Zawiedzione nadzieje bolą najdotkliwiej

Sprawa Sławomira N. (piszę tak, bo takie są reguły, ale przecież wszyscy i tak świetnie wiedzą o kogo chodzi) wybuchła nagle i zdominowała świat polsko-ukraińskich nowin. Portale internetowe, redakcje, dziennikarze, politycy – wszyscy, chociażby mimochodem, ale o niej mówili i mówią. Na Ukrainie zorganizowano nawet specjalną konferencję prasową.

O ile udało mi się zrozumieć, to były polski minister i związany z opozycją polityk oraz były ukraiński (ma obywatelstwo zarówno polskie jak i ukraińskie) dyrektor Ukrawtodoru (to coś w rodzaju polskiego Głównego Zarządu Dróg Państwowych) został oskarżony o korupcję (na Ukrainie) i o „pranie pieniędzy” z tej korupcji (w Polsce). Śledztwo prowadzono długo – minimum od jesieni 2019 roku.

Przestępczy proceder miał polegać na tym, że wykonawcy remontów, modernizacji, budowy dróg na Ukrainie, z różnych przyczyn (najczęściej była to zgoda na wydłużenie terminu wykonania prac) przekazywali Sławomirowi N. łapówki. Jednakże, jak utrzymują polska i ukraińska prokuratury, nie czyniono tego w sposób prosty i nikt nie niósł do Sławomira N. „kopert” czy „walizek” z pieniędzmi. Były minister/dyrektor jest oskarżony o to, że stworzył (z jego inicjatywy/polecenia zaufani ludzie stworzyli) w Polsce specjalne, kontrolowane przez niego spółki, do których (w formie „podwyższenia kapitału”) „łapówkodawcy” wpłacali/transferowali łapówki. Tyle zrozumiałem.

Wszystko to, na każdym etapie, było (jeśli było) nielegalne, przestępcze (tak zgodnie z polskim, jak i z ukraińskim prawem) i oczywiście szkodliwe (napiszę jeszcze jak rozumiem to ostatnie). W poprzednim zdaniu użyłem słowa „jeśli”. To absolutnie nie jest rezultat mojego asekuranctwa, ale tego jak pojmuję prawo i sprawiedliwość (to nie o polskiej partii o tej samej nazwie). Sławomir N. został oskarżony, zatrzymany, przesłuchany i ponoć dowodów tego o co jest oskarżony nazbierano wiele. W porządku, ale jeszcze nie został on skazany i dopóki się to nie stanie (a przewiduję dłuuugi proces, odwołania, apelacje, kasację może nawet) to, czy jest on winny, czy nie jest winny, nie może być traktowane jako coś oczywistego.

Co prawda, w sytuacji, w której zarówno w Polsce, jak i na Ukrainie trwa wewnętrzna brutalna walka polityczna i toczy się ona zazwyczaj w sferze emocji, a nie logiki i faktów, najpewniej znajdą się tacy (już się znaleźli), którzy nie czekając na sądowy wyrok uznają Sławomira N. za winnego (bo tak im będzie/jest wygodnie z politycznych i propagandowych względów), jak i znajdą się tacy, którzy – jakiekolwiek dowody zostaną przedstawione i jakiekolwiek zapadną wyroki (w Polsce i na Ukrainie) – będą święcie wierzyli albo wierzyć innym kazali, że Sławomir N. jest niewinny, a cała sprawa to „polityczna prowokacja” winnego (bo tak im będzie/jest wygodnie z politycznych i propagandowych względów).

Uwaga (tradycyjna) dla „czytających inaczej. Wcale nie uważam przez to, że nie należy wypowiadać opinii co do winy czy niewinności pana Sławomira. Sugeruję jedynie by nie zapominać o tym, że ostatecznie o winie czy niewinności człowieka orzekają sądy i żeby uszanować tę zasadę, by nie skrzywdzić człowieka, aby sprawiedliwie zło ukarać – warto stosować to „jeśli”.

Jednocześnie to, że zalecam, by z ostatecznymi i jednoznacznymi „wyrokami” wstrzymać się do WYROKU SĄDU, nie oznacza, iż sam „sprawy” nie analizuję, przypuszczeń nie snuję, ocen (warunkowych – zaznaczam) nie wystawiam i że innych do podobnego zniechęcam. Nie! Czynienie podobnego jest przecież czymś naturalnym, bo postać znana, sprawa głośna i międzynarodowa, problem „politycznie nośny”, istota oskarżenia (korupcja urzędnika) godna potępienia. Roztrząsajmy, dyskutujmy, analizujmy, snujmy PRZYPUSZCZENIA. Tyle, że sugeruję aby przy tym „roztrząsaniu sprawy”, niezależnie od politycznych barw „roztrząsającego”, zachować zdrowy rozsądek i uczciwość. Uczciwość i wierność zasadom prawa, których byśmy oczekiwali gdyby nas samych oskarżono. Nic więcej.

Oczywiście, przy tym „roztrząsaniu”, pomimo zachowania zasad przyzwoitości i wierności zdrowemu rozsądkowi nie sposób o kilku faktach zapomnieć. Pierwsze – to „historia” Sławomira N. Można go lubić, być stronnikiem siły politycznej której jest on częścią, ale nie sposób zapomnieć chociażby o legendarnym już „zegarku”. Sprawa niby śmieszna i błaha – „zapomniał” wpisać do deklaracji – ale jednak była i nawet dzisiejsza opozycja (wówczas sprawująca rządy) uznała wtedy, że w wyniku tego „zapomnienia” Sławomir N. powinien przestać być ministrem.

Następnie – ukraińskie obywatelstwo. Aby objąć wysokie stanowisko na Ukrainie dyrektor Ukraińskich Dróg Państwowych Sławomir N. zdecydował się przyjąć drugie, poza polskim, ukraińskie obywatelstwo. Niby nic strasznego, proceder powszechny, także na Ukrainie. Tyle tylko, że na Ukrainie właśnie jest on niezgodne z prawem – obywatel Ukrainy nie może posiadać podwójnego obywatelstwa. Z tego co wiem ze środków masowego przekazu Sławomir N. polskiego obywatelstwa się nie zrzekł i tym samym złamał ukraińskie prawo. Nie ważne, że tak samo jak wielu ukraińskich oligarchów i polityków czynił to przy „cichej zgodzie” ukraińskiego rządu i wymiaru sprawiedliwości. Fakt jest faktem – łamał ukraińskie prawo i mam podstawy podejrzewać, że czynił to świadomie.

Kolejne – koniec dyrektorowania w UkrAwtoDorze. Sławomir N. został (w 2019 roku) z posady dyrektora odwołany. Oczywiście, nie sposób pominąć tego, że odwołał go „nowy” rząd powołany przez prezydenta Zelenskiego, będący w ostrej opozycji do poprzedniego rządu (który Sławomira N. powołał) prezydenta Poroszenki, ale także nie sposób zapomnieć o tym jaka była oficjalna przyczyna tego odwołania. Pan Sławomir został odwołany za pominięcie w swojej deklaracji majątkowej znaczących sum i wartości. Po pierwsze – to fakt niezależny od politycznych sympatii go odwołujących. Po drugie – to już DRUGI RAZ!

Powyższe, chociaż o niczym nie wyrokuje, chociaż niczego w sposób ostateczny nie wyjaśni, świadczy jednak o pojmowaniu przez pana Sławomira tego czym jest prawo i jaki ma on do niego stosunek. Dobrze, może łagodniej – świadczy o pewnych tendencjach w pojmowaniu tegoż prawa przez Sławomira N.

Sama firma, którą kierował Sławomir N. też jest problematyczna – to temat godzien odrębnego tekstu. Mieszkający bądź bywający na Ukrainie znają stan ukraińskich dróg i nie ma co o tym pisać. Od dziesięcioleci trwają łatania, przebudowy, modernizacje, budowy. Olbrzymie pieniądze, tak ukraińskie (budżet), jak i europejskie (EU i przeróżne fundusze) są corocznie „topione” w ukraińskim asfalcie. W skrajnie skorumpowanej (systemowo) Ukrainie, właśnie inwestycje infrastrukturalne, w nich inwestycje drogowe, należą do skorumpowanych najbardziej. Ja wiem, że to nie może być uznane za argument, ale na Ukrainie istnieje powszechna świadomość co do tego, że największe sumy pieniędzy są kradzione („odmywane”) z budżetu właśnie przy inwestycjach drogowych. Dzieje się to w różny sposób – od topornych numerów w stylu oficjalnego „odbioru” niewykonanych robót, poprzez „ustawione przetargi” i odbiór źle wykonanych prac (np. położony asfalt powinien mieć grubość 8 cm, a ma 4…), kończąc na zmianach terminów wykonania robót. Sposobów „odmywania” (to nie to samo co „pranie pieniędzy”!) jest bez liku i opisanie ich jest także warte odrębnego tekstu.

Piszę o tym wszystkim dlatego, że uważam, iż aby bez strachu o „ubrudzenie sobie rąk” czy też bez obawy o stanie się ofiarą finansowo-politycznych rozgrywek zdecydować się na dyrektorowanie w takiej firmie (a opisałem daleko nie wszystko, gdyż ta firma jest – w tym skorumpowanym systemie – finansowo i personalnie ściśle „powiązana” z innymi firmami i instytucjami), trzeba być nie tylko wiernym przyzwoitości, prawu i zasadom „kryształowym człowiekiem”, ale także człowiekiem odważnym i o stalowych nerwach. Nie, nie sugeruję, że pan Sławomir takim człowiekiem nie jest. Jednakże dotychczasowe jego czyny, opisane powyżej, dają podstawę do tego by się zastanawiać, czy jest takim człowiekiem.

Osobiście uważam, że cała „sprawa Sławomira N.” jest dla Polski szkodliwa. Nie, absolutnie nie krytykuję tego, że zostały (w Polsce i na Ukrainie) wszczęte śledztwa, aresztowano i oskarżono podejrzanych – nie w tym rzecz! Otóż Polska jest na Ukrainie postrzegana jako „kraj sukcesu”. Tak, wiem, zaraz na moją głowę spadną gromy, że tak nie jest (nie o „postrzeganie”, a o „bycie” będzie chodziło). Upraszam o zrozumienie tekstu – piszę wyraźnie „POSTRZEGANA”! Jednakże, czy to się komuś w Polsce podoba, czy nie – w powszechnym odbiorze tak jest! Prezydent Poroszenko i powoływane przez niego rządy zaprosiły do Ukrainy kilku polskich polityków, ekonomistów i menadżerów, by ci pomogli Ukrainie „stanąć na nogi”. Zazwyczaj otrzymywali oni stanowiska doradców prezydenta lub rządu. Chyba najgłośniejszym imieniem (z zaproszonych), z którym wiązano największe nadzieje był prof. Leszek Balcerowicz. Niestety, „nic z tego nie wyszło” – głośno przyjeżdżali, cicho wyjeżdżali.

Prawda, znam jeden wyjątek – pan Wojciech Bałczun, przez nieco ponad rok dyrektor Ukraińskich Kolei Państwowych. Wielu ukraińskich kolejarzy (uwaga dla „czytających inaczej” – ja nie tylko o maszynistach i zawiadowcach piszę) wspomina „jego rok” w UkrZaliznyci z sympatią, a kilku menadżerów (z „wysokiej półki”) ocenia go jako uczciwego człowieka, który się starał reformować koleje i do „przekrętów” w nich nie dopuścić. Tyle tylko, że pana Bałczuna nikt do Ukrainy specjalnie nie „zapraszał” – sam wygrał konkurs na stanowisko dyrektora i gdy się zorientował, że „systemu” ukraińskiej korupcji nie złamie, a sam będzie musiał się jemu podporządkować bądź „wpaść w poważne kłopoty” – podał się do dymisji i wrócił do Polski. Czyli można? Można!

Piszę o polskich doradcach i menadżerach centralnych firm i instytucji ukraińskich dlatego, że ich sukces bądź porażka nie są postrzegane (na Ukrainie) jako ich prywatna sprawa. Niezależnie od tego, czy to się im podoba czy nie, są oni „twarzą Polski”, nieformalnymi ambasadorami naszego kraju. Ich działania, efekty tych działań są przez przeciętnych Ukraińców odbierane nie jako sukcesy czy porażki panów Leszka, Sławka, Aleksandra czy Wojtka, ale jako przejaw przyjaźni czy wrogości Polaków i Polski.

Stąd – głośna i skrajnie negatywna „sprawa Sławomira N.”, niezależnie od jej dalszego ciągu, jest dla Polski szkodliwa. Raz jeszcze – nie piszę o śledztwie, areszcie i oskarżeniu! Piszę o „zaistnieniu”, a nie „wypłynięciu” sprawy! Jest szkodliwa, bo w centrum jej jest Polak. Jest szkodliwa, bo miał on (zgodnie z oskarżeniami) transferować pieniądze do Polski. Jest szkodliwa, bo toczy się w obszarze dla Ukrainy najbardziej bolesnym – dotyczy systemowej korupcji. Wreszcie – jest szkodliwa, bo zawiedzione nadzieje bolą najdotkliwiej. Wolałbym, by się nigdy nie zaczęła, by jej nigdy nie było…

Artur Deska
Tekst ukazał się w nr 14 (354), 31 lipca – 17 sierpnia 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X