Legendy starego Stanisławowa. Część 75 Resztki sklepienia kazamatów przy ul. Nowhorodzkiej. Zdjęcie z archiwum Zenowija Sokołowskiego

Legendy starego Stanisławowa. Część 75

Upadek w wieku XVII

Na początku lat 60. stary forteczny bastion od strony ul. Nowhorodzkiej wyglądał jak długi ziemny nasyp, z którego miejscami wyglądał mur z cegieł. Na wewnętrznym dziedzińcu była stolarnia, gdzie wyrabiano trumny dla sąsiedniego prosektorium, a przed nią leżał przestronny plac sportowy Akademii Medycznej. Tam wówczas grał w piłkę Serhij Weresow, który opowiedział mi tę historię.

– Było to w czerwcu 1966 r. Ukończyłem akurat 7 klasę – wspomina Serhij. – Ponieważ w moim domu nie było podwórka, spędzaliśmy z chłopakami wiele czasu na placu Akademii Medycznej. Tego letniego dnia graliśmy w piłkę. Zbyt mocno kopnąłem piłkę, przeleciała ona za stolarkę i upadła w tym miejscu, gdzie dziś stoi kawiarnia. Wszedłszy na grzbiet wału zobaczyłem, że w tym miejscu, gdzie uderzyła piłka powstała dziura, do której mogłem bez problemu wleźć. Koledzy powiedzieli: „Zawaliłeś sufit, to leź tam sam”. Związali kilka koszul i pomogli mi wleźć do podziemi. Były tam gołe ściany i panował idealny porządek. Miało się wrażenie, że te kazamaty dopiero co ktoś pozamiatał. Przez wyłom w murze mogłem trafić do sąsiedniego pomieszczenia, ale nie zaryzykowałem wchodzenia w całkowitą ciemność.

Serhij Weresow koło bastionu, 2010 r. Zdjęcie z archiwum Serhija Weresowa

Gdy wylazłem, natychmiast poszedłem na posterunek milicji na ul. Belwederskiej, by zawiadomić o znalezionych podziemiach. Przyszedł milicjant, poklepał nas po ramionach i zapewnił, że dokonaliśmy historycznego odkrycia.

Dumni z pochwały chłopcy rozeszli się po domach. Niebawem Serhij pojechał nad morze i wrócił do Frankiwska dopiero pod koniec sierpnia. Gdy chłopcy znów przyszli na plac zobaczyli, że „ich” kazamat zasypany jest całkowicie śmieciem. Mieszkańcy sąsiednich budynków wykorzystali to „historyczne odkrycie”na swój sposób.

Rynek, widok z dronu. Zdjęcie Mychajło Kopijewski

Postrach na architektów

Współczesny Iwano-Frankiwsk trudno wyobrazić sobie bez Rynku. Jest on historycznym centrum miasta, ulubionym miejscem spacerów mieszkańców i turystów, nawet pomimo nieudolnego wtrącania się jego przestrzeń współczesnej zabudowy.

Domy w stanie awaryjnym przy Rynku, pocz. lat 80. Zdjęcie z kolekcji Olega Hreczanyka

Zdarzyła się jednak w historii chwila, gdy miasto mogło utracić swoja perłę. W czasach sowieckich powstał projekt połączenia Rynku z pl. Szeptyckiego poprzez rozbiórkę stojących między nimi zabudowań. Znalazłem ostatnio potwierdzenie tego.

Na początku września 1966 r. miejski wydział partii zwołał „okrągły stół” dla dziennikarzy, by podzielić się swymi urbanistycznymi planami rekonstrukcji miasta. Wśród prelegentów był architekt Leonid Popiczenko. Obiecał on zakończyć rozbudowę bulwaru nadbrzeżnego i zaanonsował wielką zabudowę mieszkaniową przy ul. Gagarina w kierunku Wołczyńca.

Jednak najbardziej interesująca część jego wypowiedzi dotyczyła właśnie Rynku. Według niego centrum miasta miało przenieść się na Rynek. Wówczas jeszcze placu przed hotelem „Nadija” jak i samego hotelu nie było i za oficjalny centralny plac miasta uważano Rynek. Jak określił architekt – „zniesione mają zostać wszystkie nie zabytkowe domy”.

Ciekawe, jakie kamienice uważał on za „nie zabytkowe”? Polskie kamienice, które przetrwały „marmoladowy pożar”, czy austriackie dwupiętrowe z początku XX w.? Oprócz nich na Rynku innych kamienic nie było.

Co miało powstać na ich miejscu? Nie uwierzycie – „…powstanie tu cyrk, miejski Dom kultury, biblioteka obwodowa na milion książek i szesnastopiętrowe domy mieszkalne”.

Gdyby ten „wspaniały” plan wprowadzono w życie, to historyczne centrum mało czym różniłoby się od Pozytronu czy Pasiecznej – a może o to chodziło?

Stara dobra Hucułka

Niektóre dowcipy odchodzą w niepamięć wraz z epoką, w której powstały. Współczesnych bawiły, ale ich potomkowie zupełnie nie rozumieją ich sensu. Na przykład w latach 1970. we Frankiwsku powtarzano popularny żart: „Ogłoszenie na słupie: Sprzedaje się Hucułka. Nie stara. Część miękka w dobrym stanie”.

Kto żył w tamtych czasach, ten zrozumie, że mowa tu nie o mieszkance gór w średnim wieku z prężnym tyłkiem, ale o komplecie mebli lokalnego meblowego kombinatu pod nazwą „Hucułka”. Zdjęcie tego kompletu zamieszczały przeważnie wszystkie przewodniki po mieście i okolicach. W odróżnieniu od innych kompletów mebli, „Hucułka” posiadała państwowy znak jakości i było łatwo ją kupić.

Komplet mebli „Hucułka”. Zdjęcie z albumu „Ziemia Iwano-Frankiwska”, 1985 r.

Komplet zaczęto produkować w 1967 r. Interesujące, że zaprojektował go wcale nie huculski stolarz, lecz Anton Szajerman.

Komplet od razu stał się popularny dzięki swej funkcjonalności, wygodzie i rozwiązaniom technicznym. W różnych okresach produkcję „Hucułki” wznawiano i poszerzano komplet o nowe segmenty. Zmodyfikowany komplet „Hucułka – 3M” składał się z kredensu, trzech szaf (książkowej, kombinowanej i podwójnej na odzież). Wszystkie części można było ustawić w jednej linii i zajmował on całą ścianę ówczesnych mieszkań. Stąd jego określenie „ścianka”.

Komplet szaf uzupełniała część „miękka” – rozkładany tapczan, dwa fotele, ława i stół z sześcioma krzesłami.

Taki komfort nie było tani. Ówczesny pracownik kombinatu meblowego Wołodymyr Kukulak wspomina, że same szafy kosztowały 1200 rubli, a część „miękka” – 500-600 (w zależności od rodzaju tapicerki). Ale wysokie ceny nie odstraszały. „Hucułka”, jak i większość towarów w ówczesnym ZSRR, stanowiła „czarny deficyt”. W sklepach meblowych na wystawie stały jedynie wzorce, same zaś meble sprzedawano po znajomości, przez administrację sklepu, znajomych na magazynie lub pracowników kombinatu. Za „pośrednictwo” dopłacano 100-200 rubli.

W latach 1980. kombinat zmodernizowano i ruszyła nowa produkcja – „ścianka Kalina”, która była trzykrotnie droższa. Produkcję „Hucułki” zakończono, ale w niektórych mieszkaniach można oglądać ją do dziś – wprawdzie „miękka” jej część jest już mocno sfatygowana.

Teatralizowane przedstawienie w czasie Festiwalu Młodzieży, 1967 r. Zdjęcie z archiwum Muzeum krajoznawczego

Lenin we Frankiwsku

Życiorys wodza światowego proletariatu jest przestudiowany bardzo dokładnie i białych plam prawie nie pozostało. Historycy dyskutują czy był Lenin we Lwowie, ale w Stanisławowie na pewno go nie było.

Ale oto Lenin do Frankiwska jednak zawitał! A nawet wygłosił płomienne przemówienie z wozu pancernego przed rzeszami ludności Przykarpacia. Jak to mogło być, przecież zmarł na długo przez zmianą nazwy miasta? Ale zachowało się nawet zdjęcie z tego historycznego wiecu.

Żartuję, oczywiście, a i Lenin nie jest prawdziwy. Czego nie można powiedzieć o zdjęciu. Zachowało się ono w archiwach Muzeum krajoznawczego i ma ciekawy napis na odwrocie: „Teatralizowane przedstawienie z Festiwalu Młodzieży. Wrzesień 1967 r. Iwano-Frankiwsk. Stadion „Spartak”.

Stadion „Spartak”. Zdjęcie z albumu „Ziemia Iwano-Frankowska”, 1985 r.

Do 1981 r. tak nazywał się obecny stadion „Ruchu”. Oprócz meczy piłkarskich odbywały się tu różne uroczystości z okazji świąt państwowych. Rolę wodza zagrali zawodowi aktorzy teatru lub Filharmonii. Starzy znawcy teatru powiadali, że roli Lenina nie powierzano byle komu i za jej zagranie płacono ładne pieniądze. Szczególnie wzięci byli aktorzy, którzy nie wymawiali litery „r”.

Wyjazd jednostki pancernej. Zdjęcie ze źródeł internetowych

Pożegnanie Słowianki

„Praska wiosna” 1968 r. zakończyła się interwencją państw bloku warszawskiego. W interwencji na Czechosłowację brała udział 38 armia, której jednostki rozlokowane były w Iwano-Frankiwsku.

Po wyjeździe wielu jednostek kadrowych ogłoszono mobilizację i powstały nowe jednostki, mające zadanie chronienia granicy ZSRR. Powołano rezerwistów, czyli osoby, które dawno odbyły służbę w wojsku i pracowały w cywilu. Takich zmobilizowanych nazywano „partyzantami”.

Sytuacja na świecie była napięta i nie wykluczano nawet konfliktu z państwami NATO. Dlatego rodziny odprowadzały „partyzantów” do wojska jak na wojnę. Przyszły pisarz Jurij Andruchowycz był świadkiem załadowania jednostki pancernej na frankiwskim dworcu. Oto fragment jego powieści „Tajemnica”.

– I oto w jednego z nich (partyzantów – aut.) na peronie wczepiła się jego żona. Wisiała na nim i lamentowała co tchu. Padała przed nim na kolana, trzymała za nogi i o prawie biła czołem w ziemię. Nie, jednak biła, biła! Chłop czuł się niezręcznie, że jego baba jest taką histeryczką i co chwila niezdarnie odpychał ją na bok, tym bardziej, że oficerowie zaczęli na niego pokrzykiwać i to coraz bardziej nerwowo. Nareszcie wyrwał się z jej mokrych objęć i wszedł w głąb wagonu. Wówczas wystawił głowę z okna: jak tam moja histeryczka? Nagle słyszy poprzez gorzką rozpacz: „Iwasiu, słyszysz? Jak będziesz w Pradze, to kup mi fajne meszty! Rozmiar 37!”

Po tym pociąg ruszył”.

Wątpliwe, by Iwasiu przywiózł jej fajne meszty, bo partyzantów dalej jak na Zakarpacie nie puszczano.

Iwan Bondarew

Tekst ukazał się w nr 17 (429), 15 – 28 września 2023

X