Legendy starego Stanisławowa. Część 62 Ulica, której nikt nie zna. Zdjęcie z Archiwum obwodowego

Legendy starego Stanisławowa. Część 62

Nie wszystko złoto, co się błyszczy

Pisaliśmy kiedyś, że w kościele ormiańskim w Stanisławowie znajdował się cudowny obraz Matki Boskiej. Wsławił się on wieloma uzdrowieniami i był znany w całej Polsce. W 1937 roku miała miejsce jego koronacja. Z tej okazji na frontonie świątyni umieszczono jego powiększoną kopię, autorstwa inż. Leopolda Simika.

Leopold Simyk ozdabia cudowny obraz. Zdjęcie z archiwum Tadeusza Olszańskiego

Po wojnie Polacy i Ormianie zmuszeni byli opuścić miasto. Proboszcz kościoła Kazimierz Filipiak zabrał ze sobą relikwię. Gdy wszystkie rzeczy były już spakowane, do księdza podszedł oficer NKWD i zażądał oddania obrazu, bowiem „posiada on znaczną wartość artystyczną i materialną”. Pomocnicy księdza zaczęli powoli odwiązywać walizy, a wówczas o. Kazimierz odważył się na niebywały czyn.

Wskazał oficerowi kopię obrazu na kościele i powiedział, że zabrać go nawet by nie mógł, bo jest mocno przymocowany do ściany. Oficer nie uwierzył. NKWD-ziści sprowadzili samochód strażacki z drabiną i jakiegoś „fachowca”, aby potwierdził, że replika pokryta jest prawdziwym złotem. Gdy mężczyzna wspiął się po drabinie, zza chmur wyjrzało słońce i Matka Boska na kościele zajaśniała w słońcu. Fachowiec krzyknął, że wszystko jest w porządku i złoto jest prawdziwe, wówczas oficer zostawił księdza w spokoju.

Po tym incydencie ojciec Kazimierz nie miał odwagi wywieźć obrazu osobiście. Przekazał go innej rodzinie ormiańskiej, która w 1946 roku szczęśliwie wywiozła obraz do Polski. Teraz oryginał cudownego obrazu odbiera cześć w kościele pw. świętych Piotra i Pawła w Gdańsku.

Poznajcie tę ulicę

Pułkownik Petro Werszyhora był zastępcą d/s wywiadu sowieckiego oddziału partyzanckiego Kowpaka. Przed wojną był aktorem i reżyserem studia filmowego w Kijowie, a później opublikował wspomnienia o rajdzie partyzanckim, który zakończył się w Karpatach.

Oprócz tego Werszyhora był też fotografem. Nie rozstawał się ze swoim FED-em, dzięki któremu zrobił wiele unikanych zdjęć. Po wojnie, już generał Werszyhora, przyjeżdżał na Przykarpacie w poszukiwaniu grobu swego komisarza Rudniewa. Z tej wizyty w Archiwum obwodowym zachowały się zdjęcia z widokami Stanisławowa z lipca 1946 roku. Wśród nich są dwa widoki na pomnik Mickiewicza, skwer na ul. Grunwaldzkiej w stronę obecnej ul. Szpitalnej. Są to widoki znane każdemu mieszkańcowi miasta, ale jest jedno zdjęcie, które wywołuje pytanie; gdzie to jest?

Na odwrocie zdjęcia widnieje napis: „Ogólny widok ulicy w m. Stanisław”. Ale co to za ulica – powiedzieć trudno. Krajoznawcy, filokartyści, ludzie, interesujący się historią miasta, a nawet taksówkarze, nie mogą dokładnie określić, jaki zakątek miasta sfotografował generał.

Ktoś twierdzi, że podobno jest to widok ul. Cymbaluka przed jej zabudową, inni – że jest to perspektywa ul. Konowalca, lub początku Wowczynieckiej. Jednak przy dokładnym obejrzeniu zdjęcia staje się jasne, że to nie są te miejsca. Musi być to gdzieś w centrum: szeroka jezdnia, austriackie zabudowania, nawet chodnik z płyt z trembowelskiego piaskowca. Nikt jednak dokładnie nie wie, gdzie to jest. Jeżeli ktoś wie – proszę, napiszcie!

Szkic stanisławowskiego ratusza. Ze zbiorów Archiwum obwodowego

Tajemnica podziemnego tunelu

Po mieście od dawna krążą opowieści o licznych podziemnych korytarzach, które mogą prowadzić czy nie aż do Halicza. Gdy koło Muzeum Krajoznawczego zapadł się asfalt, każdy chętny mógł tam zejść.

Później okazało się, że są to podziemia starego ratusza z 1871 roku, który wielkością zabudowy przewyższał obecny. W jednej z sal, w kierunku kawiarni „Traktyr ratusz” (dawny „Galant”) było zejście do prawdziwego podziemnego korytarza. Był on zasypany ziemią, orientacyjnie w stronę Bystrzycy, więc mimowolnie przychodził na myśl „halicki kierunek”.

Tajemnicę tego korytarza odkryła była dyrektor Muzeum Aleksandra Sinica. Okazuje się, że po wojnie parter ratusza zajmował sztab obrony cywilnej. W piwnicy urządzili sobie schron (do dziś zachowały się masywne metalowe drzwi). Według zasad budowy schronów,  na wypadek zawalenia głównego wejścia, powinno być zapasowe. Tak więc, urządzając schron, przekopano około 10 m w kierunku północnej strony rynku. Wyjście było „zamaskowane” zwykłym włazem kanalizacyjnym na środku jezdni. Z czasem lokalizację sztabu przeniesiono, wszystko się zawaliło i o schronie zapomniano.

Lubow Orłowa

Lubow Orłowa

Po ukazaniu się filmu „Wesoła młodzież” („Весёлые ребята”) w1934 roku, odtwórczyni głównej roli została gwiazdą. Na długie lata stała się wizerunkiem sowieckiego filmu i seks-symbolem epoki.

Mowa tu o Lubow Orłowej, kobiecie-legendzie, którą zachwycali się miliony mężczyzn i której zazdrościły miliony kobiet. Wówczas ludzie sztuki wiele podróżowali po kraju, spotykali się z prostymi ludźmi i na wszelkie sposoby wprowadzano propagandowe kino w masy. Lubow nie ominęła też Stanisława. Buł to rok 1946 lub 1947. O tej wizycie wspomina ówczesna mieszkanka miasta Ewelina Tarejewa:

Lubow Orłowa

– Do Stanisława na występy przyjechała Lubow Orłowa. Wiedzą państwo, że Karpaty słyną ze ?swych karakułów. Niegdyś służyły jako waluta. W wielkie dnie targowe – we czwartki – gdy wracało się z targu, sąsiedzi obowiązkowo pytali: „Była paniusia na rynku? Jaki dziś kurs na karakuły?”.

Po występie i otrzymaniu honorarium, Lubow Orłowa udała się do kuśnierza, wręczyła mu pieniądze i powiedziała: „Myślę, że to wystarczy. Chcę prosić o małą przysługę. Chciałabym, aby pan pojechał w góry, kupił tam sześć szarych skórek i uszył mi futro. Podoba mi się, jak ubiera pan stanisławskie damy.

Kuśnierz przyjął pieniądze i zaczął wypisywać kwit. „Nie trzeba mi papierków – powiedziała pani Luba, – jeszcze żaden mężczyzna mnie nie oszukał. Nie myślę, aby był pan pierwszy”.

Ta wiadomość rozeszła się po mieście. Kuśnierz pojechał w góry, a gdy wrócił, Orłowa już była na występach w innym mieście. Biedak tak przejął się tym zamówieniem, że gonił aktorkę po całym Związku Radzieckim. Aż wreszcie dopadł ją, zdjął miarkę i uszył futro. Mieszkańcy Stanisława byli dumni ze swego mistrza, gdy w dzień wyborów do Rady Najwyższej zobaczyli w kronice Lubow Orłową w szarych karpackich karakułach. Na sali kinowej rozległy się okrzyki: „Nasze futro! Nasze futro! Panie kuśnierz, przecież to nasze futro!”.

Na rynku stoi popularny bar piwny „Beczka”. Zakład otwarto przed kilku laty. Ale to nie pierwsza „beczka” w naszym mieście.

Panorama stanisławowskiego Rynku. Zdjęcie ze zbiorów Muzeum Krajoznawczego

1 maja 1947 roku przewodniczący obwodowego stowarzyszenia konsumentów towarzysz Oleksijenko postanowił wybudować restaurację „Karpaty”. Jako reklamę nowego zakładu zapragnął zrobić olbrzymią beczkę. Za 25 tys. rubli specjaliści mu taką beczkę wyprodukowali. Z restauracją coś jednak poszło nie tak. Beczkę początkowo umieszczono w centrum, ale jak pisze „Przykarpacka Prawda” – „swoim wyglądem odstraszała mieszkańców”, więc przeniesiono ja w inne miejsce. Po kilku takich przenosinach wyrób, godny Księgi Rekordów Guinnessa, znalazł się w parku. Wówczas na naradach w organach władzy dyrektor parku skarżył się, że drewniane monstrum odstrasza dzieci, a matki z wózkami omijają go z daleka. Dyrektor został usłyszany i beczka wywędrowała na podwórko jednej z posesji przy obecnej ul. Króla Daniela. Ale okazało się, że mieszkańcy tego domu też nie byli zachwyceni reklamą nieistniejącej restauracji. Beczkę odstawiono na rynek i aby nie straszyła przechodniów, została do połowy wkopana w ziemię. Teraz przypominała gigantyczny śmietnik, z czego niebawem skorzystali mieszkańcy okolicznych domów i pracownicy sąsiedniej knajpy Kurta, którzy regularnie wrzucali do niej śmieci i zlewali nieczystości. Tu na alarm uderzyła prasa lokalna – „w historycznym centrum miasta powstała kloaka i plac powoli zamienia się w grzęzawisko”.

Nareszcie, w kwietniu 1948 roku, na łamach „Przykarpackiej Prawdy” szef konsumentów donosił, że beczkę zdemontują, a w jej miejscu otwarty zostanie kiosk z piwem.

Iwan Bondarew

Tekst ukazał się w nr 22 (410), 29 listopada – 15 grudnia 2022

X