Wojna. Część 19 fot. Dmytro Antoniuk

Wojna. Część 19

Grudzień 2022, Święta: Polska

– Poproszę wyjąć wszystko z samochodu – mówi polski celnik na przejściu granicznym. Jesteśmy w specjalnym pawilonie na bardziej szczegółowym przeglądzie. Mój samochód jest wypchany po sufit stosami książek i kalendarzy.

– Ale może Pan spojrzy na list polecający? – pytam i pokazuję dokument.

– Czy ma Pan paszport dyplomatyczny? Nie, no to proszę wyjąć wszystko z samochodu. – Celnik odpowiada bez mrugnięcia okiem.

Moja żona i ja rozładowujemy nasz samochód. Ponieważ jest tego dużo, zajmuje to trochę czasu. Celnik patrząc na stosy paczek mówi: – Teraz poproszę o otwarcie każdej paczki.

Przyznam się szczerze: jestem osobą bardzo porywczą. I moja piękna żona doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Już patrzy na mnie z lękiem, czekając na moją reakcję, ale spokojnie wyjmuję składany nóż i otwieram każdą paczkę po kolei. Nieopodal stoi celnik i widząc, że w środku rzeczywiście są książki lub kalendarze, każe otworzyć następną.

Po pewnym czasie prace dobiegają końca, a po sprawdzeniu auta od spodu i wszystkiego w środku, wreszcie możemy wszystko spakować i jechać.

– A co to za książki? – pyta celnik.

– Jadę na trasę promocyjną do Polski. Wiozę moje kalendarze „Polskie zamki i rezydencje na Ukrainie” i inne moje książki. Mam prezentacje w różnych miastach, m.in. w Lublinie, Zamościu…

– O, w Zamościu?! Czy mogę przyjść na pana prezentację?

Na te słowa celnika zaczyna mnie ogarniać śmiech, ale powstrzymuję się i podaję czas i miejsce. Nawiasem mówiąc, celnik nie przyszedł. A szkoda.

Jarosław

Po przejechaniu drugorzędnych leśnych dróg w pewnej odległości od przejścia granicznego jesteśmy późnym wieczorem u naszych przyjaciół Elżbiety i Marcina. Po mroku Kijowa, braku Internetu, często wody i ogrzewania wszystko mnie zaskakuje.

– Macie tyle światła w całym mieszkaniu…

– O, proszę, włączaj wszystko i gdzie chcesz – mówi życzliwie Elżbieta.

Niech was Bóg błogosławi, drodzy przyjaciele. I żebyście nigdy nie zaznali tego braku najprostszych dobrodziejstw cywilizacji.

fot. Dmytro Antoniuk

Kraków

Pełno śniegu, słońce, -10°C. Idealna zimowa pogoda. Z Kazimierza przechodzimy przez Planty obok klasztoru bernardynów, w którym przechowywany jest oryginał cudownej ikony Matki Boskiej Sokalskiej ze zniszczonego przez komunistów i pożar zgromadzenia zakonnego, na Wawel. Wchodzimy na mury. Pod nami Wisła z wiecznymi łabędziami i Smok, który wyszedł ze swojej jaskini na świeże powietrze. Na horyzoncie – kopiec Kościuszki, a za nim, choć już tego nie widać – tajemniczy kameduli. W innych czasach miałem szczęście odwiedzić ich klasztor.

Moja żona jest w Krakowie po raz pierwszy. Tak bardzo chcę jej wszystko pokazać, ale niestety nie mamy wystarczająco dużo czasu. Więc po prostu spod pałacu i katedry idziemy przez Kanoniczą i Grodzką na Rynek. Tutaj wszystko jest tak, jak powinno być w tym czasie: choinka, jarmark z wieloma pawilonami ze świątecznym jedzeniem i pamiątkami, śnieg i zatłoczone ludźmi z całego świata Sukiennice. Moja żona po prostu się rozpłakała, patrząc na to wszystko. Po atakach rakiet i bomb już zapomnieliśmy, że świat może tak wyglądać… Kupujemy zupę gulaszową, którą żona później uzna za swoją ulubioną.

fot. Dmytro Antoniuk

Bolesławiec

Spotkanie opłatkowe. Restauracja „Żytomierz”. Jesteśmy w gronie członków Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich. Większość tutejszych osób to potomkowie lub nawet mieszkańcy dawnego województwa tarnopolskiego. Dla mnie i mojej żony – ochrzczonych w prawosławiu – jest to pierwsze duże spotkanie opłatkowe w życiu. Wszystko jest dla nas dziwne: barszcz i krokiety, i prezenty od prezesa Towarzystwa, cudownej Barbary Smoleńskiej. A jeszcze bardziej nas dziwi, że tuż przed naszym wyjazdem, bo tego samego wieczoru czekają na nas w Legnicy, pani Barbara zbiera wśród wszystkich obecnych dużą sumę pieniędzy dla nas za pozostawione kalendarze i książki. Dziękujemy serdecznie!

fot. Dmytro Antoniuk

Warszawa

Dla mnie jest to miasto, bez przesady, rodzime. Zakochałem się w nim po uszy, kiedy mieszkałem tu przez pół roku na Kredytowej w ramach stypendium Gaude Polonia. Od tamtej pory Warszawa zawsze była dla mnie miastem szczęścia.

Kolejne ważne spotkanie. Nawet kilka. Idziemy z P. do studia naszego Radia, w którym pracuję od lutego, ale w którym nigdy nie byłem. Z Miodowej skręcamy w lewo do kolumny Zygmunta i mimowolnie łzy napływają mi do oczu. Nie sądziłem, że po tym wszystkim, czego ostatnio doświadczyłem, widok na Zamek Królewski i Stare Miasto tak mnie wzruszy.

Zbierając siły wspinam się do Radia, które znajduje się właśnie tutaj, naprzeciwko kościoła św. Anny. Spotykam się z szefem i współpracownikami, o których wcześniej tylko słyszałem. Wszystko to jest również bardzo wzruszające, emocje przepełniają.

fot. Dmytro Antoniuk

***

Krakowskie przedmieście, 25 grudnia. Tłumy ludzi. Nawet nie podejrzewałem, że w Święta jest tu tak tłoczno, że ledwo można się wcisnąć na plac przed zamkiem Królewskim. W pobliżu słychać gitarę. Znajoma melodia. I nagle wielki chór zaczyna śpiewać: „Czerwonu rutu…”. Nie do wiary. Liczba Ukraińców i naszych flag wszędzie jest imponująca.

Nasi przyjaciele z Warszawy organizują nam krótką świąteczną wycieczkę po stołecznych szopkach. Najsłynniejsza z nich, licząca ponad siedemdziesiąt lat, znajduje się w kryptach klasztoru kapucynów. Naprawdę przepiękna. Przepływają przed nami postacie historyczne Polski, od pierwszych biskupów aż do Piłsudskiego. A modlący się głos woła o zwycięstwo i pokój na Ukrainie. Dziękuję, bracia!

Naprzeciwko znajduje się nasz klasztor greckokatolicki. Nabożeństwo trwa, ksiądz głosi kazanie. Ale nie po ukraińsku – po białorusku. Uwielbiam ten język i zostaję, by do końca wsłuchać się w jego słodki dźwięk.

Moja żona i ja zostajemy sami i postanawiamy coś zjeść na Nowym Świecie. Nie wszystkie zakłady żywieniowe są otwarte, a te czynne są pełne. W końcu siadamy i składamy zamówienie. Niedaleko nas siedzi grupa dziewcząt i chłopców. Mówią po rosyjsku, z akcentem. Może Białorusini, ale na pewno nie Ukraińcy. Ten, który siedzi obok mnie, strasznie klnie. Nie trzeba dodawać, że rosyjskie słownictwo obsceniczne jest w Polsce dobrze znane. Ledwo się powstrzymuję… Patrzę na żonę i widzę, że ona też czuje się nieswojo. Zostawiamy pieniądze i wychodzimy bez jedzenia.

– Przykro mi – mówię do żony. – Jeszcze trochę i wdałbym się w bójkę.

– Ja też – dodaje moja zawsze przyjazna i miłująca pokój S.

Wychowaliśmy się w rodzinach ukraińskich, ale rosyjskojęzycznych. Tak było prawie wszędzie w dużych miastach Ukrainy. Świadomie przeszliśmy na ukraiński. W domu język rosyjski nas drażni, ale nie tak bardzo jak za granicą. Tutaj jego brzmienie instynktownie włącza ostrzeżenie „Wróg jest blisko!” Jest to podwójnie niezręczne i godne ubolewania, że po rosyjsku mówią Ukraińcy, którzy uciekli tutaj, do przyjaznej Polski właśnie przed rosjanami, którzy zniszczyli im życie i domy. Nie rozumiem językowego lenistwa takich ludzi. Chociaż, dla sprawiedliwości, trzeba powiedzieć, że piękna Polska ukrainizuje rosyjskojęzycznych Ukraińców, bo wszystkie napisy są po polsku lub po angielsku albo po ukraińsku. I tak musi być, bo zarówno my, jak i oni dobrze znamy realną cenę rusyfikacji.

fot. Dmytro Antoniuk

Zamość i Lublin

Chyba nie mam w Polsce miast, których nie lubię. Z Warszawy do Zamościa, gdzie wieczorem odbędzie się kolejna prezentacja, jedziemy nie nudną autostradą, ale drogą na lewym brzegu Wisły, przez Kozienice i Puławy. Zawsze włączam tutaj radio. Przede wszystkim Dwójkę, gdzie transmitowane są wspaniałe koncerty muzyki epoki baroku. Nie ma lepszego tła muzycznego do takich wyjazdów.

Zamość wita widokiem idealnego miasta Zamojskiego, z którym Żółkiewski próbował rywalizować w Żółkwi. Kościół franciszkanów, który widziałem podczas renowacji, został już odbudowany. Piękny Rynek z długim szeregiem starych kamienic, katedra z cudowną Matką Boską. Ale wciąż nie ma ulicy naszego Marka Bezruczki, który razem z polskimi legionistami bronił miasta przed Budionnym w 1920 roku. Mam nadzieję, że wkrótce się to zmieni.

W zajeździe „Kanclerz” są takie naleśniki i kiszone domowe ogórki, i twarożek, jakich nie jedliśmy w żadnym hotelu w Polsce, więc przytyjemy tu pewnie o parę kilogramów.

Mam szczególny i zawsze ciepły stosunek do Lublina. Pierwszy raz byłem tu w połowie lat 90., kiedy wraz z przyjacielem naszej rodziny przyjechałem, by gdzieś na przedmieściu kupić śledzie, które następnie z zyskiem sprzedawano w Kijowie. Potem szukałem tutaj naszego sanktuarium – oryginalnej cudownej ikony Matki Bożej Latyczowskiej, która znajduje się w nowym kościele na końcu miasta. I mój drogi przyjaciel Krzysztof, który ze swoją piękną żoną Sylwią zawsze traktował mnie jak członka rodziny i zabierał do pięknego Roztocza i do Szczebrzeszyna, który słynie z chrząszczy.

Podobnie było i tym razem. Droga sercu architektura, obok dobrzy przyjaciele, dzięki którym lubelska prezentacja na Lubartowskiej 77 odbyła się w miłej i luźnej atmosferze. I wreszcie tradycyjnie dobre lubelskie piwko gdzieś na Starym Mieście. Jakże bez niego? Generalnie jestem fanem polskich piw regionalnych.

fot. Dmytro Antoniuk

W drodze do domu

Mała wieś Budy w pobliżu Tomaszowa Lubelskiego. Andrzej z dumą pokazuje swoje dzieło – miniatury pięknych kresowych zamków w skali 1:30. Nigdy nie widziałem takiego piękna. Chyba, że na żywo. I co najciekawsze, niektóre z nich przedstawiają detale z XVIII wieku, które dawno zaginęły. Na pewno tu wrócimy.

Przejście na Rawę-Ruską mijamy bez korków. Jesteśmy na Ukrainie. Znane stacje benzynowe, zwykłe znaki drogowe, a dokładniej ich brak. I niemal natychmiast ostrzeżenie w telefonie o alarmie powietrznym. Jesteśmy w domu. I choć czasem nie ma światła, internetu i ogrzewania, a za oknem lecą rosyjskie rakiety, to nie ma lepszego miejsca na Ziemi.

Dmytro Antoniuk

Dmytro Antoniuk. Autor licznych przewodników po Ukrainie oraz książki w dwóch tomach "Polskie zamki i rezydencje na Ukrainie". Inicjator dwóch akcji społecznych związanych ze zbiórką środków na remont zamku w Świrzu w latach 2012-2013. Tłumacz z języków polskiego, angielskiego i niemieckiego. Stypendysta Programu "Gaude Polonia" w roku 2016, w ramach którego przetłumaczył księgę Barbary Skargi "Po wyzwoleniu: 1944-1956", która ukazała się po ukraińsku w wydawnictwie "Knyhy XXI". Razem z Pawłem Bobołowiczem był autorem akcji "Rok 1920: Pamięć w czasach pandemii", w wyniku której powstała mapa interaktywna miejsc pamięci na Ukrainie oraz foldery, wydane przez Konsulaty RP we Lwowie i Winnice. Od listopada 2020 roku jest autorem i prowadzącym audycji radiowej na Radio WNET - "Wspólne Skarby". Stały autor Kuriera Galicyjskiego od 2008 roku.

X