Medycyna w starym Stanisławowie Budynek starców i kalek (fof. Ihor Panczyszyn)

Medycyna w starym Stanisławowie

Dzień pracownika służby zdrowia przypada na trzecią niedzielę czerwca. Ta tradycja wywodzi się z czasów sowieckich, z roku 1980. W Iwano-Frankiwsku to święto jest dość popularne.

Jest tu wiele szpitali, aptek i prywatnych gabinetów lekarskich, działa też „kuźnia kadr” – Akademia Medyczna. Tym artykułem chcę oddać cześć wszystkim naszym medykom i im poświęcam ten artykuł.

Szpital czy dobroczynność
Pierwsza wzmianka o zakładzie medycznym w Stanisławowie pochodzi z 1666 roku. Wówczas małżonka Jędrzeja Potockiego, Anna z Rusińskich, założyła w mieście szpitalik przy kościele katolickim. Potoccy nie szczędzili funduszy na ten rodzaj dobroczynności i przekazali na szpital 600 florenów. W 1685 roku niejaki Stanisław Morczkowski przekazał na szpital tysiąc złotych. Jednak mimo tego dość solidnego wsparcia własnego locum szpital nie posiadał.

Na początku roku 1730 kasztelan warszawski i chorąży kołomyjski Paweł Benoit (syn stanisławowskiego architekta) zapisał szczodrą darowiznę na szpital. Wówczas w okolicy bramy Halickiej wystawiono murowany budynek szpitalny. Ta piętrowa budowla zachowała się do dziś. Mieści się pod adresem ul. Halicka 14 i jeśli nie brać pod uwagę pałacu Potockich, jest ona najstarszym budynkiem w mieście.

Budynek starców i kalek (fof. Ihor Panczyszyn)

Za opiekuna szpitala uważano proboszcza kościoła pw. św. Józefa, który stał na Tyśmienickim przedmieściu (w okolicy dzisiejszego Teatru Lalek na deptaku). Do jego obowiązków należały piątkowe procesje z ubogimi mieszkańcami miasta od szpitala do Kolegiaty, w której przed ołtarzem Chrystusa odprawiał nabożeństwa na cześć fundatora Pawła Benoit.

Prawdę powiedziawszy, ten szpital nie przypominał wcale lecznicy. Co więcej – chorych tam wcale nie było. Był to raczej przytułek dla osób starych i niedołężnych. Proboszcz miał tam przyjmować przede wszystkim zasłużonych żołnierzy stanisławowskiego garnizonu i dopiero gdy zostawały wolne miejsca – żebraków, starców i kalekich. W różnych okresach przebywało tam od 10 do 20 osób obu płci, które za przysłowiowy „dach nad głową” pracowały w kościele.

Statystyczny spis Stanisławowa z roku 1868 nazywał zakład szpitalem dla ubogich, w którym znalazło w tym czasie przytułek pięciu staruszków. Założycielski wkład wynosił 8 tys. guldenów, a roczny przychód – 1268. Kapelanem szpitala był proboszcz kościoła katolickiego.

W roku 1900 magistrat wybudował nowy gmach budynku dla starców i kalek na 72 osoby. Obecnie mieści się w nim szkoła muzyczna nr 3 przy ul. Halickiej 101.

Społeczność ukraińska również wspierała swoich potrzebujących. W przywileju na budowę ruskiej (czyli ukraińskiej) cerkwi z dnia 14 września 1669 roku Jędrzej Potocki zezwolił na utrzymanie przy niej szpitala i szkoły. Był to niewielki drewniany budynek na cztery izby po prawej stronie cerkwi Zmartwychwstania, stojący w miejscu dzisiejszej synagogi. Społeczność ukraińska w Stanisławowie była uboga i funduszy na utrzymanie zakładu stale brakowało. Jak wspomina historyk Benedykt Płoszczański, w 1806 roku szpital był bardzo zniszczony i prawie się walił. Niebawem został sprzedany i rozebrany.

Wszechstronni amatorzy
W przedwojennej Polsce dziewczęta śpiewały taką żartobliwą piosenkę: „Nie miej żadnej nadziei, bo nie służysz przy kolei”. Czyli jeżeli nie masz dobrej państwowej posady, nie ma po co iść w konkury. Pensje pracowników państwowej kolei były jednak nieporównywalne z dochodami stanisławowskich lekarzy. Dostawali nie to, że duże pieniądze, ale nieprzyzwoicie duże pieniądze. Akademik Wołodymyr Hrabowecki pisze o żonie stanisławowskiego rzemieślnika Sniczaka, która za leczenie męża zapisała lekarzowi dom, wobec czego po wyleczeniu męża nie mieli zapewne innej drogi jak do wspomnianego szpitalika dla ubogich i kalek.

Pierwszy znany z kronik lekarz w Stanisławowie nazywał się Piotr Potaccio. Działał on w naszym mieście w pierwszej połowie XVIII wieku i był nadwornym lekarzem rodziny Potockich. Pieniądze Włoch ten miał. Początkowo ofiarował na kościół św. Józefa 3 tys. florenów, a przed swoją śmiercią zapisał Kolegium jezuitów 4 tys. złotych. Porównując – w 1764 roku służący kupca ormiańskiego za zimę zarobił 12 złotych.

Ponieważ klasycznego szpitala w Stanisławowie nie było, eskulapi otwierali prywatne lecznice w swoich mieszkaniach. Lekarz ormiański Bogdanowicz leczył w swoim domu dwóch chorych, a następnie – jeszcze dwóch.

A tak w ogóle – czy lekarze mieli wówczas odpowiednie wykształcenie? Na pewno nie wszyscy. Magnaterię i majętnych kupców najpewniej leczyli dyplomowani lekarze, zaś klasa średnia zadowalała się usługami cyrulików. „Akademii” oni nie kończyli, ale mieli dobre wiadomości praktyczne i co nie co potrafili robić. Jak twierdzi historyk Hrabowecki, cyrulicy leczyli różne choroby, puszczali krew, wyrywali zęby, stawiali bańki i przygotowywali różnorodne mikstury. Przy tym nie zapominali o swoim podstawowym zawodzie – strzygli i golili klientów. Nie wszystkich klientów – trynitarzom odmawiali usług, ponieważ nie płacili.

Tę amatorszczyznę ukrócili Austriacy. W 1796 roku wprowadzili w Stanisławowie posadę lekarza okręgowego. Pierwszego na tej posadzie, Tadeusza Szkorochowskiego, historyk Sadok Barącz charakteryzował jako „człowieka dobrze znanego zarówno z wykształcenia, jak i z ofiarności dla dobra ludzi”.

Farmaceuta-kłamca
Gazeta „Kurier Stanisławowski” często zamieszczała reklamę apteki „Pod kotwicą”. Jej właściciel, dr Bail, podkreślał, że istnieje ona od 1777 roku i jest najstarszą w Stanisławowie. Szanowny farmaceuta, mówiąc oględnie, rozmijał się z prawdą.

W opisie miasta z roku 1709 obok szewców, kowali i rzeźników wspominani są dwaj farmaceuci. Jeżeli byli tu aptekarze, to musiały być i apteki. Niestety nie znamy ich nazwisk, ani nazw ich zakładów, ani miejsc ich lokalizacji – historia na ten temat milczy. A może nie jest to przypadek, może ci dobrodzieje nie pozostawili po sobie żadnych wspomnień, godnych uwiecznienia. Szarlatanów, którzy nigdzie nie zagrzewali długo miejsca, wówczas nie brakowało.

Była jednak apteka, która istniała dużo wcześniej, niż bailowska. Stary Stanisławów sławił się prężnym klasztorem zakonu jezuitów. Ojcowie wybudowali tu potężny kościół i założyli Kolegium. Na liście profesorów z roku 1721 wspomniany jest brat Jerzy Tenkloffen – zarządca apteki. Możliwe, że wkrótce zmarł, bo w aktach z następnego roku figuruje już inny aptekarz – o. Jan Bruszkiewicz.

W 1744 roku Kolegium przeniosło się do nowych zabudowań. Dziś mieści się tu wydział morfologiczny Akademii Medycznej przy pl. Szeptyckiego. Budowla ta jest narodowym zabytkiem architektury.

Dawne Kolegium Jezuitów (NAC)

Ta zakonna apteka powołana była, rzecz jasna, do obsługiwania profesorów i uczniów Kolegium, a było to około 400 osób. Jezuici potrzebowali jednak gotówki dla innych swoich placówek, wobec tego – jestem pewien – że i mieszkańcy miasta też często z apteki korzystali. Oczywiście nie bezpłatnie.

Ale braciszkowie nie byli też zbyt merkantylni. W 1768 roku Rosjanie, korzystając z wewnętrznych rozgrywek, wdarli się do Rzeczypospolitej i okupowali Stanisławów. W bitwie pod Podhajcami Rosjanie rozbili oddziały polskich obrońców i wzięli do niewoli 124 osoby, które wrzucili do kazamatów stanisławowskiej fortecy. Wielu z nich było rannych, przy tym ograbiono ich i prawie morzono głodem. Zaopiekowali się nimi jezuici. Brat-aptekarz przynosił im leki, opatrywał rany, zbierał wśród mieszczan bieliznę i odzież i zanosił to wszystko nieszczęśnikom.

Ul. Trybunalska. Od 1777 roku działała tu apteka „Pod kotwicą” (z archiwum autora)

Ostatnim jezuitą-farmaceutą był Benedykt Czarlecki. W 1773 roku papież skasował zakon. Całe mienie jezuickie przeszło na własność państwa. Wskutek tego przez cztery lata w Stanisławowie w ogóle nie było apteki, aż w 1777 pojawiła się ta „Pod kotwicą”…

Iwan Bondarew
Tekst ukazał się w nr 13 (353), 16–30 lipca 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X