Wyborcze impresje

Niedziela, 24 marca 2019 – do dnia prezydenckich wyborów w Ukrainie pozostał dokładnie tydzień. W Ukrainie to trudny czas dla wyborów, gdyż sytuacja kraju jest bardziej niż skomplikowana.

Już piąty rok Ukraina toczy bój o swoje istnienie – niewypowiedziana wojna na Donbasie, okupacja Krymu, propagandowa inwazja agresora, wroga, agenturalna polityczna i finansowa infiltracja. Do tego problemy „niewojenne” – grabieżcze „kombinacje” oligarchów, korupcja i wynikająca z niej systemowa niewydolność, ekonomiczny kryzys, olbrzymia imigracja zarobkowa i jeszcze wiele, wiele innych problemów demolujących państwo. No i jeszcze teraz, jakby kłopotów było mało – już za tydzień wybory! Powiadam – trudny to czas.

Około (co rusz któryś z kandydatów rezygnuje „na rzecz” innego i trudno się zorientować ilu z nich pozostało) czterdziestu kandydatów w wyborach prezydenckich – to chyba ewenement na światową skalę! Czterdziestu! W kraju kryzys i wojna, a kandydatów „w prezydenty” – czterdziestu! Jasne, o poważnych szansach na wybór może marzyć tylko czwórka (no, może piątka) najpopularniejszych, jednak samego faktu zarejestrowania więcej niż plutonu kandydatów na najważniejsze stanowisko w państwie nie sposób oceniać inaczej jak w kategoriach kryzysu politycznego i kryzysu zaufania do politycznej elity. Nie czas teraz na analizowanie przyczyn takiego stanu rzeczy (za tydzień wybory!) warto się jednak zastanowić nad możliwymi tego skutkami.

Przecież kryzys zaufania do elit w połączeniu z mnogością kandydatów w oczywisty sposób mogą doprowadzić do wyborów przypadkowych, a na takie Ukraina sobie pozwolić dzisiaj nie może – już pisałem: wojna, okupacja, kryzys, wroga infiltracja… Dlatego martwi mnie nie tylko wielka liczba kandydatów, którzy zdołali się zarejestrować w Państwowej Komisji Wyborczej, ale także sam fakt przeprowadzania wyborów w kraju toczącym wojnę (niewypowiedzianą, nieuznawaną – ale jednak wojnę) i targanym kryzysami.

Nie, nie, nie! Nie oznacza to wcale, że jestem przeciwny przeprowadzeniu tych wyborów (tradycyjnie już upraszam uprzejmie „czytających inaczej” o nie stosowanie sofizmatu rozszerzenia) – ja jedynie zwracam uwagę na jedno z niebezpieczeństw wynikających z tego, że te wybory odbędą się w państwie będącym ofiarą dyplomatycznej, finansowej, propagandowej i wojskowej agresji, a do tego jeszcze „wypalanym” wszelkimi wewnętrznymi problemami. Ani to pierwsze, ani to drugie nie sprzyja wyborom służącym dobru państwa i jego obywateli – kto się odważy temu zaprzeczyć?

Rozpalenie oczekiwań, „łechtanie” frustracji, populizm przekraczający granice absurdu, „czarna propaganda”, manipulacje, granie na emocjach, agresja (czasami nie tylko słowna), przeogromne środki finansowe tracone na kampanie wyborcze i jeszcze wiele, wiele innego – to wszystko jest właściwe czasom wyborów – nie tylko w Ukrainie przecież. Tymczasem Ukraina jest w szczególnej sytuacji – część pod okupacją (Krym i część Donbasu), wojna (bo to nie jest żadna Antyterrorystyczna Operacja czy Operacja Połączonych Sił, a wojna jest właśnie), problemy, problemy, problemy… To nie jest dobry czas na wybory Prezydenta – jestem tego pewien! Jednak, jeśli już stało się tak, jeśli wymaga tego Konstytucja, jeśli oczekuje tego demokracja, jeśli obecny Prezydent, Rząd i Rada Najwyższa nie zadecydowały inaczej, jeśli sytuacja międzynarodowa nie pozostawiła Ukrainie wyboru, jeśli nie przewidziano, nie zechciano, nie uznano za właściwe przesunięcia, odłożenie czy jakiejś innej formy nie przeprowadzania wyborów w obecnej sytuacji – warto się zastanowić nad wyborem.

Teoretycznie sprawa z podjęciem decyzji na kogo głosować powinna być prosta. Tak jak wszędzie i zawsze – każdy z kandydujących ma swój program wyborczy, każdy mniej lub bardziej intensywnie objeżdża Ukrainę z mityngami, spotkaniami itp., itd. Tak więc (teoretycznie) każdy z głosujących w tych wyborach ma możliwość „odsiać” najbardziej egzotycznych kandydatów, po czym pomyśleć nad kandydaturami „sensownymi”, a następnie wybrać i zagłosować na tego, którego program przedwyborczy ma możliwie najmniej wspólnego z opowieściami o „Przygodach Barona Munchhausena” i najbliższy jest sercu i oczekiwaniom wyborcy. Tyle, że w tym przypadku (ukraińskich wyborów prezydenckich 2019) to tylko teoretyczna możliwość.

Niestety, czy to w efekcie mnogości kandydatów, czy to w efekcie bezpardonowości walki o „prezydencki stołek”, czy to też w efekcie kryzysu zaufania i wywołanych kryzysem społecznych oczekiwań programy wyborcze znamienitej większości kandydatów – poza jednym czy dwoma wyjątkami – zamiast wybór ułatwić, tylko go komplikują. Większość z nich jest bowiem pełna miłych dla ucha wyborców oświadczeń i obiecanek – miłych, przyjemnych i oczekiwanych – tyle, że absolutnie niemożliwych do spełnienia. Ktoś zapyta znowu – „A w czym problem?! Jeśli czyjeś obietnice są nierealne do spełnienia, to „obiecywacz” sam się dyskredytuje!” I znowu odpowiem – teoretycznie tak! Teoretycznie.

Tak się bowiem ostatnio (i to nie tylko w Ukrainie) dzieje, że programy wyborcze kandydatów rzadko są czytane! Większość wyborców podejmuje decyzję nie na podstawie lektury rzeczonych programów, ale na podstawie tego jak ten czy ów kandydat (kandydatka) prezentuje się w telewizji, czy ładnie mówi i czy wypowiada miłe uszom i sercom słowa, czy ma ładne plakaty, czy ma „nośne” hasła, czy garnitur… sukienka… fryzura… (znowu uwaga dla tych „czytających inaczej” – piszę o mechanizmie wyboru, a nie o konkretnych kandydatach).

Jakieś dziesięć lat temu, w Rzeszowie, podczas warsztatów zorganizowanych przez Caritas Polska dla wolontariuszy z naszego Caritas z Drohobycza, a dotyczącego stosowania różnych technik medialnych, któryś z profesorów Uniwersytetu Rzeszowskiego (proszę o wybaczenie – pamiętam fakt, ale nie pamiętam nazwiska) zwrócił naszą uwagę na to, że współczesna cywilizacja jest cywilizacją obrazu i dźwięku, a nie cywilizacją słowa pisanego. Odbiorcy chętniej poddają się działaniu obrazu, słowa mówionego – nie słowa czytanego. Przez wszystkie te lata, które minęły od opisanych powyżej „rzeszowskich warsztatów”, zauważam, spotkam, zebieram, setki i tysiące dowodów potwierdzających powyższą tezę. Dlatego – obraz i dźwięk! Jeśli już słowo pisane – to tylko krótkie i „chwytliwe” hasło! Dlatego większość wyborców ogląda plakaty i pasjonuje się występami w telewizji, a nie programy kandydatów czyta! Tak jest i przed tymi wyborami w Ukaranie.

Warto też zauważyć, że ta (niewątpliwie) wyborcza mniejszość, która znalazła na to siły i ochotę, i zadała sobie trud przeczytania programów wyborczych też wcale nie ma łatwego zadania. Tak, bezsprzecznie jest taka część kandydatów, których programy wyborcze można rozpatrywać w kategoriach szyderczego żartu z inteligencji wyborców i bez jakiś szczególnie wnikliwych rozważań odpowiednio je potraktować. Jednak kandydatów jest aż czterdziestu! Tym samym nawet po odrzuceniu „munchhausenowskich” projektów pozostają kandydaci i programy, których absurdalność nie jest tak łatwo „wychwycić”, bowiem używają oni wszystkich możliwych logicznych pułapek i machinacji.

Nie, zapewne znowu na zarzut prowadzenia bardzo teoretycznych rozważań się narażę, ale nie będę „operował” konkretami i analizował poszczególnych programów i absurdalności lub realności spełnienia składanych w nich obietnic dowodził. Nie będę na konkretne machinacje, kombinacje i absurdy uwagi zwracał – to sprawa moich pewnych zasad. Przecież jestem w Ukrainie gościem i w tych wyborach nie w żaden sposób biorę udziału. Nie chcę więc też, by tekst niniejszy został wykorzystany na rzecz lub przeciwko któremuś (którejś) z kandydatów. Raz jeszcze powtarzam – to sprawa tego jak uczciwość i zasady pojmuję, nic więcej. Jednak oświadczam (żartobliwie i poważnie jednocześnie), że zadałem sobie trud i (w niektórych przypadkach przezwyciężając naprzemienne napady złości i rozbawienia), przeczytałem programy wyborcze „pierwszej” (wg. sondaży popularności) piątki kandydatów. Tak, mam moich pozytywnych i negatywnych „ulubieńców”. Jednak absolutnie ani agitował ani kpił nie będę. Tyle o tym.

Wbrew pozorom wspomniane już mitingi z wyborcami też nie ułatwiają wyboru. W większości wypadków (byłem na kilku takich spotkaniach, a z wielu innych obejrzałem relacje) nie są to bowiem spotkania na temat czego po wyborach można od kandydatów oczekiwać, nie prezentacje ich zamierzeń i racji, ale festiwale „czarnej reklamy”, czyli koncerty „obrzucania błotem” kontrkandydatów. Jeśli się weźmie pod uwagę wspomniany już kryzys zaufania do elit politycznych i ogólny kryzys polityczny w Ukrainie, to podobne występy, pełne krytyki i nienawiści do konkurentów, są zazwyczaj przez „publikę” odbierane ze zrozumieniem i aprobatą. Żeby było jasne – to znowu uwaga dla „czytających inaczej” – piszę „zazwyczaj” (czyli nie „zawsze”) i nie piszę „przez wszystkich” (czyli „nie przez wszystkich”). Taka właśnie „polityka” – krytykowanie, oskarżanie, stymulowanie negatywnych emocji – świetnie się na tych mityngach sprawdza. Po pierwsze – umożliwia ona zamaskowanie braku albo absurdalności programu „mitygującego” kandydata, a po drugie „pieści” frustracje wyborców – a te są ogromne. Po takim „seansie” przyszli wyborcy wracają do domów przepełnieni „świętym gniewem” na kontrkandydatów kandydata, a nie zauważają, że sam kandydat albo nic o własnym programie nie mówił, albo obiecywał przysłowiowe „gruszki na wierzbie”.

Zgoda, nie wszystkie mitingi są takie, jednak większość z nich dokładnie taka jest. Przeciętnemu wyborcy nie jest się łatwo ustrzec i nie ulec „niesionemu” przez nie negatywowi. Sprawdziłem – po obejrzeniu kilkunastu z nich, mnie samemu (a przecież ja „z innej bajki” jestem i nie będę głosował), trudno było się emocjom nie poddać i zdrowy rozsądek zachować. I to jest właśnie to, o co zarówno autorom, reżyserom i aktorom takich mityngów chodzi – by wyborca zdrowy rozsądek stracił.

Te wybory prezydenckie są dla Ukrainy trudnym czasem także dlatego, że wyborcy muszą się zmierzyć nie tylko z tymi problemami które generują kandydaci (kandydatki) i ich „sztaby”. Nie tylko z tymi „chwytami” które stosują ukraińskie i „ukraińskie” rozgłośnie, telewizje, gazety i portale. Jest jeszcze problem przypuszczalnej ingerencji „Wielkiego Brata”. Piszę „przypuszczalnej”, chociaż tak właściwie to jest ona pewna i do tego trwa już od jakiegoś czasu. Przypominam, że Federacja Rosyjska i jej „odpowiednie służby” dały się już poznać chociażby w kampanii wyborczej w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Nie będę się o tym rozpisywał – to fakt i tyle. Każdy kto chce może na ten temat znaleźć setki, a może i tysiące oficjalnych informacji (w tym Generalnej Prokuratury US i FBI). Po wspomnieniu powyższego, pozwalam sobie postawić pytanie (myślę, że retoryczne) czy ktoś wierzy w to, iż Rosyjska Federacja nie ingeruje w wybory prezydenckie w państwie, które nie leży daleko za oceanem, a z którym graniczy, z którym toczy niewypowiedzianą wojnę, którego część anektowała i zapowiada, że to nie koniec jeszcze, w którym ma swoją agenturę wpływu, które jest targane kryzysami i wreszcie w którym prezydent zajmuje kluczową pozycję w systemie politycznym?

Powyżej napisane to nie tylko dedukcyjne rozważania. Wielu obserwujących to co się w Ukrainie i dookoła niej dzieje, nie tylko Ukraińców, od dawna zauważa nasilające się pośrednie i bezpośrednie rosyjskie działania propagandowe, finansowe, agenturalne i wojskowe, mające na celu osiągnięcie „wygodnego” dla Federacji Rosyjskiej rezultatu tych wyborów. Większość przychylnych Ukrainie twierdzi, że należy się też spodziewać bezpośredniej rosyjskiej ingerencji podczas wyborów i włamań w system komputerowy PKW Ukrainy. Są też i tacy, którzy twierdzą, że istnieje rosyjski „plan B” – do realizacji w wypadku zwycięstwa w wyborach kogoś dla Kremla „niewygodnego”. Ma on polegać na podjęciu szeregu działań (tak w Ukrainie, jak i poza nią), skutkujących destabilizacją Ukrainy, międzynarodową kompromitacją i utratą sojuszników. Na koniec – warto pamiętać – że wzdłuż ukraińskiej granicy (tej nieogarniętej wojny) „stoją” rosyjskie wojska. Niemałe. Już samo to jest ingerencją w ukraińskie wybory.

Powtarzam – trudny dla Ukrainy to czas. Szczególnie trudny dla wyborów. Problemy, niebezpieczeństwa, niewiadome. Kiedy się zastanawiam czego jestem świadkiem i jak to się może skończyć, to przychodzi mi na myśl tylko jedno porównanie – „rosyjska ruletka”. Wynik wyborów w Ukrainie jest równie nieprzewidywalny, a skutki błędu równie brzemienne w skutki, jak pechowe „zakręcenie” bębenka w przykładanym do skroni rewolwerze. Dlatego się boję i – z tego co wiem – nie tylko ja się boję! Nie! Nie o siebie się boję! Boję się, o los moich ukraińskich przyjaciół, boję się o przyszłość „moich” ukraińskich dzieciaków, boję się o dolę moich braci – Krymskich Tatarów. Jestem przekonany – właśnie rezultat tych wyborów może być dla nich decydujący.

Dlatego chociaż ani głosować, ani agitować na rzecz któregoś z kandydatów nie jest mi dane – robię to, co zrobić mogę. Ostrzegam o „podwodnych rafach” tych wyborów i proszę wszystkich – znajomych, nieznajomych, przyjaciół i wrogów moich, wszystkich tych, którzy za tydzień głosować pójdą – wybierając myślcie, bądźcie ostrożni, analizujcie, nie dajcie się oszukać, nie pozwólcie się zmanipulować, nie dajcie się ponieść emocjom, nie dajcie się zwieść pozorom, nie pozwólcie się złapać na lep miłych słów i pustych obietnic. Proszę pamiętajcie – te wybory zadecydują o przyszłości Ukrainy na wiele lat – jestem o tym przekonany. Sława Ukrainie Przyjaciele!

Artur Deska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X