Ze Lwowa do Egiptu i Sudanu (cz. III)

Ze Lwowa do Egiptu i Sudanu (cz. III)

Pochówek meroicki – początek eksploracji (Fot. A. Stupko-Lubczyńska)Byłaś w tylu krajach! Wciąż mnie jednak męczą dwie kwestie. Pierwsza z nich to, oczywiście, język. Jak porozumiewałaś się z miejscową ludnością? Czy w ramach przygotowań do kolejnych wyjazdów uczęszczałaś na kursy, korepetycje?
Gdy wyjeżdżałam z Polski, kompletnie nie znałam języków państw, do których jechałam. Znałam wówczas angielski i okazało się, że właśnie w tym języku można się tam porozumieć, bo dużo ludzi go zna. W Aleksandrii nie było za dużo obowiązków związanych z misją, więc po pracy przychodziła do mnie i do koleżanki Arabka, którą znalazł inspektor z wykopalisk i która uczyła nas arabskiego. Uczyła nas tak przez miesiąc – starała się wyłożyć nam literacki język arabski, to, jak się odmienia słowa, jakich form powinno się używać. Miałam cały zeszyt zapisany odmianami arabskich czasowników. Nie mogę jednak powiedzieć, że po tym miesiącu potrafiłam cokolwiek powiedzieć…

Z kolei jak przyjechałam do Deir, musiałam rozmawiać z robotnikami i pracownikami domu, którzy zupełnie nie znali angielskiego. Tam, jeśli chciałam się dogadać, to musiałam mówić tylko po arabsku. I musiałam w praktyce zastosować zasady, których mnie uczyła tamta dziewczyna z Aleksandrii. Trwały wówczas wykopaliska w kaplicy. Siedziałam z jednym z robotników nad taczką i przebieraliśmy gruz, wybierając z niego zabytki, a przy okazji on uczył mnie odmian. Pytałam, jak co się nazywa, jak się określa poszczególne rzeczy. I muszę przyznać, dość dobrze się wtedy tego języka nauczyłam.

Rozumiem – czyli korepetycje odbyły się już na miejscu.
Druga sprawa, która nie daje mi spokoju to wasze – Twoje i całej misji – bezpieczeństwo w tych odległych krajach. Mówiłaś o wojowniczym plemieniu Manasir, a co ze sprawami politycznymi? Odczuliście jakoś ewentualne zamieszki czy powstania?
Jest teraz rok po rewolucji w Egipcie, o której tak głośno było w mediach… Co tam się wtedy działo!… Jednak teraz nic nie odczuwa się z tych rzeczy… Miejscowi traktują człowieka z zewnątrz jako swoistą reklamę swego kraju. Nie powinna mu się stać krzywda, bo dowie się o tym świat i turyści przestaną przyjeżdżać, a przecież kraj na tym straci… Poza tym, w Egipcie jest mnóstwo policji, mnóstwo służb porządkowych, które bardzo pilnują tego, żeby taki zwykły turysta nie zawędrował gdzieś, gdzie może mu się cokolwiek stać.

Nie wiem, czy teraz tak jest, ale jeszcze przed rewolucją tak było, że w Środkowym Egipcie, gdzie jest nasilony ruch islamistów (z których strony faktycznie mogłoby coś zagrażać), gdy wysiada się na jakiejkolwiek stacji z pociągu czy autobusu, to natychmiast zjawia się policjant, który cię będzie wszędzie eskortował. I ty możesz tego naprawdę nie chcieć, możesz chcieć się od niego uwolnić, żeby sobie poszedł, a on będzie za tobą ciągle wszędzie łaził… (śmieje się). Teraz chyba już trochę mniej jest tego „eskortowania”.

W Sudanie też było bezpiecznie. Fakt, jak były jakieś zamieszki, chociażby ci Rubatab, którzy mieli zostać przesiedleni ze swoich ziem i buntowali się… Jednak ich działania były skierowane głównie przeciwko rządowi, my – pomijając tamten list z pogróżkami – nic złego od nich nie doświadczyliśmy, choć sytuacja była dość napięta w tamtym sezonie. Pamiętam, jak ktoś zadzwonił kiedyś do domu i nieopatrznie powiedział rodzinie, że gdzieś obok jest powstanie. Przez to została postawiona na nogi ambasada, że trzeba nas ewakuować, że nie wiadomo co się dzieje… A tak naprawdę nam – nic tam się nie działo. Tylko czuć było w powietrzu, jak mówiłam, pewną niechęć.

Koledzy opowiadali, że jak kiedyś dokopali się do komory grobowej, to musieli spać na stanowisku, bo nie nadążali ze skończeniem prac tego samego dnia. Byli do tego zmuszeni, gdyż obawiali się, że ktoś im to wszystko po prostu zniszczy. Takie rzeczy się zdarzały – miejscowi rozkopywali albo podpalali to, co znajdywaliśmy… Jak widać, zdarzały się również dosyć nieprzyjemne rzeczy.

To przykre, że takie rzeczy miały miejsce. Jak znosiłaś te sytuacje i, ogólnie, te długie wyjazdy? Przecież sezon trwa długo, a jesteście tak daleko od domów!
Hmm… Ja się chyba po prostu nadaję do takich długich wyjazdów. Nie jest tak, że zaczynam bardzo tęsknić i uniemożliwia mi to funkcjonowanie. Wypracowałam sobie również taki system, że tam, gdzie jestem, rozkładam sobie wszystkie moje rzeczy i już to miejsce staje się „oswojone” (uśmiech).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X