Lwowskie profanum

Lwowskie profanum

Knajpa „Pod złotą różą” w żydowskiej dzielnicy. Artykuł ten pisałam częściowo w Déjà vu, stolik przy oknie po lewej stronie (Fot. Joanna Demcio)„Podejrzane” towarzystwo zbierało się też w „Cafe Carlton”, tak przynajmniej wynika z opowiadania Mayena. Pewnego razu siedząc w tej knajpce przy Wałach, zwrócił uwagę na dziwnych dżentelmenów przy stoliku obok – „barczysty brunet o brutalnej twarzy, elegancki grubas w pepitowym ubraniu i wylizany, wymokły młodzieniec. Milczą, a jednak ma się wrażenie, że konferują ze sobą. (…) Milcząca trójka skończyła swą niemą konferencję i wtedy stała się rzecz niezwykła. Brutal sięgnął do kieszeni i wydobył z niej potężny plik banknotów: dwudziestozłotówek, pięćdziesiątek i setek, owiniętych grubą warstwą banknotów pięćsetzłotowych! (…) Kiedy snułem podejrzenia, kim ci dżentelmeni mogą być, usłyszałem nagle gwar w sąsiednim pokoju karcianym. Liczna grupa ludzi, stojąc, otaczała kołem jeden ze stolików. Patrzyli jeden drugiemu przez ramię i w pewnym momencie rzucili się wszyscy jak oparzeni, podnosząc krzyk i wszczynając dyskusję, która rychło przeszła w kłótnię, grożąc, że lada chwila zamieni się w bójkę. Zapewne hazard, pomyślałem – bakarat; a siedzący przy stole bankier wyrzucił pewnie w dwóch kartach dziesiątkę. Stąd ta emocja. Ale skoro po chwili stojący zaczęli się rozchodzić, ujrzałem na stole, ku memu zdumieniu, miast talii kart – szachownicę. I wstyd mi się zrobiło mej podejrzliwości…”.

„Carlton”, pomimo, że usytuowany na Wałach, nie był typową dla tej lokalizacji kawiarnią. To, co łączyło de la Paix, Wiedeńską Imperial, Cariton i Grand, to sytuacja pod pomnikiem Sobieskiego, gdzie biło serce społeczności kupieckiej. Mayen najbardziej upodobał sobie de la Paix, przede wszystkim ze względu na widok z okna na ulicę Kurkową. „Na ogół jednak nie mają stoliki przy oknach większego powodzenia od stołów położonych w głębi Sali. Wszak mało który z gości „de la Paix” ma czas i cierpliwość na zachwycanie się pięknymi widokami.

Przychodzą na gazety, na kawę albo – najczęściej – w poszukiwaniu interesu. Do tego celu zaś trzeba przede wszystkim być widzianym i widzieć: nie piękne widoczki, tylko innych gości, interesantów. Trzeba być do lokalu zwróconym en face, a nie kokietować profilem. Kanapki pod oknami w de la Paix, po dwie naprzeciw siebie przy każdym stoliku, zwrócone zaś, wedle miłego, starego wiedeńskiego sposobu, bokiem do sali, na wpół do ulicy. Tak siadywali w oknach sławnej „Cafe – Fenstergucker” oficerowie i eleganci, obserwując przez szyby ruch uliczny. Ciałem byli w lokalu, duchem na ulicy”.

Tak,… kawiarnie lwowskie tętniły życiem wielkiego miasta. To, co najlepsze i najciekawsze we Lwowie, przenosiło się do lokalu. Jednak na wszystko trzeba czasu, przecież jeszcze na początku lat 90 można było przejść się jedynie do „Krówki” na Kopernika (pyszne ciasta i ogromne akwarium) i całkowicie radzieckiej w wystroju spelunki naprzeciwko katedry, która przeżywała oblężenia w niedzielne popołudnia (starsi lwowiacy wiedzą o czym mówię).

Teraz, na każdym kroku wpadamy na kolejną knajpkę i ogródek, Lwów znowu dzięki temu odżył. Jednak należy pamiętać o tym, że kawiarnia to nie tylko stoły, krzesła czy trunki, kawiarnia to profesor, literat, kupiec, student, hazardzista i rewolucjonista. Jedynie w takim wypadku lwowskie kawiarnie nie tylko będą kolorowe, ale też i zaczną oddychać.

Joanna Demcio
Tekst ukazał się w nr 14 (114) 30 lipca – 16 sierpnia 2010

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X