Znaczenie historii „małej ojczyzny”. August Bielowski „Pokucie” August Bielowski. Portret z r. 1875 (pl.wikipedia.org)

Znaczenie historii „małej ojczyzny”. August Bielowski „Pokucie”

August Bielowski urodził się 27 marca 1806 roku w wiosce Krechowice (powiat Dolina) koło Stryja w województwie stanisławowskim, zmarł 12 października 1876 we Lwowie.

Naukę średnią pobierał w słynnym gimnazjum stanisławowskim, był jego absolwentem. W 1828 rozpoczął studia na Uniwersytecie Lwowskim. Po wybuchu powstania listopadowego wstłąpił do Wojska Polskiego, po upadku powstania udał się do Galicji. W 1834 został aresztowany przez władze austriackie pod zarzutem spiskowania, w więzieniu przebywał dwa lata. W 1845 związał się z Zakładem Narodowym im. Ossolińskich, od 1869 był dyrektorem Zakładu i redaktorem „Biblioteki Ossolińskich”. Odbywał częste podróże naukowe zwiedzając archiwa i biblioteki Rosji, Austrii, Niemiec w poszukiwaniu źródeł do dziejów polskich. Był pomysłodawcą i pierwszym wydawcą serii Monumenta Poloniae Historica, w latach 1856–1864 własnym kosztem wydał tom I (dzięki finansowemu wsparciu Wiktora hr. Baworowskiego druk ukończono). Tom II współfinansowało Towarzystwo Naukowe Krakowskie. W 1872 Towarzystwo, po przekształceniu się w Akademię, przejęło wydawanie Monumenta Poloniae Historica. Bielowski został kierownikiem Komisji Historycznej Akademii Umiejętności we Lwowie.

Świadczy to o wielkiej roli, jaką w życiu społecznym i kulturowym odgrywało Ossolineum, które reprezentował Bielowski. Ossolineum było jednym z ważniejszych ośrodków życia naukowego, ważnym ośrodkiem badań historycznych nie tylko we Lwowie, ale w całej Galicji.

August Bielowski był autorem rozpraw naukowych: Myśli do dziejów słowiańskich (1841); Początkowe dzieje Polski (1842); Wstęp krytyczny do dziejów Polski (1850); Rzut oka na dotychczasową pierwotną polską historię (1853); Nagrobek Bolesława Chrobrego (1857); Zamość (1862); Wyniki badań najnowszych o Mistrzu Wincentym i jego kronice (1872); Szymon Szymonowic (1875).

Dla mieszkańców Kresów południowo-wschodnich bardzo ważną była rozprawa naukowa Bielowskiego pod tytułem Pokucie (1856), która składała się z VI rozdziałów: I. Położenie i fizyonomia kraju; II. Osadnictwo; III. Hucuły a Bojki; IV. Wypadki polityczne; V. Jak to było przed stem lat; VI. Opryszki.

Dzieło to dobrze znane ukraińskiej i polskiej krytyce literackiej, etnografom, historykom historii lokalnej Pokucia. Szacunki te są dość ambiwalentne, polscy uczeni w większości oceniają je pozytywnie, ukraińscy uważają, że ten utwór Belowskiego jest ważny z powodu wykorzystania mało znanych dokumentów archiwalnych, interesujący pod względem etnograficznym, lecz blędnym co do tezy o powodach powstania ruchu opryszków.

Bielowski, opisując w swojej pracy dzieje Pokucia, zaczyna od wyjaśnienia nazwy tej części Polski pisząc, że „między ziemiami dawniej Polski Pokucie ma swój odrębny typ, jak i osobną nazwę. Oddzielone Dniestrem od reszty ziem Rzeczypospolitej, położone w stronie północnej, i zasłonięte z innych stron górami, stanowiło jakby ostatni jej kąt, głęboko wysunięte w stronę południową. Zamyka go we wschodnio-południowej stronie Czarnogóra, samym pograniczem węgierskim dwie do trzech mil ciągnąca się, formując jakby ścianę wielkiej twierdzy. Dwa jej wierzchołki wznoszą się nad inne, jakby narożniki, w stronach przeciwnych: Pop Iwan od wschodu, a od zachodu Howerla …” Autor zwrócił uwagę na to, że „wierzchołki połonin i rozciągające się między nimi kotliny mają odrębne swoje imioniska, które chociaż powszechnie przez ludność dzisiejszą powtarzane, w bardzo znacznej jednakże części, nie mają z językiem jej nic wspólnego, i zdają się sięgać czasów koczowniczego jeszcze włóczęgi. Z nazwiskami takimi spotykasz się raz po raz przez cały lańcuch polskich gór. Jeden z czubów Czarnogóry, a zarazem kotlina pod nim, zowie się Dżymbronia, inny Howerla. Dalej Bałtagul, Retundul, Bałtasina, Czurus, Furatyk, Czymbłysz, Fewresok, Grofa, Pietrosy, Żurapel, Gorgon, Gurgulat, Pianuła, Niagra, Żełemin, Pikuj, itd., itd, wszystko to zarywa obcymi po większej części dla sławianina pierwiastkami”.

Bardzo interesującym jest rozdział, w którym autor charakteryzuje Hucułów i Bojków, którzy mieszkali od dawna na Pokuciu, zwracając uwagę na odrębność tak w ich zewnętrznym wyglądzie, jak i w stylu ich życia odmiennym od innych mieszkańców Pokucia. Bielowski dodaje, że pisze o Hucułach i Bojkach korzystając z drukowanej w roku 1838 w języku czeskim pracy Iwana Wagilewicza, znanego jako jednego z założycieli towarzystwa literackiego „Ruska Trójca” we Lwowie, który urodzony był we wsi Jasień na samym pograniczu zamieszkiwania Hucułów i Bojków, i dokładnie poznał ich zwyczaje i obyczaje.

Bielowski podkreśla, że „górale mają odrębne swoje znamiona i wyróżniają się dobitnie dwa ich rodzaje. Od wschodu znaczną przestrzeń gór zamieszkują Huculi: takie miano dają im naokoło sąsiedzi, i sami się do niego przyznają. Nie tak się rzecz ma z ich zachodnimi sąsiadami, co począwszy od Czarnego lasu, i od rzeki Łomnicy aż ku źrodłom Dniestru się rozciągają. Zapytani o właściwie swe miano, zowią się po prostu werchowińcami, góralami, podgorzanami, itp.; Huculi, nazywają ich Bojkami. Jest to wyrażnie wzgardliwe tylko nazwisko, znaczące jakoby zbójów. Czują oni w nim wzgardę i dlatego stale się zapierają. Ksiądz Antoni Pietruszewicz, znany ze swoich obszernych wiadomości, jest tego mniemania, że nazwa Hucuł ma takież same znaczenie co Bojko; w języku bowiem wołoskim choc czyli hoc zowie się zbój, końcówka zaś uł wyraża tylko, jak wiadomo, rodzaj męski, odpowiadając zaimkowi łacińskiemu ille. O góralach powiedzieć można w ogólności, że jest to lud dorodny i hoży. Silna budowa ciała, swoboda ruchów, zwykle mieszkańcom gór właściwa, wreszcie odwaga i zręczność spólnie są tak Hucułom jak Bojkom; atoli te same przymioty cieniują się w nich bardzo rozmaicie, i znaczną dostrzeć można między nimi różnicę, tak w postawie i rysach zewnętrznych, jak umysłowych usposobieniach, w zwyczajach i obyczajach […]. Wzrost częściej ogromny niż mierny, cera smagla, oczy czarne, nos orli, czarny długi włos i wąs zakręcony, jest najpospolitszy u Hucuła; Bojko jest cery bialej, oczu najczęściej siwych, rusawych włosów, smukły acz nie uderzający ogromem, natomiast lżejszy i ruchawszy. Przy długich, niekiedy podgolonych włosach wąsów lub wcale nie zapuszcza, lub je przystrzyga.

Strój Hucuła w ogólności schludny, u bogatszych trąci niekiedy wytwornością. Kapeluch czyli tak zwane kresanie, formy stożkowatej, lub z główką okrągłą, a szerokimi brzegami, ma w koło szeroką blaszkę lub wstążkę, częstokroć pierścieniami, kółkami i innymi błyskotkami nawieszaną, zza której pióro pawie powiewa. Gunia krótka, z grubego sukna, brązowego, miodowego, niekiedy pąsowego koloru; bierze ją najczęściej na opaszki, spinając pod szyją pętlicami. Pod nią widać keptar (kożuszek bez rękawów) jedwabiem wyszywany, przez ramię przewieszona dziobeńka w kratki, lub tobolec guzikami błyszczący, a koszula suto na ramionach we wzory tureckie wyszywana. Szeroki, rzemienny pas z mnóstwem guzików, kółek, pierścieni itp. Przy pasie między innymi nóż w pochwie, a para pistoletów za pasem. Spodnie szerokie sukienne, czerwonego, miodowego lub granatowego koloru; na nogach chodaki gładko włokami włoczkowymi przeplecione; w ręku toporek pisany. Zimą wdziewa kożuch krótki, czapkę lisią, zwaną kłepanie, i guglę czyli dżuglę zwaną także manta, która jest rodzajem płaszcza z sukna białego, a zrobiona tak, że z tyłu naturalny kaptur formuje. Ubierają się w nią i kobiety.

Ubiór zwyczajny Bojka stanowi czarny sierak powyżej kolan; pod nim bunda z wyszyciem włoczkowym, koszula, na ramionach wązką mereżką ozdobiona. Przez plecy tobolec czyli tajstra skórzana, bez ozdób. Pas rzemienny nie tyle błyskotkami ile potrzebnymi narzędziami opatrzony. Spodnie białe obcisle, chodaki rzemykami przeplecione. Na głowie zimą kuczma wysoka, barania, w formie głowy cukru uciętej albo szłyk; latem zaś czarny, niski z szerokimi krysami kapelusz; w ręku kij nasiekany.

Hucułki są zazwyczaj smukłe i urodziwe. Na głowie u mężatek ujrzysz biały cienki rąbek. Ramiączka u ich koszul wyszywane ozdobniej niż u mężczyzn. Na koszuli duszka czyli gorset materialny, najczęściej czerwony. Dwie zapaski wełniane, pstrego koloru, zwane fotami obwiązują wkoło siebie z dwóch stron, przepasują je pasem z kałamajki. Świtkę czarną wdziewają na wierzch; na nogi zgrabne chodaki, a niekiedy buty czerwone. Dziewki splatają najczęściej włosy we dwa warkocze, i takowe na głowie we wieniec ułożywszy mnóstwem świecideł i piórem pawiem ozdabiają. Bogatrze zawieszają u szyi srebrne i złote monety, a spodnice ich w dzień świąteczny przywdziane, połyskują srebrnymi i złotymi galonami.

Żona Bojka obwija głowę zawojką, a niekiedy nią i większą część twarzy zakrywa. Odzieniem jej biała, płocienna świtka, spodnica w kwiaty, a na niej pstra, welniana zapaska; na nogach chodaki lub buty. Dziewki splatają włosy w jeden warkocz, i takowy kwiatami i wstążkami ozdobiony, wolno po ramionach puszczają.

W długich a wązkich dolinach popod ściany gór, lub na mniej nagłych ich pochylościach ciągną się osady huculskie, u wschodu począwszy od Białego Czeremosza i potoka Putyly, aż do Łomnicy na zachód. W nazwiskach tych wsi uderzy cię nierzadko dźwięk obcy: Brustury, Akreszory, Szeszory, Ryngury, podobnie jak i w samym języku hucuła. …W podobniej co i hucuł miejscowości rozsiedlony Bojko od Porohów i Jabłonki, ostatnich wsi huculskich nad Bystrzycą Sołotwińską, aż po żródła Dniestru, mówi językiem czysto słowiańskim, i takim ponazywał wsie swoje[…]. Bojko bowiem jest rolnik[…]. Hucuł przeciwnie jest pasterz […] lubi też i hoduje pasieki; ale główny skarb jego jest w bydle i owcach[…]. Co atoli nadewszystko charakteryzuje Hucuła, to jego zamiłowanie w koniach. Bojko chowa zwykle bydło rogate; konia u niego albo zgoła nie widać, albo tylko bardzo rzadko. Przeciwnie Hucuł nadewszystko przekłada konie, których osobną, nigdzie indziej nieznaną rasę pielęgnuje. Koń huculski jest drobny, najczęściej maści czarno-kasztanowatej lub karej, głowy kształtnej, długiej grzywy, mocnych i pewnych nóg; płochliwy, do pociągu nie zdatny; ale wyśmienity do jazdy wierzchowej. Jest on dumą Hucuła i nieodstępnym jego towarzyszem; dosiada go tak sam, jak i żona i córka, ku czemu foty ich, z dwóch odrębnych sztuk składające się, zdają się jakby umyślnie urządzone. Siedzą na koniu z taką pewnością, że jazda nie przeszkadza im prząść kądziel z wełną, ktorą na koniu mają za pasem. Widząc całe takie karawany obojej płci hucułów, jak od Żabiego i Mikuliczyna za różnymi potrzebami konno ku dołom postępują, zdaje ci się, że jesteś w kraju nomadów, i oglądasz pierwiastki zawiązującej się społeczności”.

Jednak jeden z rozdziałów tej pracy – V. Jak to było przed stem lat – jakoś nie przyciągnął uwagi badaczy, najwyraźniej z powodu swojej przyziemnej treści, nie zawiera on opisów akcji militarnych, nie opisuje przygód opryszków. Źródłem tej części były dwa tomy oryginalnych aktów kryminalnego sądu Stanisławowa z XVII – XVIII wieku, tak zwane „Czarne książki”. Pierwszy tom obejmował czynności od roku 1703 do roku 1723, drugі od roku 1738 do 1751. Te księgi Bielowski nabył dla instytucji naukowej im. Ossolińskich we Lwowie. Bielowski znalazł interesujące materiały, ale należy podkreslić, że faktyczna podstawa tego rozdziału miała swoją specyfikę. Mimo całej wagi ksiąg sądowych jako źródła historycznego nie powinniśmy zapominać, że informacje o sprawach sądowych nie odzwierciedlają najlepszych działań ludzi, a wrecz przeciwnie, dość jednostronnie pokazują charaktery ludzi, ich relacje, w większości o negatywnych konotacjach. August Bielowski, czując oryginalność tej dość zróźnicowanej treści materiału informacyjnego podkreślił, że nie miał na celu pełnego zobrazowania codziennego życia Pokucia XVII – początku XIVII wieku, ale uważał, że dokumenty te mają charakterystyczne szczegóły, które dodadzą blasku jego opowieści i posłużą do lepszego zrozumienia życia Stanisławowa i okolicznych wiosek.

Na początku rozdziału autor wyraża opinię, że współcześni mu historycy i pisarze, co piszą o ważnych wydażeniach politycznych, które miały miejsce w dawnych czasach, nie znają szczegółów życia codziennego minionych stuleci, ponieważ nie było lokalnych pamiętników spisanych przez pzedstawicieli klasy wyższej i średniej. Bielowski słusznie uważał, że fakty, które znali historycy, często prowadziły do blędów, ponieważ wnioski zostawały wyciągnięte jedynie na podstawie analogii dotyczących życia codziennego w innych krajach europejskich.

Należy zauważyć, że globalne zainteresowanie problematyką życia codziennego zwykłych ludzi, na którą zwrócił uwagę Bielowski w swojej rozprawie naukowej już w 1856 roku, nabrało aktualności dopiero w latach 60. XX wieku jako sfera uniwersalności człowieka w całym układzie kontekstów historycznych, kulturowych, etnicznych, religijnych w badaniach naukowcow z Niemiec, Włoch, Anglii, Rosji i Ukrainy. Możemy przypuszczać, że „mikrohistoria” była ciekawą dla Bielowskiego także dlatego, że pomogła mu oderwać się od uprzykrzonej kanonicznej „historii arcydzieł” i „historii wielkich czynów”. To było jak zrozumienie „historii od dołu”. Taka metoda pozwoliła uczynić przedmiotem badań historycznych życie „małego człowieka” i przezwyciężyć utrwalony snobizm wobec ludzi nie tylko nieznanych, ale także różnego rodzaju ludzi marginesu. „Bohaterami” tej części rozprawy pod tytułem Jak to było przed stem lat byli przestępcy, chłopi polscy i ukraińscy, nierządnice, pobereżnicy (gajowi), smolaki – żandarmi ścigający opryszków. Autor ukazał związek między życiem szlachty a życiem codziennem tych, którzy na nich pracоwali. Bielowski podaje również ciekawą definicję tamtych wydarzeń jako „życie domowe” i przygody ludzi XVII–XVIII wieku.

August Bielowski urodzony w Stanisławowie pewną cześć swojej rozprawy udziela miastu Stanisławowi, które ustawia w szeregu miast Europy doby średniowiecza. Mieszkańcy Stanisławowa i okolic zawsze byli dumni ze swego miasta i uważali nawet małe miastecka obok niego i swoje góry za najlepsze na całym świecie: „Podobno Józef Potocki, właściciel Stanisławowa, halicki, śniatyński itd. starosta, który w ścisłych stosunkach ze Stanisławem Leszczyńskim i dworem francuskim zostając, posłał raz do Paryża swego ulubionego kozaka nadwornego, rodem z Pokucia, zaopatrzywszy go dostatecznie na drogę. Sprawił się on tam jak należało, a gdy wrócił, rad mu był bardzo starosta, i zapuściwszy się z nim w poufalszą rozmowę, chciał się dowiedzieć, jak mu się też życie w Paryżu, owej stolicy świata podobało. „Lepsze panie w Kołomyi” odpowiedział dobrodusznie Pokuciak”.

Jan Kanty Hiacynt Łobarzewski – polski prawnik i botanik, badacz flory Karpat, profesor Uniwersytetu Lwowskiego i założyciel Ogrodu Botanicznego przy tym Uniwersytecie opowiadał: „Idąc na Czanogórę […] miałem ze sobą kilku przewodników, z którymi przez drogę rozmawiałem. Wskazali mi oni między sobą jako osobliwość jednego, który nie mało świata widział, był bowiem (co się rzadko między Hucułami zdarza) nawet we Lwowie. Zbliżyłem się do niego, i o różnych rzeczach rozmawiając, spytałem w końcu, jak mu się też podobał Lwów? Zastanowiwszy się nieco, rzekł: Miasto niczego, duże i ładne; ale nasz Kosów (dodał z pewnym rodzajem zadowolenia, które się w iskrzących oczach jego malowało) nasz Kosów taki ładniejszy. W Kosowie wszystkiego a wszystkiego dostanie”. – Kosów ten, owe Eldorado Hucuła jest to licha żydowska mieścina, w której prócz kilku kramików i szynków, ledwie co więcej obaczysz”.

August Bielowski przypuszczał, że częste napady nieprzyjaciół na te ziemie wywoływały potrzebę stawiania tu coraz obronniejszych twierdz. Wznosiły się one nie tylko w miastach główniejszych Pokucia: Kołomyi, Haliczu, ale nawet w miastach podrzędnych: Gwozdźcu, Śniatynie, Kosowie, Nadwórnie, Żórawnie; a nawet i we wsiach. W tej części swojej rozprawy naukowej Bielowski również podaje swoją teorię o założeniu miasta Stanisławowa:

„W roku 1630 Bronisław Gruszecki wymurował zamek ku obronie okolicy, we wsi Hołoskowie nad potokiem Bobrówka, niedaleko miasteczka Otynii. Około tegoż czasu inna wieś, nie opodal stąd położona, zasłynęła nierównie obronniejszymi murami, a wkrótce stała się najznakomitszym miastem Pokucia. Stanisław Rewera Potocki, później hetman wielki koronny upatrzył dogodne miejsce na twierdzę we wsi swojej Zabłocie zwanej, a leżącej między dwiema Bystrzycami, które opodal do Worony wpadają. Począł więc wznosić tu mury, sypać wały obronne, i wieś przeistaczać na miasto (* Było to roku 1624 jak utrzymuje Siarczyński w swoim słowniku; zaś według wydawców Polski starożytnej dopiero około roku 1654). Nazwał je Stanisławowem od swego imienia. Jako miasto nadane ono zostało prawem magdeburskim, jakim się zwykle miasta w Polsce rządziły, i od tego czasu burmistrze tutejsi dwojga narodów: polskiego i ormiańskiego (bo tak wówczas ludność tutejszą rozróżniano) w przytomności delegatów zamkowych, sądzili wraz z ławnikami bardzo ważne sprawy, od których częstokroć bezpieczeństwo całego Pokucia zależało. Starszy syn Stanisława, Jędrzej Pan na Stanisławowie, kasztelan krakowski a hetman polny koronny, dołożył starań ze swojej strony, aby tak miasto jak i warownie doprowadzić do stanu jak najbardziej kwitnącego. Jak dalece to mu się powiodło, świadczy współczesny Dallerac Francuz, Jana III dworzanin, który po Polsce przejeżdzając się, i na Pokucie przybywszy, Stanisławów tak opisuje. „Jest to jedno z największych i najporządniejszych miast, w pięknej równinie o dwie mile od Dniestru leżące. Obwarowane jest porządnym wałem w sposób nowy, i zamkiem murowanym ozdobnie i na wielkie rozmiary. Jego rynek, jego kamienice, jego mieszkańcy i zbrojownia odznaczają je nad wszystkie miasta Rusi. Ludność jego składa się z Ormian i Wołochów bardzo zamożnych. Widząc stroje mężczyzn i kobiet tutejszych, jarmarki które się tu odbywają, towary, których tu takie mnóstwo jak we Lwowie lub Warszawie, zdaje się, że jesteś w stolicy królestwa, chociaż okolica tutejsza jest wielce zniszczona. […] Kreślil to Dallerac pod koniec panowania Jana III, kiedy na Pokuciu świeże były ślady kilkakrotnie ponawianych wojen tureckich. Właśnie w tych wojnach i bezustannych od r. 1666 zapasach z Turkami i Tatarami oddała ważne Rzeczypospolitej usługi ta nowo założona twierdza. Na sejmie koronacyjnym roku 1676 przyznano, że Stanisławów i Brzeżany zachowały od ostatniej zguby kraje Pokuckie, zlecono więc hetmanom, aby mieli o tych twierdzach osobliwe staranie. […] Stanisławów został później jeszcze wzmocniony i upiększony przez Józefa Potockiego, wojewodę kijowskiego, syna Jędrzeja. Warownię przerobiono ściśle według systemu Vaubana. W rynku wymurowano ratusz z wieżą kształtną, i całe miasto wybrukowano: wszysko to nakładem wojewody. Był ten pan, (jak już nadmieniłem wyżej) gorliwym stronnikiem Leszczyńskigo, i sprawę jego wszystkiemi siłami popierał. Stąd też, gdy po przegranej pod Połtawą August II otrzymał w Polsce stałą przewagę, a Potocki trwał przy Leszczyńskim, Sieniawski, hetman koronny, obległ Stanisławów, i szturmami zmusił do poddania się tę twierdzę. Było to roku 1712”.

Bielowski zaznacza, że: „wiek siedmnasty, jak i początek ośmnastego, był po większej części wiekiem barbarzyństwa i ciemnoty w całej Europie. Długie i okropnie wyniszczające wojny nie dozwoliły dżwignąć się oświacie, i spowodowały w rządach pewien rodzaj rozprzężenia. Nie było to wcale rzadkością, że w samym środku Europy, po gościńcach głównych rozbijano; a kto chciał bezpiecznie wówczas podróżować, brał od miasta do miasta konwoje. W rzeczach wiary panował dziki fanatyzm: w prawodawstwie zamiast sprawiedliwości częstokroć okrucieństwo i najnaiwniejsze przesądy. Postępowanie ze zbrodniarzem, rozpoczynała zwykle tortura, a kończyło łamanie kołem, snowanie kiszek lub ćwiertowanie. Karano surowo nie tylko zbrodnię istotną, ale i zbrodnię urojoną. Do tych ostatnich należały głównie wszelkie porozumiewania się z nieczystymi duchami, czarodziejstwa i czarownice. Był ten przesąd mocno w całej Europie rozpowszechniony, a wszędzie stwierdzany urzędową powagą. Sławne też odbywały się tego rodzaju we wszystkich krajach egzekucje. W Wircburgu, na przykład od roku 1627–1629 w przeciągu lat trzech spalono publicznie 157 czarownic. Najżwawiej zawinęli się ciż Niemcy około czarownic w kilkadziesiąt lat później, i w jednym tylko 1659 roku w Frankonii, mianowicie zaś w biskupstwach Wircburskiem i Bamberskiem spalono tysiąc czarownic. W Szwecji, roku 1670 spalono 72 kobiet i dzieci za czarodziejstwo. Widziano jeszcze publicznie płonące na stosach czarownice roku 1750 w Kwedlinburgu, roku 1780 w Glaronie stolicy jednego z kantonów Szwajcarii, a w Wircburgu roku 1789”.

Jak wyżej wymieniono,14 sierpnia 1663 we Lwowie król Jan Kazimierz nadał miastu prawa magdeburskie de jure, potwierdzając uprzednio przyznane przez Jęndrzeja Potockiego przywileje, oraz zatwierdził herb miasta. Miasto nazwane zostało Stanisławowem na cześć 12-letniego syna Jęndrzeja Potockiego – Stanisława i jego ojca hetmana Stanisława Rewery Potockiego. August Bielowski nadmienia, że z prawem magdeburskim weszły w tym mieście w urzędowe używanie rozmaite zwyczaje średniowieczne: „Tak więc w Stanisławowie jak i w innych miastach Polski znana była tortura. Miała tu ona trzy stopnie. W pierwszym przymocowanego do deski zbrodniarza ciągniono żelaznymi kruczkami za palce. W drugim przy mocniejszym kruczków pociągnieniu przypiekano świecami; a w trzecim szyną rozpaloną. Innych wymysłów, jakich w niektórych krajach używano, jako to, lanie octu lub oleju wrzącego w gardło, smarowanie siarką lub smołą gorącą, przykładania na pępek myszy, szerszeni it.p., nie znachodzimy śladu żadnego. Straszono torturą w wielu zbrodniach, ale tylko w rozbojach wielkich, grożących zachwianiem bezpieczeństwa publicznego, widzimy ją istotnie używaną. Złodziejów bez nadziei poprawy, i bluźnierców przeciw religii chrześcijańskiej kautoryzowano, to jest: wypalano im pod pręgierzem piętno na czole, szpecono nadcięciem nosa, lub oderznięciem ucha dla przestrogi publicznej. Karą zwykłą za mniejsze kradzieże i rozpustę były tak zwane grzywny cielesne: najczęściej sto bykowców „nic nieopustnych” wyliczonych pod ratuszem, lub tyle różek, i miasta wygnaniem. Wzgląd na małżeństwo bywał niekiedy bardzo ważnym powodem do złagodzenia kary, lub całkowitego jej darowania. Prowadzonego na śmierć złoczyńcę ułaskawiano, jeśli dziewczyna oznajmiła publicznie, że gotowa jest pójść za niego. Nawzajem też łagodzono zbrodniarce karę, jeśli się trafiał taki, co gotów był pojąć ją w małżeństwo. Innych zresztą osobliwości nie dostrzegam”.

Bielowski wskazuje, że w tych czasach różne zabobony, wiara w czarownice i magię były bardzo powszechnym zwyczajem. Poprzez wierzenia i zabobony oskarżenia o uprawienie czarów często prowadziły do procesów sądowych. Podobne wypadki zostały zanotowane i w „czarnych księgach” sądu stanisławowskiego: „W Belejowie pod Bolechowem służył u pana Borawskiego, skarbnika Bilskiego, Andruś Zachodnik. Chłopak to był dość ladaco. Ukarany od pana raz i drugi, oba razy uciekał, a przez ojca znowu był do dworu oddawany. Martwiło to starego Stefana, że syn jego nie umiał sobie pańskich względów pozyskać. Na to dała mu radę znajoma jego w Bolechowie, Olena Bojczycha. Wyniosła mu ona z komory proszki czyli glinki, w szmatce z odzienia umarłego udartej, kazała mu jeszcze wystarać się o kostkę z umarłego, i poleciła, aby wszystko to nosił Andruś przy sobie, upewniając, że jak umarły, z którego jest ta szmatka i kostka nie wstanie już więcej, tak też zamrze odtąd wszelka niełaska pańska przeciw jego synowi. Miałam ja sama (mówiła) brata na służbie, na którego był złej woli pan jego; a jak tylko środka tego użyłam, pozyskał sobie pańską przychylność. Usłuchał rady Stefan, dał synowi te amulety, i nosił on je przy sobie dość długo. Razu jednego zwijał z drugim chłopcem motki, i zepsuła im się samotoczka, a że przez to robota dalsza ustawała, powiedziała Andrusiowi pani Borawska, aby poszukał koło siebie nożyka i samotoczkę naprawił. Upewniał Andruś że nożyka nie ma przy sobie. Dla przekonania się, czy to jest prawda, lub też tylko wybieg lenistwa, sięgnęła pani do jego kieszeni, i zamiast nożyka wyciągnęła proszek w szmatce i kostkę, owe corpus delicti czarodziejstwa. Pani skarbnikowa równie jak i sam pan skarbnik wierzyli w czary, bo któż w nie wtenczas nie wierzył? Zapytany chłopiec skąd to ma, i na jaki cel chowa? Odpowiedział, że mu to dał ojciec, aby łaskę pańską pozyskać. Rzecz byłaby już może skończona, bo nie było w tem wszystkiem złego zamiaru. Ale zapytany Stefan zaparł wszystko, przez co sprawa ta stała się tem podejrzańsza, i ściągnęła karę na syna. Postraszony rózgami powiada, że ojciec kazał mu położyć kostkę w łóżko pana, a od tego miał umrzeć; proszek zaś ze szmatką zakopać pod węgłem domu, aby czart ten dom owładnął. Strach przejął wszystkich mieszkańców domu na to wyznanie. Napróżno przyznawał teraz Stefan, że on sam dał to wszystko chłopcu, ale bez złego zamiaru. Że to, co chłopiec powiada jest bajką. Nie dawano mu już wiary; obwiniono w czary obydwóch, i do sądu, czyli jak wtenczas do sekwestru Stanisławowskiego odesłano. Nalegania były wielkie ze strony skarbnikostwa, aby występek ten surowo ukarano. Dwa razy – odnawiano tę sprawę; ale sąd aba razy winy nie znalazł, i obwinionych wypuścił.

Ofiarą polowań padały głównie kobiety jako osoby słabe moralnie i umysłowo, szczególnie podatne na magię: „Anna popadia ze wsi Olszanicy niedaleko Halicza poklóciła się z swoim mężem. Było to jakoś po nieszporach. Rozgniewany małżonek zamachnął się na nią z polanem. Zręczniejsza Anna wyrwała mu je z rąk, palnęła nim męża raz i drugi, i umknęła. Ksiądz podjadł sobie, przespał się; po chwili wstał z łóżka, układł się na ziemię i umarł. Zaskarżona więc przed sąd o zabójstwo. Instygatorem był Wasyl popowicz, zmarłego brat, a popierał go Józef Karśnicki, cześnik Owrucki. Było wiele okoliczności łagodzących w tej sprawie. Rozważył je sąd należycie, i istotę czynu trafnie ocenił. Atoli między powodami, dla których karę śmierci na łagodniejszą zamienił, znajdował się jeden, którego moc tylko w owym wieku dokładnie pojmowano. Oto małżonkowie ci mieli dziesięcioro dzieci, z których czworo różnemi czasy pomarło: oczywiście więc, iż miejsce, na którem znajdował się ich dom, było nieczyste, czyli, wyraźniej mówiąc, przez czarta zamieszkane. Wyrok tedy zamykał się w tych słowach: Prawda, że Anna zasłużyła, i godna jest śmiertelnej kary, i to jeszcze dwojakiej, bowiem i męża i duchowego zabiła. Ale że niema słusznego dowodu, czy go tirannice czy też primo motu zabiła; że to bicie było obojga pijanych; że dom nieczysty… itd., zaczem prawą rękę ma jej odjąć egzekutor w piątek przyszły”.

Oskarżenie o czary było często wygodnym sposobem na pozbycie się niewygodnych osób. Winny czy nie, osoba oskarżona rzadko miała szanse, aby poprzez tortury zeznać inaczej, niż tego od niej oczekiwano. Tak było i w Stanisławowie w procesie o czarownictwo młodej kobiety na imię Zwioszczeńka, jaka chyba nie czarowała, a była kobietą, uprawiajacej stary jak swiat zawód nierządnicy. Ona była jedyną osobą spaloną w Stanisławowie przed ratuszem miejskim: „Niejaka Zwioszczeńka bawiła się od wielu lat czarami i rozpustą. Oddana pod sąd, skazana była na grzywny cielesne (to jest, rózgi) i z miasta wypędzona. Po niejakim czasie pokazała się ona znowu w Stanisławowie, i znowu ją pod sąd oddano. Postąpił on z nią teraz surowiej, i skazał ją na śmierć. Na wstawienie się jednak ludzi godnych, i na uroczyste przyrzeczenie jej, iż się poprawi, ułaskawiono ją, z tym jednak wyrażnem zastrzeżeniem, że jeśli się i teraz nie poprawi, i wróci do miasta, natenczas będzie spalona. Gdy więc sposobu życia nie odmieniła, i znowu się w mieście pokazała, wydał sąd na nią dnia 18 sierpnia 1719 roku wyrok, w stylizacji wprawdzie nie tęgi, trochę poplątany, ale co do treści swojej taki, że robi zaszczyt umiarkowaniu sędziów w owym wieku, w którym zwykle czarodziejstwa z największą zaciętością ścigano: „Wyrozumiawszy różne allegacje i kontrowersje obwinionej Zwioszczeńki czarownicy i nierządnicy, a do samej świętej sprawiedliwości adresując się decydujemy. Ponieważ się okazało przez słuszne i dokumentalne, oczywiste i rzetelne dokumenta, że ta obwiniona, nie mając przed oczyma bojaźni Bożej, i nie lękając się surowości praw, przez tak wiele lat bawiła się czarami, a przy nich i wszeteczeństwem, a lubo za to już była osądzona criminaliter i karana, jednak się nie poprawiła, i owszem złość do złości, niecnotę do niecnoty przyczyniając, jako się teraz w świeżych pokazało inkwizycyjach i dokumentach poprzysiężonych, że wiele ludzi poczarowała, i o utratę zdrowia przyprawiła, więc według prawa magdeburskiego, które expresse uczy, aby każdy winowajca za swoje zle uczynki popełnione słuszne odebrał karanie; więc na pokajanie inszych takich występców i powściągnienie onych, ex voto zwierzchności zamkowej una cum tot magistratu obojga nacyj decydujemy: Pereat mundus fiat justitia, iż luboby majori powinna być penowana karą, to jest: żywo spalona; ale gratia juris, gdzie każdy sędzia ma mieć sympatią z łaskawością, zaczem ma być żelazem po szyi karana, a potem spalona”.

Zbrodnia miała zostać pokonaną przez ówczesny wymiar sprawiedliwości, ale kara była daleka od uczciwości i obiektywizmu.

W materiałach Stanisławowskiego Sądu Karnego nie brakuje spraw o poszukiwaczach skarbów, gdyż marzenie człowieka o bogactwie, które można łatwo osiągnąć, znajdując skarb, nie było nowe. Ale, jeśli współczesny człowiek najczęściej nie myśli o mistycznych cechach pochówku skarbów, to w przeszłości panowało przekonanie, że skarby ukryte pod ziemią zawsze chronią złe duchy, które próbują wprowadzić ludzi w grzech. W fikcji temat poszukiwania skarbów często kojarzy się z tematem upadku moralnego człowieka pod niszczącym wpływem złota, pieniędzy. Skarb, który zdobywa bohater dzieła, staje się przeszkodą na drodze do szczęścia, bogactwo staje się duchem, prowadzi do śmierci.

Choć cytowane przez Bielowskiego materiały sprawy karnej poszukiwaczy skarbów przypominają raczej baśniowe przygody, to kłótnia „uczestników” sprawy karnej zakończyła się w sądzie. August Bielowski umiejętnie opowiada treść przypadku kłótni między Żydem Janklem, gajowym Tymkiem Zale i chłopem Seńko Popowyczem. W drodze do wsi Maniawa Jankel i Tymko zobaczyli w lesie niezwykły ogień i od razu, jak prawdziwe dzieci swoich czasów, zdali sobie sprawę, że diabeł ukrywa tu skarb.

Poszukiwacze skarbów byli oczarowani siłami zła i próbują się nawzajem oszukiwać. Tymko, wiedząc, że bez modlitwy nie da się zdobyć skarbu, rano udał się na nabożeństwo do skitu Maniawskiego, a następnie udał się do lasu, gdzie wczoraj widział ogień. Ale tam był już Jankel, który zapytał Tymka: „Czy tu horiły groszi?” i usłyszał twierdzącą odpowiedź. Jankel nie chciał dzielić się przyszłym skarbem z Tymkiem, krzyczał do niego: „Pójdź przecz s… synu. Nie rób żadnego znaku, niechaj tak przepadną!”. Wieść o skarbie szybko rozeszła się po wiosce, ale nasi bohaterowie nie chcieli opowiedzieć o miejscu skarbu. Tymko nie nie zdradził tego nawet swojej matce. Lecz przebiegły Jankiel przyszedł do Tymka w nocy z kwartą wódki, i Tymko nie mógł temu stawiać oporu, zgodził się pokazać „zaczarowane” miejsce. Jednak Tymko nie mógł określić dokładnego miejsca skarbu dlatego, że odległość była dość znaczna i droga monotonna. Urozmaicał ją sobie jak mógł Tymko, zaglądajac do flaszki. Gdy stanęli na miejscu był już tak ścięty, że nie mógł się na nogach utrzymać: padł więc na ziemię jak długi, i chrapał do dnia białego”.

Pijany Tymko zasnął. Żyd musiał sam przekopać całą łąkę i nic nie znalazł. Jankiel uznał, że dzieje się tak dlatego, iż nie znał warunków, w jakich można zdobyć skarb. Następnie udał się do Seńka Popowycza, który mieszkał we wsi Markowa, który był dobrze zaznajomiony z magią. Przebiegły Seńko nie chciał uczyć Żyda wszystkich osobliwości związanych ze zdobyciem skarbu i zaproponował, że ponownie zwróci się do Tymka po radę. Spotkanie tych „bohaterów” przy dużym spożyciu wódki wyglądało niezwykle kolorowo i następnego dnia zakończyło się ciężkim kacem. Wtedy Tymko, Seńko i Jankiel umówili się na potajemne spotkanie w umówionym miejscu, żeby wspólne wykopać skarb. Ale gdy po kilku dniach Żyd nie przyszedł na spotkanie, Tymko zaś i Seńko zobaczyli wielką jamę na wymarzonym miejscu, zrozumieli, że Żyd ich oszukał i zabrał skarb do siebie. Tymko poszedł do Żyda i „grzecznie” poprosił, żeby przynajmniej zapłacił mu dziesięć złotych, ale ten odmówił. Następnie Tymko i Seńko złożyli skargę do sądu w Stanisławowie. Bielowski dokladnie opisał przebieg następujących wydarzeń.

19 maja 1721 r. Sąd stanisławowski rozpatrzył sprawę, sala sądowa była przepełniona. Stenogramy sądowe cytowane przez Bielowskiego świadczą o tym, że ta niemal bajeczna sprawa karna została szeroko nagłośniona i dokładnie rozważona. Świadczy o tym nawet skład sędziów, którymi byli najbardziej szanowni ludzie województwa stanisławowskiego. Oskarżony Jankiel stanął: „przed Jmcią panem Alexandrem Wolańskim, gubernatorem klucza łysieckiego, ze zwierzchności zamkowej urzędom przydanego, tudzież przed sławetnymi pany obopólnych urzędów, panem Kazimierzem Krzyżanowskim, wójtem nacji polskiej, panem Torosem Bogdanowiczem, subdelegatem wójtowskim nacji ormiańskiej, panem Stanisławem Pupczyńskim, Sołtanem Apkarowiczem, Hrygorem Fiałkowskim Łantwójtem, cum ceteris Rajcami; panem Jędrzejem Kijanicą, panem Donikiem Mikołajewiczem cum allis przysiężnymi tego prawa”.

Stanisławowski sąd karny rozpatrywał sprawę zgodnie ze wszystkimi obowiązującymi wówczas zasadami procesu, który składał się z trzech tradycyjnych elementów. Pierwsza część miała na celu ustalenie faktu popełnienia zbrodni, co przybrało formę oświadczenia sądowego Seńka i Tymka. Drugi element to jawny proces, w trakcie którego oskarżony musiał udowodnić swoją niewinność, czego dokonał Jankel Abramowicz, który stanął przed sądem 21 maja 1721 roku i całkowicie zaprzeczył swojej winie: „Moi łaskawi panowie Sądowi! Ja nie wiem o niczym cokolwiek ci ludzie na mnie powiadają, gdyżem ani skarb jaki wykopał, anim znalazł, anim kogo sprowadzał, ani podmawiał kogo, anim dawał rożna dla próbowania miejsca jakiego, anim wódką poił”.

Przemówienie Jankla nie zadowoliło wszystkich sędziów, pojawiły się myśli o zastosowaniu tortur w celu uzyskania „prawdziwego wyznania”, ale z nieznanych powodów tak się nie stało. Prawdopodobnie dlatego, że sędziowie cieszyli się pełną swobodą oceny dowodów, a „dowód” Jankla został przez większość uznany za wystarczający, gdyż głównym dowodem winy w toczącym się wówczas postępowaniu karnym było własne wyznanie oskarżonego, czego Jankel nie uczynił i oskarżony nie został skazany. August Buelowski podkreśla, że nie znalazł dalszego rozpatrzenia tej sprawy w aktach sądowych.

Tak wyglądało „codzienne” życie Pokutian minionych stuleci. W tych materiałach wciąż pojawia się pytanie, czy protokół sądu karnego w Stanisławowie może być podstawą do pewnych wniosków. Złożoność definicji wynika z faktu, że świat życia codziennego nie podlega wyraźnej formalizacji i nie posiada stabilnych instytucji i mechanizmów manifestacji. Życie codzienne przejawia się w systemie skrzyżowań, powiązań, relacji, które łączą różne dziedziny życia. Życie codzienne obejmuje szeroki wachlarz przedmiotów, relacji i zjawisk, które bardzo trudno jest ograniczyć, a tym bardziej określić stopień ich znaczenia. W artykule staraliśmy się udowodnić szczególną, wartość tego utworu zarówno dla współczesnej historii, jak i dla współczesnego czytelnika, ponieważ przeszłość zawsze będzie miała znaczenie dla człowieka, jak powiedział jeden z bohaterów powieści Olgi Tokarczuk „Bieguni”: „a może to jest możliwe […] zaglądnąć w przeszłość, rzucić tam okiem, jak do jakiegoś panoptikum, albo, drodzy przyjaciele, traktować przeszlość tak, jakby ona nadal istniała, a została jedynie przesunięta w inny wymiar. Może trzeba tylko zmienić swoje patrzenie, spojrzeć na to wszystko jakoś z ukosa. Bo jeśli przyszłość i przeszłość są nieskończone, to nie istnieje w rzeczywistości żadne „kiedyś”. Różne momenty czasu wiszą w przestrzeni jak prześcieradła, jak ekrany, na których wyświetla się jakiś moment; świat składa się z takich nieruchomych momentów, wielkich metazdjęć, a my przeskakujemy z jednego w drugi”.

Olga Ciwkacz
Tekst ukazał się w nr 16 (356), 1 – 14 września 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X