Wybrzeże Szkieletów

Wybrzeże Szkieletów

To miejsce wygląda ślicznie, ale tylko z samolotu lub na zdjęciach satelitarnych. Jeżeli ktoś znajdzie się tam jako turysta, niech lepiej zmyka jak tylko może najszybciej. Ci natomiast, którzy znaleźli się tam z powodu awarii swojego środka transportu, niech wiedzą, że ich życie właśnie dobiegło końca…

Bariera kończąca świat?
W roku 1487 król Portugalii Jan II wysłał swojego najlepszego żeglarza Bartolemeo Diasa w celu zbadania, czy można opłynąć kontynent afrykański. Ekspedycja wyruszyła w sierpniu 1487 i płynąc niedaleko brzegu Afryki, mając ląd wciąż w zasięgu wzroku, dzielnie posuwała się na południe. Afryka, ku zaskoczeniu portugalskich żeglarzy ciągnęła się jednak bez końca. Po wielu tygodniach takiej podróży statek ogarnęły ciężkie mgły, narastające coraz bardziej. Coś się zaczęło dziać z morzem. Burzyło się i gotowało. Mgła była jednak tak gęsta, że z pokładu nie było widać wody! Dodatkowo zrobiło się przeraźliwie zimno. Załoga może jeszcze nie wpadła w panikę, ale była mocno przestraszona. Przestrach brał się z ówczesnej koncepcji budowy świata, która zakładała, że ziemia jest płaską tarczą, której centrum zajmuje biegun północny, zaś na jej obwodzie znajduje się bariera lodowa zamykająca wody światowego oceanu i niepozwalająca na spływanie tych wód gdzieś tam, poza świat. Według tych opowieści, krawędzie świata były pokryte nieprzeniknionymi tumanami gęstych i zimnych mgieł. Teraz załoga miała to wszystko przed sobą. Marynarze i dowództwo statku byli pewni, że za chwilę mogą spaść z ziemi! Jedyna droga ucieczki z tego miejsca, gdzie się znaleźli, prowadziła na zachód. Na wschodzie mieli ląd afrykański, a na wprost krawędź świata. Kapitan wydał rozkaz do gwałtownego skrętu w prawo i już za chwilę statek zaczął oddalać się od brzegów Afryki. Po jakimś czasie mgła zaczęła rzednąć, robiło się coraz cieplej, aż wreszcie statek wyszedł na pełne słońce. Przy doskonałej widoczności nigdzie nie widać było bariery kończącej świat. Żeglarzom szybko powrócił dobry humor i co więcej, pomyślnie ukończyli wyprawę, znajdując zakończenie kontynentu afrykańskiego niedaleko okropnego morza mgieł. Takie było pierwsze spotkanie podróżników z tym przerażającym morzem.

Morze tam jest naprawdę wredne, choć nie ma na nim krawędzi, będącej końcem świata. Głównym sprawcą tych wszystkich strachów jest bardzo silny prąd morski, zwany prądem Benguela, prowadzący zimne wody z Antarktydy wzdłuż południowo zachodnich brzegów Afryki z południa, na północ. Temperatura wody wynosi tam 12 – 13 stopni, czyli raczej nikomu nie przyjdzie do głowy, by się w tej wodzie kąpać. Zimny prąd płynący tuż koło afrykańskiego wybrzeża spowodował powstanie pustyni. Zimna woda w otaczającym ją ciepłym powietrzu prawie nie paruje. W dodatku ochładza też powietrze przylegające do niej, co uniemożliwia mu wznoszenie się do góry. To powoduje, że nie mogą się tworzyć chmury, a na wybrzeże Afryki nie spadnie nawet jedna kropla deszczu. Tak wiec tuż przy bezkresnym oceanie, na lądzie powstała pustynia nazwana Namib, czyli w tłumaczeniu na polski „miejsce, gdzie niczego nie ma”. Pustynia Namib, to najstarsza pustynia na świecie. Ma już 80 milionów lat. W południe temperatura powietrza nad pustynią wynosi z reguły +40 stopni Celsjusza, zaś temperatura piasku dochodzi do +80 stopni! W nocy znowu panuje zimno, bo temperatura spada do +5.

Wybrzeże Szkieletów. Jesteś tu między oceanem a pustynią (Fot. autocarhire.com)Gdy nad zimną wodę prądu Benguela napłynie ciepłe i wilgotne powietrze znad oceanu, następuje tworzenie bardzo gęstych mgieł. Wilgotne powietrze się wychładza, a para wodna w nim zawarta kondensuje się. Powstaną tak zwane mgły adwekcyjne, bardzo gęste i trwałe. Warstwa tych mgieł osiąga kilkaset metrów grubości. To one tak przestraszyły Diasa i jego zabijaków. Teraz też, zdarza się, że gęste mgły utrzymują się przez większość dnia i człowiek sam już nie wie, czy lepiej żeby zostały, bo chronią przed słońcem, czy może lepiej, żeby się rozwiały?

Nie da się tu przeżyć nawet kilku dni
Mamy więc z jednej strony rozpalona pustynię, a po drugiej stronie zimne wody oceanu. Żeby tylko zimne! To jest przede wszystkim bardzo silny prąd morski, czyli szeroka rzeka morskiej wody napierająca na brzeg, przenosząca ze sobą miliony ton piachu, który w jednym miejscu zabiera, by usypywać go w innym, tworząca zdradliwe płycizny, wciąż zmieniająca ich położenie, zasypująca i odsłaniająca leżące na dnie kamienie i rafy. Wszystko to powoduje, że żegluga po takim morzu jest praktycznie niemożliwa. Nawet ustawianie nowoczesnych, elektronicznych znaków nawigacyjnych nie rozwiązuje niczego, bo prąd morski w każdej chwili może spowodować, że znaki zamiast pomagać, będą wciągać załogi statków w podstępną pułapkę. I jeszcze coś ważnego. Na tym morzu siła mięśni ludzkich jest niewystarczająca. Prąd ma tendencję wrzucania wszystkiego na brzeg, więc może zepchnąć na plażę łódź, statek czy człowieka płynącego wpław. Ale powrotu już nie będzie. Chyba, że motorówką o sprawnym silniku. Pływak czy nawet łódź wiosłowa od tego brzegu nigdy nie odpłynie! Siłą rąk nawet wielu ludzi nie można pokonać siły prądu.

Północna część pustyni stykająca się z oceanem nosi nazwę Wybrzeża Szkieletów. W tym miejscu wszystkie zagrażające człowiekowi czynniki, o których pisałem, kumulują się. Pozostawiony w tych warunkach człowiek może tylko umrzeć. Jakoż nazwa wybrzeża nie wzięła się z niczego. Wybrzeże po prostu usłane jest szkieletami rozbitych statków i martwych ludzi. Statki najczęściej zabłądziły tu w gęstej mgle i zderzyły się z podwodnymi rafami, lub weszły na mieliznę. Inne zostały zepchnięte przez morski prąd po awarii i unieruchomieniu okrętowych maszyn. Ludzie, to najczęściej pasażerowie tych statków, marynarze i rybacy. Co mógł zrobić rozbitek, który w pierwszej chwili uważał, że mu się poszczęściło, gdy lądował po katastrofie na Wybrzeżu? Otóż nie poszczęściło mu się, a przeciwnie. Znalazł się w potrzasku. Mógł próbować stąd odpłynąć, ale prąd mu na to nie pozwalał. Mógł czekać, że ktoś mu pomoże. Ale prawie nigdy nikt nie próbował pomóc. Mógł szukać ratunku gdzieś w głębi lądu. Przed sobą miał strome i wysokie urwisko, na które jeśli nawet się wspiął, zobaczył nieskończone połacie pustyni, ciągnące się setkami kilometrów piachy, które od początku świata nie widziały kropli deszczu. Jak Państwo myślicie? Uratował się na piachu o temperaturze +80?. Już pierwsi Portugalczycy nazywali wybrzeże Bramą Piekieł albo Piachy z Piekła, a wśród marynarzy od zawsze istniał wręcz zabobonny strach przed tym cholernym wybrzeżem, gdzie za dnia kona się z upału, a nocą dygoce z zimna, gdzie jedyną wodę można uzyskać zlizując z kamieni skroploną mgłę. Proszę nie mieć złudzeń. W tych warunkach nie da się przeżyć nawet kilku dni. O tym, że Wybrzeże Szkieletów jest podstępną pułapką wiedziano od bardzo dawna. Holenderski żeglarz z XVII wieku pisał: „Jeśli ktoś przeżył katastrofę u Wybrzeża Szkieletów, był to dopiero początek jego kłopotów”.

Fale targają wrakiem, a niedawno jeszcze pływał (Fot. amazfacts.com)Pierwszy, który badał Wybrzeże, szwedzki podróżnik Karol Jan Andersson i zespół jego pracowników pokazali się na Wybrzeżu Szkieletów w roku 1859. Szwedzi byli przerażeni tym, co zastali. Andersson napisał: „Śmierć byłaby lepsza od wygnania do takiej krainy”.

Wybrzeże Szkieletów usłane jest wrakami statków. Niektórzy twierdzą, że znajduje się tam około tysiąca różnych wraków. Kolekcja obejmuje wręcz całą historię żeglugi morskiej od średniowiecznych, drewnianych galeonów do nowoczesnych statków oceanicznych i rybackich trawlerów, zaś kilka kanonierek reprezentuje marynarkę wojenną. Statki najstarsze, drewniane, rozsypują się już na proch rozwiewany wiatrem, zaś stalowe powoli stają się nierozpoznawalną kupą pordzewiałych blach, łańcuchów i jakichś niewiadomych, rozsypujących się elementów. Ginęły tutaj całe pokolenia marynarzy, których białe szkielety raz po raz odsłania spod piasku wciąż wiejący wiatr i tłukące o plażę morskie fale.

Najbardziej znanym jest wrak niemieckiego parowca „Eduard Bohlen”, zbudowanego w Hamburgu w roku 1891. Był to dość duży frachtowiec długości 310,6 stóp, przeznaczony do przewozu towarów i pasażerów. 5 września 1909 w drodze ze Swakopmund do Kapsztadu dopadła statek bardzo gęsta mgła. Statek wszedł na mieliznę. Nastąpił dramat, jakich wiele na tym wybrzeżu. Obecnie, co może wydawać się dziwne, statek leży na pustyni, w odległości około kilometra od morza! Na tym przykładzie najlepiej widać jaką pracę wykonuje prąd morski, tu akurat nanoszący wciąż nowe ilości piasku, zmuszające morze do cofania się. Zardzewiały statek powoli niknie pod zwałami nawiewanego piasku i zapewne po latach zostanie całkowicie zasypany…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X