Zakłamana historia w wydaniu lwowskich przewodników

Zakłamana historia w wydaniu lwowskich przewodników

Studnia św. Jana z Dukli (Fot. Maria Basza)

Najsmutniejsze w tej historii jest to, że napisał ją znany ukraiński historyk Iwan Krypiakiewicz. A wnioski? Znaczy to, że „dowolna opowiastka” historyka, dla naszych obecnych patriotów, jest prawie faktem dokonanym. Nie będę wdawał się w polemikę, ale przywołam na pomoc elementarną logikę.

Otóż, jeżeli lwowski magistrat dowiedział się o tym, że w pewnej grupie mieszczan zapachniało zdradą, to dlaczego zdrajców nie aresztowano? Według legendy dowiedziały się o tym nie władze miasta, a rzymskokatoliccy mnisi. To jeszcze bardzie gmatwa sytuację i unaradawia problem, bo, jak wiadomo, rzymscy katolicy – to Polacy. Dalej, dlaczego ci mnisi nie zawiadomili władz o zdradzie, a sami wzięli na siebie rolę katów? Dalej wszystko tak, jak pisze sowiecki, ateistyczny i klasowo nieprzejednany podręcznik. Zamiast od razu zniszczyć zdrajców mnisi urządzili bankiet w oblężonym mieście. Potem, po kolei wyprowadzali nieszczęsnych prawosławnych do studni i rąbali siekierą po głowie. Aby skryć ślady morderstwa przed oczyma innych, zrzucali ciała do klasztornej studni.

I tu wszyscy, którzy opowiadają tą historię, powinni włączyć resztki rozumu. Niestety – „narodowa idea” przesłania im wszystko. Nawet zdrowy rozsądek.

Pomyślmy logicznie – w oblężonym mieście i klasztorze nikt nie pozbawiałby siebie ważnego źródła wody pitnej. Jeżeli przypuścić, że mnisi z jakiejś przyczyny zaczęli zabijać ludzi, to niezrozumiałe jest dlaczego zdecydowali się zanieczyścić trupami swoją jedyną studnię? Tym bardziej, że to źródło dla bernardynów miało znaczenie szczególnie. Według legendy zaczęło bić w miejscu pochówku św. Jana z Dukli, patrona i obrońcy Lwowa. Studnię wykopano w miejscu jego pochówku. Proszę sobie wyobrazić – podstępni polscy mnisi nie tylko zarąbali masę ludzi, to jeszcze zanieczyścili święte źródło. Naprawdę nic świętego nie ma dla tych zachodnich świętoszków!

Otóż, taką idiotyczno-patriotyczną opowiastkę fundują przewodnicy gościom Lwowa i uczniom szkół. Ci przyjmują ją zapewne jak wątek z utworów Stevena Kinga i dlatego nie wywołuje ona żadnych wątpliwości.

Najniebezpieczniejsze w tej opowiastce jest to, że zatruwa ona historyczną świadomość dziesiątków tysięcy ludzi. Wyjeżdżając do swych miast i wiosek opowiadają „prawdziwą” historię polsko-ukraińskich stosunków i niebezpieczeństwa czyhające ze strony krwawych i podstępnych katolików.

Na zakończenie chcę tu podkreślić, że tą historię opowiada się we Lwowie wszystkim ukraińskim i rosyjskim grupom.

Co by tam nie mówili nasi miejscy decydenci, jakie by wspaniałe programy rozwoju turystyki nie opracowywali i nie starali się udowadniać, że „Lwów jest otwarty na świat”, wszystko to może zniweczyć historia studni klasztoru bernardynów. Z żalem stwierdzam, że takich historii jest wiele…

Wasyl Rasewycz

W wersji ukraińskiej artykuł został opublikowany na portalu zaxid.net

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X