwnikiem broni gazowej wcale nie świadczyło, że niemiecki przemysł nie produkował tej broni. Ależ produkował i to bardzo intensywnie. Przez cały czas trwania III Rzeszy wyprodukowano niesamowitą ilość chemicznych środków bojowych starszej generacji, ale i zupełnie nowych, nikomu jeszcze nieznanych, tak groźnych i podstępnych, że nie chroniły przed nimi żadne wojskowe maski gazowe. Bez przesady można powiedzieć, że dopiero po kapitulacji Rzeszy Niemieckiej, Alianci zrozumieli, jakiej zagłady udało się im uniknąć, gdy ze zgrozą zapoznawali się z zapasami trucizn mogącymi wytruć ich jak szczury. Od tego, co zobaczyli, można było osiwieć! Bo jak tu nie osiwieć, gdy zobaczy się 300 000 ton amunicji gazowej, z której każda pojedyncza bomba, lub pocisk do haubicy, zdolne były zabić całą ludność małego miasta.

Magazyny zapchane były setkami tysięcy bomb lotniczych 50, 250 i 500 kilogramowych. Pociskami artyleryjskimi 75, 105 i 150 mm. Były jeszcze kanistry, beczki i kontenery z iperytem. Miny, fugasy i granaty dymne.

Na konferencji w Poczdamie w roku 1945 Alianci wyłonili komisję wojskową, w której skład wchodzili przedstawiciele USA, Wielkiej Brytanii i Związku Radzieckiego. Komisja miała się zająć zniszczeniem niemieckiej broni gazowej. Komisja przekonała się wkrótce, że nie da się zneutralizować tak wielkiej ilości trujących środków chemicznych, na co nie pozwalały moce przerobowe przetrwałych wojnę zakładów zdolnych do podjęcia się takiego zadania. Postanowiono, więc truciznę zatopić w morzu. Decyzja równie głupia, jak nonszalancka. Plum, do wody i problem z głowy.

Początkowo jako miejsce zatopienia zmagazynowanej trucizny wyznaczono kilometrową głębinę na Oceanie Atlantyckim, ale zaraz rozpoczęły się narzekania, że daleko, a więc drogo, że niebezpiecznie, bo płynące z trucizną statki mogą ulec po drodze awarii i co to będzie, jak się coś z nich wydostanie…

Wreszcie, wszyscy rozpoczęli topić zarazę nie na Atlantyku, a na pobliskim Morzu Bałtyckim. Nie na głębokości tysiąca metrów, bo takiej głębi nigdzie na Bałtyku nie ma, ale na głębokościach od 10 do 150 metrów. Bezczelność, z jaką wykonano to zadanie jest porażająca.

Pod koniec roku 1945 Amerykanie i Anglicy wywieźli z portów niemieckich na 42 statkach 120 tysięcy ton amunicji, zawierającej: iperyt, tabun i fosgen. Ponad połowę tego świństwa zatopiono w… cieśninach duńskich, pod nosem nic nie wiedzących o tym Norwegów, Szwedów i Duńczyków. Dopiero rosyjska ekspedycja z roku 2000 odkryła leżące tam na dnie wraki nigdzie nie oznaczonych statków (konkretnie 27 wraków w cieśninie Skagerrak i 8 wraków w cieśninie Kattegat), wyładowanych po brzegi przegniłymi już pojemnikami z gazami bojowymi. Alianci do topienia niemieckiej amunicji gazowej używali starych niemieckich statków, topiąc to wszystko razem, aby nie zawracać sobie głowy trudnym i pracochłonnym rozładunkiem. Przyznają się do tego, że na Bałtyku zatopili 69 tysięcy ton trucizny.

Związek Radziecki topił niemiecką amunicję, wyrzucając ją po prostu za burtę. W okolicach Bornholmu zatopiono 33 tysiące ton amunicji gazowej na obszarze 2,8 tysiąca kilometrów kwadratowych. W tym miejscu jest tak zwana Głębia Bornholmska. Ponad sto metrów głębokości. Radzieckie statki nie miały tak długich łańcuchów kotwicznych. Rzucały, więc ładunek do morza, będąc w ruchu. Teraz Rosjanie sami nie potrafią powiedzieć, gdzie opadło na dno to, co wyrzucali.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X