Drukarnie starego Stanisławowa Dzięki Janowi Gutenbergowi książki stały się bardziej dostępne (z archiwum autora)

Drukarnie starego Stanisławowa

Każdego dnia coś czytamy – książkę, gazetę (chociażby program emitowany w telewizji), katalog reklamowy czy inne wydanie drukowane. Już samo słowo „drukowany” mówi o tym, że rzecz powstała w drukarni. O stanisławowskich drukarniach opowiem dziś…

Wynalazek pana Gutenberga
Nie będziemy zagłębiać się w problematykę drukarstwa, śledząc jego skomplikowaną ewolucję od rysunków na skałach i manuskryptów. Powiem krótko – do XV wieku wszystkie księgi pisano ręcznie. Specjalnie uczeni zakonnicy skrupulatnie przepisywali grubachne folianty całymi dniami i nocami, nabawiając się skoliozy i innych chorób. Szczególnie trudne były pierwsze litery akapitów, które specjalnie ozdabiano złożonym ornamentem. Aby uprościć sobie życie, któryś z zakonników wyrzeźbił te litery na drewnianych kostkach i zaczęto stawiać je na kartach – jak pieczątki. Z czasem rzeźbiono całe strony ksiąg. Minusem ksylografii (tak nazwano ten styl druku) było to, że do każdej nowej książki trzeba było rzeźbić nowe deski. A to wymagało czasu.

I oto Jan Gutenberg dokonał genialnego odkrycia – zaproponował wyrzeźbić z drewna oddzielne litery i potem ustawiać je obok siebie, tworząc z nich słowa, ze słów – linijki, a z nich – całe karty. Mając pewien zapas tak przygotowanych liter, można było ułożyć dowolny tekst. Historycy twierdzą, że na ten pomysł Gutenberg wpadł w 1440 roku. Z czasem udoskonalił go, zamieniając drewniane litery (pękały pod uciskiem prasy drukarskiej) na te odlewane z ołowiu. Tajemnicę swego wynalazku Gutenberg skrzętnie chronił, ale konkurencja czuwała i szybko ten rodzaj produkcji ksiąg rozprzestrzenił się po całej Europie.

Należy tu dodać, że ludzie początkowo z niedowierzaniem odnosili się do takich ksiąg. Woleli kupować o wiele droższe, pisane woluminy. Ale jak to się mówi: „pieniądze zwyciężają zło” i już wnet tania drukowana produkcja wyparła z rynku twórczość zgarbionych zakonników.

Monopol Jana Dankiewicza
Dokładnie nie wiadomo, kiedy pierwsza drukarnia pojawiła się w Stanisławowie. Przypuszcza się, że jezuici już w XVIII wieku mieli warsztat drukarski w swym kolegium. Ale namacalnych dowodów na to nie ma.

Oficjalna data założenia drukarni w Stanisławowie – to rok 1834. Wówczas na zaproszenie starosty Krattera z Sambora przybył drukarz Jan Paweł Piller. Jego produkcją były polskie i niemieckie kalendarze, które szybko zdobyły popularność. Jeżeli ich nakład w 1837 roku wynosił 500 egzemplarzy, to w roku 1848 – już 1500 egz. Piller zachowywał tajniki starego Gutenberga i po jego śmierci w 1867 roku nie miał żadnego ucznia, który mógłby kontynuować jego działalność.

W 1868 roku zakurzoną drukarnię kupuje Jan Dankiewicz. Przybył ze Lwowa, gdzie miał dobrą praktykę w drukarni Bractwa Stauropigijskiego. Nowy właściciel szybko i poważnie podszedł do dzieła: kupił nowe maszyny, wybudował dla nich nowe pomieszczenia. Jak przypuszcza krajoznawca Mychajło Hołowatyj – ten budynek mieścił się tam, gdzie dzisiejsze kino „Zirka” przy ul. Strzelców Siczowych. Później drukarnia kilkakrotnie zmieniała adres i pewien czas była przy ul. Kazimierzowskiej (ob. Mazepy). Wytężona praca przyniosła swoje owoce i z czasem wszystkie wydania periodyczne były drukowane w drukarni Dankiewicza. W 1894 roku wydał on nawet sześciotomowy zbiór dzieł Juliusza Słowackiego. Przez dłuższy czas drukarz miał monopol i bezwzględnie niszczył wszelką konkurencję. Tak w 1870 roku pojawiła się (i zaraz znikła) drukarnia „Hasło”, a pan Laskowski, który rzucił wyzwanie drukarskiemu magnatowi, po roku stanął na granicy bankructwa.

Błyskawiczny start Chowańców
Prawdopodobnie Dankiewiczowi udałoby się utrzymać w mieście swój monopol, gdyby własnymi rękoma nie stworzył sobie groźnego konkurenta. W drukarni Dankiewicza pracował młody chłopak Stanisław Chowaniec, który w krótkim czasie przeszedł drogę od pomocnika drukarza do kierownika drukarni. Dankiewicz chwalił swego pomocnika i nie miał nic przeciwko, gdy ten poprosił o rękę jego córki Sabiny. W posagu teść pomógł Chowańcowi wykupić drukarnię zbankrutowanego Laskowskiego i rozkręcić własną działalność.

Chowaniec okazał się dobrym uczniem. Był nie mniej zawzięty niż jego teść w młodości i szybko przeciągnął do siebie większość klienteli Dankiewicza. Nawet najpopularniejsza gazeta Kurier Stanisławowski drukowana była u Chowańca. Niebawem, w 1897 roku, przy ul. Belwederskiej powstała willa Chowańców, posiadająca drukarnię w piwnicy. O działalności właścicieli przypominał herb na fasadzie, udekorowany cyrklem drukarskim.

Po śmierci założyciela dynastii w 1910 roku drukarnię prowadzi starszy syn Wacław. W tym okresie rodzinny klan Chowańców osiągnął szczyt fortuny. Ze skromnych wydawców przekształcili się oni w prawdziwych rekinów finansowych. Należał do nich olbrzymi budynek, który dzierżawił urząd pocztowy i hotel „Union” (dziś biurowiec „Kijów”), do piwnic którego przeniosła się drukarnia.

W 1924 roku Wacław zostaje burmistrzem Stanisławowa, a potem prezydentem miasta. Drukarnię wówczas prowadzi młodszy z braci – Tadeusz. W latach 30. kupuje on najnowsze urządzenia i teraz nawet władze wojewódzkie korzystają z jego usług. Zakład nazywa się „Drukarnie i litografie Stanisława Chowańca”.

Ale proszę nie myśleć, że była to jedyna drukarnia w mieście. „Informator miasta Stanisławowa” z roku 1929 wskazuje pięć analogicznych przedsiębiorstw – drukarnie: Leona Dankiewicza (syna założyciela), Hellera-Brawermana, Mainhart-Lindenbauma i Weidenfelda i braci.

Popyt rodzi propozycję
Wszystko gwałtownie zmieniło się po wejściu sowietów. Pozamykali wszystkie drobne firmy, znacjonalizowali zakład Chowańca i rozstrzelali jego właściciela – Tadeusza. Obecnie w podziemiach hotelu „Kijów” drukowano „Przykarpacką Prawdę”. Mieszkańcy piętra wspominają, jak po nocach słyszeli szum maszyn z podziemi.

Czy to skargi mieszkańców, czy brak powierzchni produkcyjnych zmusiły władze do wybudowania nowej siedziby drukarni. Otworzono ją w 1964 roku przy ul. Czapajewa (ob. Strzelców Siczowych). Ale o sukcesach sprawy wydawniczej w okresie sowieckim mówić trudno. Nowa drukarnia drukowała jedynie gazety i oficjalne blankiety, a książki krajoznawcze i z historii Iwano-Frankiwska drukowano w użhorodzkim wydawnictwie „Karpaty”.

Prawdziwy renesans dla lokalnych wydawców nastał dopiero po uzyskaniu niezależności. Wówczas pojawiły się nowe technologie pozwalające na bezpośrednie przenoszenie wizerunku z komputera na papier z pominięciem ołowianych liter. Obecnie drukarnia zajmuje tak mało miejsca, że z łatwością mieści się w garażu. Wynikiem tego jest „śmierć naturalna” wielkiej drukarni obwodowej i pojawienie się wielu poligraficznych firm. Obecnie w Iwano-Frankiwsku działa kilka wydawnictw posiadających własne drukarnie: „Misto-HB”, „Nowa Zorza”, „Foliant” i inne. Wachlarz ich produkcji jest niezwykle szeroki – od wizytówki do bogato ilustrowanego albumu na papierze kredowym.

Chociaż obecnie pojawiają się książki elektroniczne, przypuszczam, że w XXI wieku właściciele drukarni nie pozostaną bez pracy.

Iwan Bondarew
Tekst ukazał się w nr 19 (311) 16-29 października 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X