Jan Bogumił Rosen – życie i twórczość. Część 3 Bitwa pod Stoczkiem, Jan Rosen

Jan Bogumił Rosen – życie i twórczość. Część 3

Studia do „Rewii na Placu Saskim” Jan Rosen prowadził niezwykle rzetelnie. Przed rozpoczęciem pracy nad obrazem artysta stworzył nie tylko kilka szkiców, tak poszczególnych fragmentów jak i całości, lecz namalował olejny pierwowzór mniejszych rozmiarów, który również był wykończony we wszystkich szczegółach. Na pierwowzorze wojska ustawiono zupełnie inaczej, dlatego był to całkiem oryginalny wariant, którego autor nie pokazywał na wystawach aż do 1913 r.

Warszawa, plac Saski, kawaleria, 1824 r., Jan Rosen

W relacji z tej wystawy „Kurjer Warszawski” pisał: „W salonie sztuki S. Kulikowskiego na Krakowskim Przedmieściu 7, wystawiono obraz Jana Rosena „Przegląd wojsk polskich przez W. Ks. Konstantego na Placu Saskim”. Jest to pierwowzór kompozycji, której wariant, wykonany w większych rozmiarach, zdobi obecnie pałac Cesarski w Skierniewicach… Wobec szerokiej popularności, jaką zdobyło w swoim czasie dzieło Rosena, nieznany dotychczas jego wariant, w zupełnie różny sposób przedstawiający scenę dziejową, wzbudza ogólne zainteresowanie, tym bardziej, że jako dzieło sztuki należy do najwybitniejszych prac znakomitego batalisty”.

Warszawa, plac Saski, kawaleria, 1824 r., detal, Jan Rosen

Do poszczególnych scen pozowali Rosenowi koledzy-artyści, przebywający w tych latach w Monachium. Na przykład, wachmistrz miał twarz J. Brandta, porucznik na czele szwadronu – B. Kleczyńskiego, adiutant pierwszego pułku ułanów – M. Wywiórskiego. Były tam także twarze F. Ejsmonda i A. Wierusz-Kowalskiego. J. Rosen też bardzo wysoko cenił właśnie ten swój obraz. Uczucia swoje wyraził on takim zdaniem: „Rewia na Saskim Placu! Skupiona, groźna, pozornie opanowana przez przemoc wojenna siła narodu… Ci ludzie bili się wczoraj u boku Cesarza… Jutro walczyć będą w Olszynce… Mundury oświetlone jeszcze blaskiem napoleońskiej chwały”. Artyście też bardzo zależało na sukcesie tego obrazu tak w środowisku zawodowym, jak i wśród publiczności. J. Rosen marzył o wystawieniu „Rewii…” na międzynarodowej powszechnej wystawie w Paryżu i zdobyciu tam zaszczytnego miejsca.

W 1888 roku „Rewia…” była ukończona i wystawiona w monachijskim „Pałacu Kryształowym” (Glas-Palast). Pochwalne relacje szybko dotarły do Warszawy, gdzie publiczność z niecierpliwością oczekiwała na wystawienie rosenowskiego obrazu w Zachęcie. 28 stycznia 1889 roku „Kurjer Warszawski” donosił: „Obraz Jana Rosena „Przegląd kawalerii…” będzie wystawiony w oddzielnej sali, za specjalną od wejścia opłatę.” Wystawa w Zachęcie została otwarta dnia 24 lutego 1889 roku. Przedstawiono 32 obrazy i jedną rzeźbę, prace 21. artysty przeznaczone na wystawę paryską. Obraz Rosena spotkało ogromne powodzenie i interes ze strony „znawców i profanów”. Tłumy ludzi stały godzinami przed tym rosenowskim dziełem.

„Rewia…” była wyróżniona spośród wszystkich innych wystawionych obrazów, zaś „Kurjer Warszawski” umieścił jej dokładny opis. Jest ten opis ciekawy choćby z tego powodu, że sam obraz zaginął we wrześniu 1939 roku i współczesny widz już nie może go zobaczyć. Oto treść obrazu: „…na placu Saskim, którego granic nie zamykały wówczas gmachy hotelu Europejskiego, ani tyły domów ulicy Czystej, zgromadziła się publiczność dla oglądania parady wojskowej. Panowie w różnobarwnych frakach i kapeluszach w kształcie, przypominającym niedawno przebrzmiałą modę dyrektoriatu, damy w budach empire, a wreszcie gawiedź uliczna, okalają teren, oświetlony blaskiem letniego słońca. Największe tłumy otaczają mury odwachu, poza grupą sztabu, błyszczącego różnorodnymi barwami mundurów i odznak wojskowych. Na czele świty widzimy przybranego w mundur polowy Wielkiego Księcia Konstantego. Główny wódz, siedząc na rumaku maści kasztanowej, bacznym okiem spoziera na galopujące w paradnym szyku szeregi białych ułanów. Poza osobą Wielkiego Księcia uszykowała się jego świta. Jest to lewa strona obrazu, której pierwszy plan zajmuje grupa naturalnej wielkości. Żandarm konny, odwrócony tyłem do widza oraz piechur, utrzymujący linię, uzupełniają „akcesoria” głównego motywu. Pomiędzy innymi, jest tu czerwony huzar, pułkownik dragonów, adiutanci sztabowi oraz przyboczni Wielkiego Księcia, a wreszcie lekarze sztabowi. Poza ułanami, na najdalszym planie, bateria artylerii oraz kompania szaserów stoi przygotowana do rewii. Na całość kompozycji złożyło się około dwustu figur, z których pewna liczba jest sportretowana”.

W kołach zawodowych teoretyków sztuki ocena obrazu nie była jednak tak jednoznaczna. Drobiazgowy realizm Rosena ostro zaatakował Stanisław Witkiewicz. Ocena Witkiewicza szerzej biorąc dotyczyła nie tylko „Rewii…”, ale całego dorobku J. Rosena, również całego kierunku w malarstwie polskim. Dlatego jest ona aktualna po dzień dzisiejszy. Zdanie swoje Witkiewicz wypowiedział najpierw w dwóch artykułach w „Kurjerze Warszawskim”, później w warszawskim „Życiu” i wydanym we Lwowie zbiorze prac krytycznych pt. „Sztuka i krytyka u nas”. W artykułach tych Witkiewicz nie tylko ostro i tendencyjnie skrytykował rosenowską „Rewię…”, lecz wręcz odmówił jej nazwy dzieła sztuki i określił mianem „fotografii kolorowej”. Styl Rosena nazwał on „naturalizmem w najohydniejszej, najwstrętniejszej i najniebezpieczniejszej postaci”.

Witkiewicz uważał, że „Rewia…” powinna wisieć w niemieckiej szkole freblowskiej, a nie na wystawie w Zachęcie, i że Rosen „zmarnował swoją pracowitość i sumienność zdobywając prawdę nie malarską, nie artystyczną, ale tę, której w jego obrazie mogliby się doszukiwać chyba wachmistrze kawalerii”. Krytyk również stanowczo podkreślał, że „Rewia…” nie stanowi całości jako obraz, a jest tylko zbiorem muzealnych mundurów, koni, guzików, czapraków i orzełków, że obraz ten nie można oglądać ani z daleka, ani z bliska. „Obraz ten namalowany jest” – pisał Witkiewicz – „ze stanowiska sumiennego sprawozdawcy, który nie widzi jak wyglądał kłusujący przed sztabem w słońcu szwadron ułanów, tylko liczy, ilu w nim było ludzi, guzików, ile i jakich rzemyków, w jakich mundurach byli oficerowie sztabu dnia takiego i takiego, o tej i tej godzinie, w roku tym i tym. To co uderza szczególniej w tym obrazie, to mnóstwo szczegółów rzeczowych wyrobionych starannie i sumiennie, tak, jak gdyby chodziło tu o zadowolenie surowej krytyki fachowego kawalerzysty lub pułkowego intendenta… Uganiając się za erudycją archeologiczną, za prawdziwością kostiumu, uzbrojenia… zrobił Rosen w swoim obrazie to tylko właściwie, co się da wkreślić przy pomocy środków, jakimi się robi rysunki techniczne”.

Witkiewicz uważał, że w obrazach Rosena nie było żywych ludzi, nie było życia, ruchu, lecz były tam tylko – modele, manekiny. Miejsce żywych figur zajęły dobrze skopiowane mundury. Przyznając Rosenowi sumienność i niezwykłą dokładność w przedstawieniu szczegółów umundurowania, podkreślał S. Witkiewicz brak umiejętności artysty w komponowaniu figur ludzi i koni. Ze złośliwością krytyk pisał: „Cały ten szwadron ułanów ma jednakowo źle narysowane i osadzone w kołnierzach głowy. Jest to zgromadzenie opasłych prałatów z przyprawionymi wąsami, którzy bez widocznej potrzeby trzęsą się na koniach; prałatów tak do siebie podobnych, iż zdają się pochodzić z jednej rodziny”.

Witkiewicz zauważył również znaczne błędy pod względem kolorystyki obrazu i stosowaniu przez autora efektów świetlnych, z czego zrobił wniosek, że J. Rosen nie był dobrym kolorystą. „Pod względem barwy” – pisał Witkiewicz – „obraz p. Rosena nie tylko nie jest zharmonizowanym do założenia świetlnego, ale nawet w utrzymaniu stosunków plam lokalnych, ich różnic na rozmaitych planach, jest on całkiem fałszywy”. Artykuł swój zakończył Witkiewicz takim zdaniem: „Fatalnym jest dla dzieła sztuki…, jeżeli się odchodzi odeń z tym wykrzyknikiem, który ciągle powtarza publiczność przed obrazem p. Rosena: „Dwa lata malował!”.

Generał w podroży, Jan Rosen

Taka tendencyjna krytyka boleśnie zraniła J. Rosena oraz oburzyła znaczną liczbę znanych malarzy polskich. Już 16.IV.1889 roku „Kurjer Warszawski” umieścił gremialny protest wystosowany przez grupę artystów-malarzy monachijskich na czele z J. Brandtem i A. Wierusz-Kowalskim. Artyści niezgodni z poglądami, stylem i manierą wypowiedzi S. Witkiewicza, pisali: „…w imię godności krytyki, prasy, publiczności i artystów, czujemy się w obowiązku zaprotestować przeciwko sposobowi i formie, w jakiej p. Witkiewicz poglądy swoje wypowiada i to względem współkolegi. Te czasy, w których krytyka apriorystyczne, absolutne stawiała zasady, te czasy, w których, poza pewnymi z góry określonymi teoriami, nie było zbawienia, dawno minęły. Celem krytyki już nie jest wydawanie sądów i wyroków, ale wniknięcie w ducha artysty, wytłumaczenie jego indywidualności, talentu, kierunku, zrozumienie i określenie zadania każdego pojedynczego dzieła… Apostołowanie nie należy do krytyków, ale do twórców… W szeregu artykułów występuje p. Witkiewicz jako agitator…, który nie chce zrozumieć i odczuć, że w dziedzinie twórczości nie można żadnych wyznawać dogmatów… On tworzy krytykę tendencyjną…, nie pozwala, aby obok jego ideału malarskiego mógł istnieć jakikolwiek inny. P. Witkiewicz… głównie techniczną stronę obrazów rozbiera z pominięciem strony psychologicznej… Krytyka jego w formie posługuje się drwinkami, jako argumentami, a w treści burzy, a nie buduje. Tego rodzaju sprawozdania, jako nie dosyć obiektywne, bałamucą opinię, a celowi swemu nie odpowiadają”. Na ten protest Witkiewicz odpowiedział krótko, a treścią tej odpowiedzi było: „Nie będę się starał być sympatycznym i ożywionym koleżeńskimi uczuciami reklamistą. Nigdy!”.

Trzydzieści trzy lata później, gdy napięte oskarżenia przeciwników stały się tylko historią, krytyk sztuki W. Bunikiewicz napisał: „W dobie malarstwa impresjonistycznego i walk o nowe wartości światła i koloru, sztuka J. Rosena była szczególnie groźnym przeciwnikiem. Rozumiał to dobrze St. Witkiewicz i przeciw polskiemu bataliście, podobnie zresztą jak i przeciw Matejce, skierował ostrze swej krytyki, wywołując długotrwałą polemikę artystyczną. Huczące wówczas namiętności straciły już dzisiaj siłę swego wrzenia, dla współczesnych pozostało wspomnienie historyczne i niewątpliwa pewność, że chociaż Witkiewicz z punktu patrzenia swego na sztukę mógł mieć rację, to jednak dzieło J. Rosena przetrwało próbę ognia i zostaje w kulturze polskiej jako klejnot rzadkiej ceny”.

Jednak i w 1889 roku znaczna część krytyków i fachowców polskich, również jak i zagranicznych oceniła „Rewię…” bardzo wysoko. W obrazie tym widziano nie tylko dzieło sztuki, lecz najpierw uosobienie idei patriotycznej. Było to właśnie to, czego S. Witkiewicz w ogóle nie zauważył i nie zrozumiał. Odczuła to znakomicie publiczność, o tym znaczeniu obrazu mówiono na wystawie i w salonach. Myśl tę znacznie później precyzyjnie wyraził jeden z bohaterów walk o niepodległość Polski generał Juliusz Rómmel: „Jeśli mamy dziś [w 1923 roku] takie wojsko, to w wielkiej części zasługa Pana [J. Rosena]. Pan obudził w nas ducha swemi dziełami. Ja, osobiście wychowałem się na „Rewii na Saskim placu” i życie całe marzyłem o zrealizowaniu w przyszłości tego snu o przeszłości”.

Jurij Smirnow

Tekst ukazał się w nr 23-34 (411-412), 20 grudnia – 16 stycznia 2022

X