Lwowskie znaki

Lwowskie znaki

ze Sławomirem Gowinem, szefem Lwowskiego Kabaretu Artystycznego „Czwarta Rano”, rozmawia Anna Gordijewska.

Święta, Nowy Rok, zwykle czas refleksji i zadumy nad płynącym czasem… Jaki to był rok dla „Czwartej Rano”?

Taki, jak dla nas wszystkich, dramatyczny, pełen emocji nieprzewidzianych i nieprzewidywalnych. Wojenny…

Jak się z nimi mierzą artyści?

Tak się złożyło, że – jeśli wypada tak powiedzieć – my tę wojnę rozpoczęliśmy parę tygodni przed jej realnym wybuchem pieśnią „List do milczących”, której tekst „KG” także opublikował. W atmosferze narastającej od jesieni ’21 budziły się poważne nastroje, przeczucia. Choć przyznam, że kiedy nagraliśmy „List”, chyba na początku lutego, mieliśmy wątpliwości czy nie popadamy w przesadny katastrofizm. Wkrótce rzeczywistość wojenna przerosła wszelkie obawy.

Jednak gracie, występujecie w Polsce, we Lwowie, nie obawiacie się krytyki, że oto wojna, a kabaret hasa po scenie?

Nie boimy się takiej krytyki. Oczywiście nie sposób ustrzec się bezmyślnej złośliwości, ale ci, którzy nas znają wiedzą, że i przed wojną równie często wywoływaliśmy łzy wzruszenia, co uśmiech. Nie jesteśmy, zawsze to powtarzam, kabaretem, który liczy na rechot publiczności. Dogadujemy się z widzami w szczęściu i nieszczęściu. Warto też zwrócić uwagę, że występujemy po polsku, a w polskiej kulturze piosenka, również humor, satyra, w trudnych chwilach krzepiły, stając się swoistym orężem. Bywało, że okrutnie zwalczanym przez nazistów i stalinistów, a putiniści się od nich nie różnią – siejąc zniszczenie fizyczne zmierzają do unicestwienia życia, które uważają za obce i wrogie. W jednym z wojennych już tekstów powiadamy, że powoduje nimi „wieczne pragnienie by ogień strawił wreszcie, nie szczędząc ni ćwierci, te drobiazgi, im obce, nam drogie”. Idzie im bowiem także o

Kabarety, piosenki i o tę
skrytą siłę, co każe przez kresy
toczyć wciąż swą serdeczną tęsknotę
pod już dawno minione adresy.

O stepowe kryjówki i pamięć
zagłodzonych w nieszczęsnych chutorach.
O to czy się znów jednych okłamie,
innych dorżnie w wygnańczych taborach.

Lwów jest dla nich, kremlowskich Rosjan różnych pokoleń, wyrazistym i nienawistnym symbolem. Od zarania pielęgnuje w sobie to wszystko, co „ruskiemu mirowi” grozi ciężką infekcją. Kreml patroszył to miasto od 1939 roku, a ducha, mimo wszystko nie pokonał. Dlatego w swojej kabaretowej mikroskali staramy się to demonstrować, istnieć w nim po swojemu. Także śpiewając piosenki.

O ile pamiętam pierwszy wojenny występ odbył się 8 maja, data bardzo symboliczna. Świadomie?

Oczywiście, graliśmy również 17 września. Chcemy grać we Lwowie, czyli u siebie, raz w miesiącu. Jeśli zdarza się data o symbolice wzmacniającej to poczucie obecności, wybieramy właśnie ją.

Widownia się zapełnia? W mieście nie ma przecież turystów, lwowianie bywają przygnębieni sytuacją wojenną. Znajdują motywację, żeby iść do kabaretu?

Publiczności nie brakuje, lwowianie to element przekorny, jak wiadomo. Zresztą wszystkim jest to potrzebne, także wykonawcom. Ponadto dzisiaj są różne formy uczestnictwa. Dzięki transmisjom online oglądają nas widzowie w Polsce i innych krajach. Przedstawienie 8 maja zebrało w sieci ponad 2,5 tysiąca uczestników. Chcemy udoskonalać tę formę, zwłaszcza „nadając” ze Lwowa, to ma swoją moc dla ludzi żyjących daleko od bomb.

Ale można was spotkać także śpiewających na ulicy. Sama miałam to szczęście i to bynajmniej nie w śródmieściu, ale w zacisznym zakątku Łyczakowa.

Tak, to także był pewien symbol. Przypadała niedawno, 6 listopada, osiemdziesiąta rocznica śmierci Henryka Zbierzchowskiego. Z tej okazji spotkaliśmy się przed jego dawnym domem na ulicy Piaskowej i zaśpiewaliśmy słynny „Walc nocy”. Tę piosenkę, napisaną przez Zbierzchowskiego do francuskiej melodii, we Lwowie do 1939 roku kojarzył każdy, od kucharki po profesorów akademickich, po wojnie pobrzmiewała w licznych wspomnieniach, a nawet w znakomitej, sentymentalnej kontynuacji Mariana Hemara. Chcieliśmy aby znów na przekór wszystkiemu zabrzmiała w listopadowym, wojennym mieście, u stóp Kajzerwaldu, gdzie mieszkał Zbierzchowski, uznawany przecież za „poetyckiego przywódcę” minionego Lwowa. Jak wiesz publiczność była niewielka, przypadkowa, ale żywiołowa i życzliwa.

Tak, to prawda, w ten chłodny i chmurny dzień zapanowała naprawdę ciepła, lwowska atmosfera. To był listopad, a co w grudniu, styczniu?

Od jakiegoś czasu w grudniu występujemy Mikołajowo. Zaczęło się jeszcze za życia Mirka Rowickiego w ówczesnej redakcji „Kuriera”. W tym roku też się spotkaliśmy z przyjaciółmi i publicznością, w kawiarni „Gałka”. Świątecznie, serdecznie, ku pokrzepieniu…

Coś nowego, specjalnego w repertuarze?

Tak, jest pieśń, którą nazywamy wprawdzie kolędą, ale to utwór bardzo głęboko sięgający do wojennych nieszczęść, które nas otaczają, także we Lwowie. Tak jak nasza pastorałka sprzed kilku lat, poświęcona „nieobecnym”. Teraz jednak ta nieobecność zdaje się większa, bo niesprawiedliwa, okrutna. Bo nieobecni są ludzie, ojcowie, ale też matki, najbliżsi, których zabrała z tego świata nienawiść napędzająca bandycką wojnę. Trudno jest to zapisać w ciepłych, w swej najgłębszej istocie kojących, niosących nadzieję nutach i słowach nawiązujących do tradycyjnych kolęd i pastorałek. Póki co trzeba jakoś oswajać ból i cierpienie, szukając wśród nich ścieżki do nadziei. Pieśń „Mały krzyżyk, wielki znak” jest właśnie taką wąską ścieżką, biegnącą przez dziecięce doświadczenie. Tak, jak ubiera się choinkę, dla dziecięcych uśmiechów, tak my śpiewamy tę bożonarodzeniową piosenkę o nieszczęściu. Wiedząc, że na uśmiech często jest za wcześnie. Ale obecność w bólu i nieszczęściu to także powinność artystów, nawet jeśli są to kabaretowi artyści ze Lwowa.

A może artystów ze Lwowa dotyczy to szczególnie. Kiedy powstał ten utwór, można go gdzieś usłyszeć?

Muzykę do moich słów napisał Maciej Wróblewski, dosłownie przed trzema tygodniami. Nagraliśmy ją w lwowskim studiu i jest obecna w sieci. Zapewne w styczniu i w lutym znajdzie się w repertuarze występów „Czwartej Rano”.

Dziękuję za rozmowę. Życzę szczęśliwych, spokojnych Świąt i oby Nowy Rok przyniósł pokój.

Dziękuję bardzo, życząc Tobie i Czytelnikom „KG” tego samego. Jak nadejdzie pokój, wiele innych spraw zacznie układać się szczęśliwie.

Rozmawiała Anna Gordijewska

Tekst ukazał się w nr 23-34 (411-412), 20 grudnia – 16 stycznia 2022

Anna Gordijewska. Polka, urodzona we Lwowie. Absolwentka polskiej szkoły nr 10 im. św. Marii Magdaleny we Lwowie. Ukończyła wydział dziennikarstwa w Lwowskiej Akademii Drukarstwa. W latach 1995-1997 Podyplomowe Studium Komunikowania Społecznego i Dziennikarstwa na KUL. Prowadziła programy w polskim "Radiu Lwów". Nadawała korespondencje radiowe o tematyce lwowskiej i kresowej współpracując z rozgłośniami w Polsce i za granicą. Od 2013 roku redaktor - prasa, radio, TV - w Kurierze Galicyjskim, reżyser filmów dokumentalnych "Studio Lwów" Kuriera Galicyjskiego. Od września 2019 roku pracuje w programie dla TVP Polonia "Studio Lwów". Otrzymała nagrody: Odznaka "Zasłużony dla Kultury Polskiej", 2007 r ., Złoty Krzyż Zasługi, 2018 r.

X