Zdrowy rozsądek

Zdrowy rozsądek ma służyć zobaczeniu i ocenieniu sprawy taką, jaka jest, a nie taką, jaką byśmy chcieli ją zobaczyć.

Jeśli więc, dzięki uniknięciu pułapek, które brak zdrowego rozsądku pozwoli na nas zastawić, zobaczymy czy ocenimy coś jednoznacznie, niejednoznacznie, symetrycznie czy niesymetrycznie – nie widzę w tym problemu. Natomiast problemem będzie to, gdy o „zdrowym rozsądku” zapomnimy albo go odrzucimy, by nasz obraz bądź ocenę sprawy „dopasować” do oczekiwanego. „Zdrowy rozsądek” nie tylko przy analizie i ocenianiu awantur stosować warto – on się świetnie sprawdza w codziennym życiu. Z jednej strony – działa niczym tama, hamulec bezpieczeństwa który nie pozwala nam poddać się manipulacjom. Z drugiej – jest swoistymi „okularami”, które pozwalają nam widzieć ludzi, świat i jego sprawy w prawdziwej barwie i formie, a tym samym analizować realność i podejmować odpowiednie decyzje. Dzięki temu mamy szansę nie znaleźć się w sytuacji kierowcy, który musi prowadzić samochód z zamkniętymi oczyma, polegając na radach pasażerów.

Już wiele razy zadawano mi pytanie, dlaczego w moich tekstach zamiast zająć się czymś lekkim, wesołym i przyjemnym – czymś takim, co i miłe dla czytających będzie i lekko to będzie przeczytać, i popularnym się stać może – piszę o złożonych i niewesołych sprawach. Jeszcze – też często pytany jestem o to, dlaczego na „barykady” tak popularnych ostatnio wszelakich medialnych awantur się nie rzucam, sztandarów nie rozwijam, okrzyków nie wznoszę – czyli o to, dlaczego w moich felietonach jednoznacznie i bezwarunkowo nie staję po jednej z wojujących w Polsce (i nie tylko w Polsce) stron i entuzjastycznie nie przejawiam chęci postponowania tej strony „drugiej”. Jednym słowem pytany jestem o to, dlaczego żadnej z wojujących ze sobą armii nie służę, fanatyzmu nie przejawiam, równo w szeregu nie staję. Przecież – pytają – ani to dzisiaj modne, ani miłe, ani bezpieczne. Gorzej – mówią – pisząc tak jak piszesz i pisząc to co piszesz – na ataki z „obydwu stron” (wszelakich) się narażasz i tym samym tylko na straty, a nie na korzyści liczyć możesz. Pytają mnie o to ludzie życzliwi (tak! To są ludzie szczerze mi dobrze życzący – użyłem tego określenia w jego właściwym znaczeniu), moi znajomi, przyjaciele. Szanuję ich życzliwość, cenię te znajomości i przyjaźnie, lubię też nasze rozmowy, dyskusje i sprzeczki nawet. Rozumiem także, dlaczego mnie o to pytają – już pisałem, dobrze mi życzą i tyle! Dlatego, chcąc tę ciekawość zaspokoić i wątpliwości wyjaśnić, chociaż już kiedyś, w jednym ze starych felietonów w Kurierze starałem się odpowiedzieć na podobne pytania, odpowiem na nie raz jeszcze.

Tak właściwie, to na te wszystkie pytania odpowiedź jest jedna – „zdrowy rozsądek”. Jestem „wojownikiem zdrowego rozsądku” – o niego walczę, jego propaguję, nim się posługuję (przynajmniej staram się to robić, ile sił). To jest właśnie powodem, dlaczego piszę długie i mało popularne teksty, dlaczego się w nich złożonymi sprawami zajmuję. To jest także przyczyną tego, że „nie znajduję mojej armii” i tym samym nie wstępuję na „barykady” wszelakich awantur – „zdrowy rozsądek”. Uważam, że jego brak – w różnych tego braku przejawach i odmianach – prowadzi do opętania, fanatyzmu, nienawiści i zła. Wyrzeczenie się korzystania ze zdrowego rozsądku (w imię obojętnie czego) może wprawdzie nie zawsze jest czynnikiem sprawczym, ale bezsprzecznie jest elementem koniecznym dla tego, aby wybuchały kolejne awantury, a następnie, już rozniecone, płonęły długo i „sypały iskrami” nowe awantury rozpalając. To brak zdrowego rozsądku nie pozwala odrzucać i piętnować wszelkich odmian kłamstwa, przebaczać, rozumieć, rozmawiać, współczuć, zezwalając jednocześnie na kwitnięcie wszelakich absurdalnych teorii, usprawiedliwianie tego, czego usprawiedliwić się nie da, nazywanie zła dobrem i odwrotnie.

Ta „zezwalająca rola” braku „zdrowego rozsądku” jest – moim zdaniem – niebywale istotna, bowiem o ile sama rezygnacja z korzystania z logiki i krytycznego myślenia (a te, razem z poczuciem przyzwoitości, za integralną część „zdrowego rozsądku” uważam) sama może nieczęsto zło rodzi, to już na pewno uniemożliwia ona tego zła (uwaga – dobra także!) adekwatną ocenę i tym samym pozwala temu złu kwitnąć w najlepsze – prawda, często pod zmienionym imieniem. To właśnie filtr, którym jest „zdrowy rozsądek”, rujnuje, burzy, a może nawet powstawać nie pozwala, wszelkim niby to „logicznym” konstrukcjom myślowym „usprawiedliwiającym” bądź maskującym (innymi imionami) kłamstwo, fałsz, manipulację, agresję, hipokryzję, merkantylność, nienawiść… itd., itp. To właśnie brak „zdrowego rozsądku” pozwala na absurdalne oceny, chytre manipulacje, zniekształcanie obrazu świata.

Przykładowo niedawna polsko-polska awantura o antysemityzmie. Moim zdaniem jest ona doskonałym przykładem tego jak brak „zdrowego rozsądku” może nasz świat „układać”. Jedni tejże awantury „wojownicy” ogłosili, że Polska i Polacy to sami antysemici i tyle, zaś to wszystko co miało miejsce, a co temu oświadczeniu przeczy, to były niegodne uwagi i warte zapomnienia incydenty. By prawdziwość takiego postrzegania sprawy wykazać, użyli wszelakich argumentów prawdziwych, nieprawdziwych – jednym słowem wygodnych. Drudzy „wojownicy” – przeciwnicy tych „pierwszych” – uroczyście orzekli, że antysemityzm Polsce i Polakom zawsze był i jest wstrętnym, zaś to wszystko co miało miejsce, a co temu oświadczeniu przeczy, to były niegodne uwagi i warte zapomnienia incydenty. Z argumentami – tak samo. Tymczasem ani jedna, ani druga argumentacja nie wytrzymuje krytyki „zdrowego rozsądku” właśnie!

Jesteśmy bowiem świadkami „uruchomienia” jednego z mechanizmów, na którego to uruchomienie brak „zdrowego rozsądku” właśnie pozwala – dychotomii myślenia. I ci „pierwsi” i ci „drudzy wojownicy” starają się nas zagnać w pułapkę myślową, polegającą na postrzeganiu i ocenianiu złożonego problemu tylko w skrajnych jego przejawach. Przecież każdy, kto dysponuje wiedzą (a nie mniemaniami) o historii Polski, a także o antysemityzmie (nie tylko w Polsce) i jednocześnie potrafi ze „zdrowego rozsądku” korzystać, rozumie, że stosunek ludzi, państw i narodów do Żydów był i jest złożonym problemem i nie sposób go „namalować” tylko w czarno i białym kolorze. Jeśli nawet ograniczyć się w ocenie problemu tylko do Polski i Polaków i tylko do ostatnich stu lat historii (szczególnie do lat II wojny światowej) – to też skomplikowana sprawa. Tak, to prawda – miały miejsce zdarzenia, które jednoznacznie skrajnymi nazwać można. Jednak – po pierwsze – nie tylko skrajne zło się działo i także nie tylko skrajne dobro! Było zarówno jedno, jak i drugie, dlatego oceniając, korzystając ze „zdrowego rozsądku”, nie można o którymkolwiek zapominać! Tymczasem „dychotomia” sprzyja temu by tylko skrajności widzieć, a w skrajnym (właśnie takim, jak ten, wypadku) by widzieć wyłącznie jedną skrajność! Brak „zdrowego rozsądku” na takie bez problemu pozwala, a co więcej – za właściwe i szczytne uważać każe. Bezsens kompletny!

Bezsens nie tylko dlatego, że każe się nam oceniać wyłącznie skrajności (do tego jest to ocena wybiórcza – ocenia się tylko jedną skrajność – chociaż dla większości oczywistym jest, że są one dwie) to jeszcze pomiędzy tymi skrajnościami jest cały „wachlarz” wydarzeń i zachowań „nieskrajnych” – co z nimi? Otóż brak „zdrowego rozsądku” pozwala sobie z tym problemem poradzić – wystarczy, że się zastosuje nieuzasadnioną generalizację. Najprościej – kiedy posługując się wygodnymi dla głoszonych teorii dowodami (opisami wydarzeń), a zapominając o dowodach (opisach wydarzeń) głoszonej teorii przeczących, „uruchamia” się ocenę powstałą jedynie na podstawie tych pierwszych i „rozciąga” się ją na całość. W ten sposób – nie ma problemu! Niestety, nie ma w tym „zdrowego rozsądku”.

Co warto zauważyć, „iskry” tej historycznej „awantury podstawowej”, rozpaliły już inną awanturę. Stało się bowiem tak, że to, jak kto ocenia problem istnienia (tak w przeszłości, jak i obecnie) antysemityzmu w Polsce, zostało użyte do tego, by samego oceniającego ocenić. Może dokładniej – przypisać jemu poglądy, do przypisania których nie dał żadnych powodów. Oczywiście „zdrowego rozsądku” w tych ocenach najczęściej się doszukać nie można, ale dokładnie tak się dzieje. Przy czym, przy formułowaniu takich ocen, przypisywaniu poglądów (niewyznawanych) zazwyczaj używane są kolejne nielogiczne konstrukcje, na których użycie „brak zdrowego rozsądku” pozwala.

Najpopularniejszą z nich jest sofizmat rozszerzenia. Polega to na tym, że np. z tego, że ktoś stwierdzi, że podczas niemieckiej okupacji Polski Polacy ratowali Żydów, pomagali, ryzykowali itd., tworzona jest kompletnie nielogiczna konstrukcja polegająca na przypisaniu (także twierdzącemu) myśli i opinii przez twierdzącego niepomyślanych i niewypowiedzianych, za to – w odróżnieniu od twierdzenia – jednoznacznie absurdalnych i łatwych do „pokonania”. Np. „A więc Ty twierdzisz, że Polacy ratowali, pomagali, ukrywali?! Czyli co? Przed wojną nie było „ławkowego getta”, podczas wojny nie było „szmalcowników” i „granatowej policji”, a po wojnie „pogromu Kieleckiego”?!!! To Ty twierdzisz, że nie było i nie ma antysemityzmu w Polsce?!!!”. Proszę zwrócić uwagę, że w pierwszym twierdzeniu nie ma żadnych podstaw dla tego by przypisać jego autorowi podobne, absurdalne twierdzenia zawarte w oskarżycielskim wręcz pytaniu. Jednak są one jemu przypisywane, bo z nimi łatwo i wygodnie walczyć, podczas gdy z twierdzeniem będącym pretekstem dla powstania zademonstrowanej filipiki nikt, kto chociaż ma minimalną o historii okupacji Polski wiedzę, spierać się nie będzie.

Chciałbym, żeby to było jasne i zrozumiane jednoznacznie – podobne konstrukcje są tworzone i „w odwrotnym kierunku”. To znaczy, że ten kto zauważy, że Polakom były właściwe nie tylko szlachetne i bohaterskie postawy, że mówiąc o okupacji i postępkach Polaków wobec Żydów trzeba nie tylko o Ulmach pamiętać (chociaż bezsprzecznie trzeba), ale nie wolno zapominać i o tychże „szmalcownikach” i nie tylko o nich, musi się liczyć z tym, że przypisane mu zostaną niepomyślane i niewypowiedziane myśli i twierdzenia, jakoby zapominał o polskich „Sprawiedliwych Wśród Narodów”, jakoby negował bohaterstwo i poświęcenie wielu naszych rodaków ratujących Żydów w czasach okupacji itd., itp. – tym samym jakoby nie był patriotą, a był zdrajcą i wyznawcą szkodliwej „historycznej polityki wstydu”. Kompletnie bez sensu!

Zastosowanie „zdrowego rozsądku” na tworzenie podobnych konstrukcji nie pozwala i tyle! Aby skonkretyzować, przyznaję dosyć teoretyczne rozważania, posłużyłem się przedstawieniem tego jak brak zdrowego rozsądku i posługiwanie się nielogicznymi schematami myślowymi ma wpływ na polsko-polską awanturę na temat polskiego antysemityzmu. W związku z tym – tradycyjna już uwaga dla „czytających inaczej” czyli „czytających” w moim tekście to, czego nie napisałem – ten felieton nie jest głosem w sporze na temat polskiego antysemityzmu, a przyczynkiem do przemyśleń na temat roli braku „zdrowego rozsądku” w toczeniu jakiegokolwiek sporu. Rozpalona niedawno awantura na temat antysemityzmu Polaków (płonie ona od dawna, ale niedawno wybuchła nowym płomieniem) posłużyła mi jedynie za przykład tego, na jakie bezsensy brak „zdrowego rozsądku” w toczeniu podobnej pozwala – nic więcej.

Przyznaję jednak, zrobiłem to specjalnie. Z jednej strony dlatego, że jest to przykład niebywale wyrazisty, ale z drugiej strony po to, by jeszcze jedno narzędzie na korzystanie z którego brak „zdrowego rozsądku” pozwala, przedstawić. Już bowiem „oczyma mej duszy” widzę, jak „wojownicy” walczących ze sobą w polsko-polskiej wojnie (na temat polskiego antysemityzmu) armii po przeczytaniu niniejszego felietonu rzucają się w bój, by mój tekst w „w pył i proch” roznieść. Otóż przewiduję, że w owych „szarżach” i atakach nie problem braku „zdrowego rozsądku” będzie „polem bitwy”, a… polski antysemityzm, a ściślej – moje na ten temat poglądy. Tymczasem, niezależnie od tego, iż podobne będzie świetnym przykładem zastosowania opisanego już „sofizmatu rozszerzenia”, to dodatkowo to bardzo dobry przykład tzw. „fallacia accidentis” – czyli błędu uwydatnienia przypadkowego szczegółu. Brak „zdrowego rozsądku” pozwala bowiem przyjąć za rzecz naturalną i właściwą wybranie z napisanego i skoncentrowanie się na „rozwijaniu” szczegółu tak właściwie nieistotnego dla rozważanego zagadnienia, świadomie pomijając kwestie dla jego istoty istotne.

Przecież w tym felietonie „polsko-polska awantura o polski antysemityzm” jest użyta jedynie jako materiał do zademonstrowania działania różnych „mechanizmów, konstrukcji i narzędzi”, na których funkcjonowanie brak „zdrowego rozsądku” pozwala, ale w jej miejsce równie dobrze można „wstawić” jedną z kilkunastu (jeśli nie kilkudziesięciu) innych toczących się obecnie awantur. Dychotomia myślenia, nieuzasadniona generalizacja, sofizmat rozszerzenia, uwydatnienie przypadkowych szczegółów – jednym słowem kompletny brak „zdrowego rozsądku” najpierw pozwalający awanturę rozpalić, a następnie awanturować się bez końca, aż do doprowadzenia awantury (zarówno w ich formie, jak i w treści) do absurdu.

Felieton ten nie jest też tekstem nawołującym do szukania kompromisu, zgody, symetryzmu. To nie tak! Z prowadzonych przeze mnie dotąd dyskusji na temat „zdrowego rozsądku” wiem, że podobne argumenty podnoszą niektórzy moi kontrrozmówcy. W moim rozumieniu, „zdrowy rozsądek” ma służyć zobaczeniu i ocenieniu sprawy taką, jaka ona jest, a nie taką, jaką byśmy chcieli ją zobaczyć. Jeśli więc, dzięki uniknięciu pułapek, które brak „zdrowego rozsądku” pozwoli na nas zastawić, zobaczymy czy ocenimy coś jednoznacznie, niejednoznacznie, symetrycznie czy niesymetrycznie – nie widzę w tym problemu. Natomiast problemem będzie to, gdy o „zdrowym rozsądku” zapomnimy albo go odrzucimy, by nasz obraz bądź ocenę sprawy „dopasować” do oczekiwanego.

Oczywiście „zdrowy rozsądek” nie tylko przy analizie i ocenianiu awantur stosować warto – on się świetnie sprawdza w zwyczajnym, codziennym życiu. Z jednej strony – działa niczym tama, hamulec bezpieczeństwa, który nie pozwala nam poddać się manipulacjom przeróżnym. Z drugiej – jest swoistymi „okularami”, które pozwalają nam widzieć ludzi, świat i jego sprawy w prawdziwej barwie i formie, a tym samym analizować realność i podejmować odpowiednie decyzje. To jest niebywale ważne, uważam. Bowiem dzięki temu mamy szansę nie znaleźć się w sytuacji kierowcy, który musi prowadzić samochód z zamkniętymi oczyma, polegając na radach pasażerów.

Artur Deska
Tekst ukazał się w nr 5 (321) 15-28 marca 2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X