Świąteczne rozmowy przy kawie Widok w głąb ul. Krakowskiej

Świąteczne rozmowy przy kawie

Rozmowa Anny Gordijewskiej z Anną Kozłowską-Ryś, historykiem sztuki, filologiem, autorką książek o Kresach.

Ul. Krakowska – pocztówka z 1912 r.

We Lwowie jest mnóstwo kawiarni. I nic dziwnego. Miasto jest położone w kotlinie i ma swój klimat. Pod każdym względem – i pogody i klimatu miasta. Kiedyś usłyszałam jak jedna z lwowianek powiedziała do swojej koleżanki: „Chyba mam niski „cisk”, może napijemy się kawy?”. To prawda, we Lwowie mieszkańcy skarżyli się od zawsze na ciśnienie, dużo opadów deszczu. A cóż może poprawić dobry humor jak nie filiżanka kawy, a jeszcze do tego coś słodkiego. We Lwowie, kiedy umawiają sie na spotkanie, często mówią – pójdziemy na kawę? Tym razem proponujemy udać się w podróż wyobraźni jak to we Lwowie niegdyś bywało.

A gdybyśmy tak pospacerowały po niektórych ulicach dawnego Lwowa?

A mogę wybrać ulicę? I nie będzie to typowa wycieczka, bo poszukamy śladów dawnego „słodkiego” Lwowa. Proponuję trochę w nastroju zakupów przedświątecznych wyruszyć na pewną ulicę pachnącą przyprawami korzennymi, herbatami i kawą – choć i inne zapachy się tam znajdą. Chodźmy na ulicę Krakowską. A może przenosząc się w czasie spróbujemy porozmawiać z właścicielami niektórych lokali?

A z którego miejsca wyruszamy?

To może zaczniemy od kawy u Szwajcarów? Przeniesiemy się do początku wieku XIX i w kamienicy na rogu ulicy Krakowskiej i Rynku – Krakowska nr 2 lub jak kto woli Rynek 33 – zamówimy dobrą kawę u panów Maurizio i Pollow „Caffe di Milano”, a do tego może mandoletti lub torrone? Nie będziemy mieć problemu z dogadaniem się, bo choć panowie pochodzą z Gryzonii i posługują się językiem włoskim, to pilnie uczą się polskiego (śmiech). Wielu szwajcarskich zuccharieri władało w większym lub mniejszym stopniu kilkoma językami i zawsze starali się poznać język kraju, do którego przywędrowali „za chlebem”. Na przykład Giovanolli, który przyjechał do Lwowa z Brodów, zapiski w swoim dzienniku prowadził w trzech językach: po włosku, francusku i niemiecku. I czy we Lwowie, czy na przykład w Berlinie, gdzie swoją cukiernię przy alei Unter den Linden prowadził Spargnapani, ziomek Maurizia i Pollo a zarazem krewny współpracownika Dominika Andreoli – wszędzie można było się dogadać po polsku, i zawsze były w tych lokalach dostępne polskie gazety. Wiadomo, że część Szwajcarów ulegała polonizacji, wżeniali się w miejscowe rodziny, jak choćby Spargnapani, Pozzi czy Ehrbarowie. Inni zaś na starość wracali w swoje rodzinne strony, zachowywali znajomość języka polskiego i tę umiejętność pielęgnowali. Ponoć zdarzało się, że gdy nie chciano, by czeladź ich rozumiała, rozmawiali między sobą po polsku. „Caffe di Milano” powstała ok. 1803 r. i przetrwała dziesięciolecia, choć – jak odnotował w swoich dziennikach Maurizio – początkowo kawa nie bardzo smakowała mieszkańcom Lwowa.

Ul. Krakowska 4 – Handel win Karola Bayera

Co więc wybieramy do kawy – mandoletti czy torrone?

Wybór nie jest łatwy. Pod nazwą mandoletti bowiem kryją się i migdałowe kruche ciasteczka i ciastka zbliżone bardzo do torrone, czyli nugatu, jednak nie na miodzie lecz na cukrze. Obydwa to prawdziwe słodkie przysmaki bożonarodzeniowe. Nazwa mandoletti pochodzi z języka włoskiego: mandorla, mandorlatto, specjalność wenecka. A w Wenecji też nie brakowało cukierników z szwajcarskiej Gryzoni! Jak to robili Gryzończycy wiemy z zachowanych zapisków Giovannolli’ego, pracującego także we Lwowie. Masę z ubitych białek z cukrem z dodanymi do niej drobno posiekanymi słodkimi migdałami oraz orzechami laskowymi i startą skórką cytryny zamyka się w dwóch delikatnych opłatkach lub waflach i krótko piecze, a raczej suszy w niemal wystudzonym piecu. Masa pozostaje wtedy biała, miękka i delikatna. Jednym słowem, ciastko zbliżone do torrone (nugatu). Są też miłośnicy wersji „czarnej”, sporządzanej na bazie skarmelizowanych migdałów i… bez dodatku białek. Ciastka te weszły z czasem na trwale do ofert wszystkich cukierni – także w Peszcie i w Budzie, gdzie cukiernicy z rodziny Maurizio i Pollo próbowali swoich sił w zawodzie: Zachari pistura ars vulgo Mandoletty Backerey. Sprzedawane były też na niewielkich straganach – we Lwowie np. na Wałach Hetmańskich, a w Wiedniu jeszcze do wybuchu I wojny światowej słychać było na ulicach nawoływanie sprzedawców „Mandoletti – Bonbiletti”.

Róg ul. Krakowskiej i Rynku – dawniej „Caffe di Milano”

Dokąd teraz po kawie idziemy?

Zaglądnijmy do Karola Schubutha, tuż obok, w kamienicy pod numerem 6. Tutaj od lat 50. XIX w. można było zaopatrzyć się w najrozmaitsze wyborne gatunki herbat, a dla „cierpiących na piersi” pan Schubuth miał najprawdziwszy, prosto z Grazu od aptekarza Purgleitnera „styryjski sok z ziół”. Syrop w butelkach z białego szkła, zamkniętych cynowymi kapslami z wyciśniętą marką „Apotheke zum Hirschen in Graz” i „J.P.A” wysyłał pan Karol także na zamówienie. Syrop był popularny, bo i „cierpiących na płuca” w tym czasie było sporo osób. „Styryjski sok z ziół” był do nabycia i w Kołomyi u F. Zachariasiewicza i w Brzeżanach u B. Fadenhechta, i w Tarnoplu u M. Schlifki, w Zaleszczykach u J. Kodrębskiego, a w Jarosławiu u… Ignacego Bajana, dziadka późniejszego sławnego polskiego pilota, urodzonego lwowianina Jerzego Bajana. Przez całe lato natomiast w stałej ofercie firmy Schubutha były wody mineralne krajowe i zagraniczne. Swój sklep prowadził pan Karol do schyłku lat 70. XIX w., z niewiadomych przyczyn w 1878 r. ogłosił upadłość. Lokal przejął Wiktor Marszałkiewicz, oferując podobny asortyment, tudzież rum z Jamajki i ananasowy, wina, rosolisy, likwory… Czegóż tam z delikatesów nie było! A wszystko po cenach „najmierniejszych”, jak zapewniał właściciel.

W latach 50. XIX w. być może skusiłaby nas kawiarnia Jana Dobrowolskiego – Krakowska 10, założona w 1848 roku. Prawem kaduka niektórzy pisali o niej jako o najstarszej kawiarni we Lwowie. Być może dlatego, że Szwajcarzy jakoś dziwnie poszli w zapomnienie. O każdej porze można tu było zamówić gorące napoje: kawę, czekoladę, herbatę czy poncz. Nie brakowało też i trunków, ale nie wódki. W kawiarniach serwowano bowiem jedynie wina, likwory i piwo. Pan Dobrowolski dbał też, by jego czytelnia przy kawiarni zawsze zaopatrzona była dobrze w czasopisma polskie i niemieckie. Z czasem zaczęto nazywać kawiarnię „Piekiełko”, a choć była niezwykle popularna zwłaszcza wśród lwowskich dziennikarzy, przede wszystkim schodzących tu pod wodzą znanego ze swoich pijatyk Jana Lama, to powoli podupadała i reputację zaczynała mieć nie najlepszą. Wspominał ją w swoich pamiętnikach m.in. Ignacy Daszyński. Ponoć goście tego lokalu uważali za swój „święty obowiązek” rykiem napełniać niewielkie dość pomieszczenie kawiarni, nie jeden raz latały w powietrzu szklanki z „melanżem”, nie jeden zbyt „rozbawiony” bywalec wylatywał z hukiem na ulicę. A przecież bywali tutaj na początku zacni obywatele miasta. W 1883 r. lwowski „Dziennik dla Wszystkich” Juliana Piotrowskiego donosił o nieporządku, a zwłaszcza odorze panującym w kawiarni, a roznoszącym się z niewielkiej kuchni znajdującej się tuż za bufetem i „na łokieć szerokiej”, gdzie „w bratnim uścisku odór ten mieszał się z wyziewami z podwórza”.

Brama przy ul. Krakowskiej 7 – dawna winiarnia Jana Ludwiga

Kiedyś w latach 70. XIX w. – mogłybyśmy zaglądnąć do winiarni Stanisława Brylskiego popróbować win spółki producentów win węgierskich. A może do lokalu Jana Ludwiga w kamienicy numer 7? Początki handlu win Ludwigów datują się na rok 1811! Może więc u nich zaopatrywali się w wina Szwajcarzy Maurizio i Pollo? A może i sam Dominik Andreola? Przy sklepie z winami, w osobnym pomieszczeniu działała restauracja „Pod Gruszką”, do której również chętnie zaglądali aktorzy. Z nostalgią lokal wspominał wiele lat później choćby Ludwik Solski. Ciekawe, czy pan Ludwik emablował bywające tu młode artystki sceny lwowskiej. Jego słabość do płci pięknej, zwłaszcza dużo od niego młodszej, była powszechnie znana w mieście.

Nie ominiemy oczywiście kamienicy numer 9, gdzie pod koniec XIX w. mieściła się restauracja i winiarnia oraz hotel „Pod Trzema Murzynami” Ludwika Stadtmüllera.

Tam na Krakowskiej ulicy,
Zajrzyj bracie do piwnicy!
Nie do tej, gdzie są ziemniaki
Lub w beczkach kwaśna kapusta,
Albo czerwone buraki –
Lecz gdzie rozkosznie usta
Można umaczać w węgrzynie –
I poszukać prawdy w winie…

W maju 1912 r. hotel, restaurację i winiarnię Stadtmüller sprzedał Salomonowi Friedmanowi. W porze obiadowej mogłybyśmy zasiąść w lokalu, by posmakować dań serwowanych przez zatrudnionego tu doświadczonego kuchmistrza Andrzeja Ligęzę, któremu ponoć przyświecała zasada: „dobrze zjeść, a niedrogo płacić”. Jakie było wtedy menu możemy sobie wyobrazić, znając kartę dań z prowadzonej po I wojnie światowej przez Ligęzę restauracji w Stanisławowie przy ul. Sapieżyńskiej 8. A były tam frykasy, np.: zupa żółwiowa z migdałami lub bulion o niezwykle wykwintnej nazwie „Consommé de Boeuf à la Royale”, ale i smakowite, rodzime pierożki hreczane.

Reklama Józefa Reissa z 1843 r.

Przechodzący obok kamienicy nr 11 na rogu ulic Krakowskiej i Ormiańskiej, z pięknymi płaskorzeźbami Antoniego Schimsera – delfinem, żaglowcem, Hermesem – zawsze mogli wyczuć delikatny zapach przypraw korzennych i herbat. W latach 40. XIX w. na parterze mieścił się tu „Handel korzenny, przysmaków i winny – Pod parowym okrętem” Józefa Reissa. Nad drzwiami dyndało blaszane godło – okręt. Pan Reiss sprowadzał niezwykłe delikatesy! Strasburskie pasztety, truflowe kiełbaski, rolady z kapłonów, francuskie marmolady i owoce kandyzowane, świeży kawior, bażanty i kuropatwy, marynaty i ryby wędzone. Sklep dla smakoszy! Pod koniec zaś XIX w. rozgościł się tutaj Karol Bayer z wszelkimi delikatesami, herbatami chińskimi i rosyjskimi oraz trunkami a także „salonem do śniadań”, do którego przechodziło się przez sklep, bowiem mieścił się w drugim pomieszczeniu w głębi. Dla smakoszy miał Bayer wina w beczkach sprowadzane wprost z węgierskich winnic, a dla miłośników piwa – pilzneńskie z Browaru Mieszczańskiego. Z czasem pan Bayer przeniósł się na pl. Mariacki 9 i otworzył tam restaurację (potem przejął ją Marian Lasocki), zaś lokal po jego firmie przy ulicy Krakowskiej przejęli Jan Królikiewicz i Kuczka. Ponoć ich piwnica pełna była butelek wybornych win, w tym unikatów, które od wielu lat nie oglądały światła dziennego. Po latach Jan Fryling w swoich wspomnieniach pisał, iż „jedzenie było świetne, a o kunszcie kucharskim świadczyła umiejętność uczynienia najprostszej potrawy prawdziwym smakołykiem”. To tutaj raz w miesiącu spotykała się gromadka przyjaciół-artystów, a wśród nich Kazimierz Sichulski, który nie jedną karykaturę tutaj skreślił. Bodajże jednak najsławniejszym lokal ten stał się w czasach, gdy rezydował tu Marian Kafka ze swoim handlem kolonialnym i restauracyjką. Tutaj znajdowali swój azyl Tadeusz Pawlikowski, dyrektor lwowskiego Teatru Miejskiego w latach 1900–1906 i jego aktorzy, dyskutując zapewne nie tylko o tym, jak wypadła premiera i kto zaliczył wpadkę. A wszystko to nad kuflem piwa „jak śmietana” i talerzem flaczków. Henryk Zbierzchowski wspominał, że bywali tu i Nowacki, Feldman, Jaworski, Hierowski, Okoński. W latach 20. XX w. natomiast lokal był jednym z bardziej lubianych przez członków lwowskiego Bractwa Strzeleckiego. Ciekawe, kto ze znanych lwowian zamawiał wówczas „małpę” u bufetowego Władzia? W 1931 r. pan Marian przeniósł się na ulicę Kopernika pod numer 3, przejmując lokal pana Szkowrona.

Reklama kawiarni Jana Dobrowolskiego

Pod 14-tką (kamienica numer 14) w kamienicy Wixlerów w czasach wspomnianego pana Reissa swój handel wędlin własnego wyrobu polecał Józef Biłas. Kamienica miała dwa wejścia – od strony ulicy Krakowskiej i ulicy Ormiańskiej (Ormiańska nr 5). Max Wixler wraz z synem na przełomie XIX i XX w. prowadził tu restaurację, piwiarnię i winiarnię ze składem trunków odznaczonych podczas Powszechnej Wystawy Krajowej we Lwowie w 1894 r. Ściany winiarni zdobiły malowidła pędzla dekoratora teatralnego Jana Dülla, notabene chętnie zatrudnianego przez restauratorów i cukierników do wykonania malarskich wystroju.

Sąsiednia kamienica numer 16 też związana jest w pewien sposób ze „słodkim” Lwowem. Na jej III piętrze mieszkali państwo Nowakowscy z córką Katarzyną, przyszłą panią Władysławową Zalewską. Ojciec Katarzyny, Jan Franciszek Nowakowski, był restauratorem. Przez pewien czas prowadził restaurację w Hotelu Francuskim a potem kawiarnię „Secesja” („Secesyjną”) na rogu pl. Bernardyńskiego i ul. Czarnieckiego, „koło komendy korpuśnej”.

A wędliny?

To musimy zajrzeć do lokalu przy ul. Krakowskiej 15, należący do Franciszka Underki, a później do Józefa Kotowicza. Jako że:

Każdy idzie do Franciszka,
Bo wyborna jest tam kiszka.
Szynka, ozór czy salami,
Popróbujcie tylko sami
Jak smakują znakomicie…
Raz je zjadłszy, całe życie
Do nich rwać się będą usta…
Bo Underka zna sam gusta,
Więc dogodzić wszystkim może!”

Na koniec jednak proponuję udać się na nieodległą ulicę Teatralną i tam zrobić słodkie zakupy.

Znakomity pomysł. Zwłaszcza w czasie przedświątecznym. Idziemy więc pod numer 8. Załóżmy jest rok, powiedzmy… 1912. Rozgościł się tu już na dobre sklep Fabryki Cukrów i Czekolad „Jan Höflinger”. Kamienica od kilku lat jest własnością rodziny Höflingerów. Firmę prowadzi po śmierci rodziców syn, Tadeusz. Zasłynęła już z „medali Mickiewiczowskich” – czekolad z wyciśniętym wizerunkiem wieszcza wg płaskorzeźby twórcy pomnika, Antoniego Popiela; cukierków „Królewskich” w papierkach z portretami królów polskich – sprzedawanych na poczet budowy pomnika grunwaldzkiego w Krakowie; białej czekolady pralinowej i wielu innych słodkości. Z pewnością więc znajdziemy i dla siebie jakiś przysmak.

Dziękuje bardzo za rozmowę.

Ja również bardzo dziękuję. Korzystając z możliwości chciałabym złożyć życzenia z okazji nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia…

A Ty wiesz, Haniu, jakie mam największe marzenie?

Chyba tak. Abyśmy się spotkały przy kawie w spokojnym, bez wojny, naszym ukochanym Lwowie.

Rozmawiała Anna Gordijewska

Tekst ukazał się w nr 23-34 (411-412), 20 grudnia – 16 stycznia 2022

Anna Gordijewska. Polka, urodzona we Lwowie. Absolwentka polskiej szkoły nr 10 im. św. Marii Magdaleny we Lwowie. Ukończyła wydział dziennikarstwa w Lwowskiej Akademii Drukarstwa. W latach 1995-1997 Podyplomowe Studium Komunikowania Społecznego i Dziennikarstwa na KUL. Prowadziła programy w polskim "Radiu Lwów". Nadawała korespondencje radiowe o tematyce lwowskiej i kresowej współpracując z rozgłośniami w Polsce i za granicą. Od 2013 roku redaktor - prasa, radio, TV - w Kurierze Galicyjskim, reżyser filmów dokumentalnych "Studio Lwów" Kuriera Galicyjskiego. Od września 2019 roku pracuje w programie dla TVP Polonia "Studio Lwów". Otrzymała nagrody: Odznaka "Zasłużony dla Kultury Polskiej", 2007 r ., Złoty Krzyż Zasługi, 2018 r.

X