Wojna. Część 15 fot. Dmytro Antoniuk

Wojna. Część 15

Wyzwolona Charkowszczyzna i Kijów we krwi

10–11 października 2022 r.

Już dawno planowałem udać się na wschód. Mój niemiecki przyjaciel przekazał pieniądze zebrane gdzieś pod Frankfurtem, i pozostaje tylko kupić wszystko, co potrzebne ludziom w wyzwolonych miastach i wsiach.

Kilka dni temu napisał do mnie nieznany Polak M. Powiedział, że znalazł moje dane przewodnika na stronie odyseos, gdzie ktoś mnie wpisał we względnie bezchmurnych czasach. Zaskoczył mnie jeszcze bardziej, pytając, czy mógłbym mu pokazał Kijów i być może Czernihów lub Charków. Wie, że tu jest niebezpiecznie, ale ma pieniądze i chce spędzić wakacje nie gdzieś we Włoszech, ale na Ukrainie.

Spacerujemy z M. po Kijowie. Idziemy do Sofii, do klasztoru św. Michała, opowiadam mu o moim udziale w Majdanach, podziwiamy głębokość metra, jemy barszcz w „Kapuście” na Andriiwskim Uzwozie. Wokół spacerują pięknie ubrani ludzie – nareszcie zaczęła się złota jesień. To wszystko jest takie niezwykłe… Wcześniej takie spacery z turystami były dla mnie chlebem powszednim. Teraz, jak gdyby po raz pierwszy przeżywam z M. całą naszą historię.

Następnego dnia idziemy na zakupy. Z pieniędzy, które mam i które hojnie dokłada M., robimy 25 pojedynczych torebek, do których wkładamy żywność, chemię gospodarczą, świece i lekarstwa. Pojedziemy moim samochodem, to nie jest SUV i już w nim nie zmieści się więcej.

Po supermarkecie kierujemy się na pobliski pchli targ, który M. chce odwiedzić. Byłem tam wcześniej, ale nigdy nie widziałem tylu ludzi. Wydaje się, że powtarza się historia z II wojny światowej, kiedy takie spontaniczne targi (a ten już dawno przekroczył wyznaczony dla handlu teren) stały się ratunkiem dla mieszkańców Kijowa, którzy stracili wszystko podczas okupacji. Teraz może ci ludzie nie mają pracy i sprzedają wszystko z domu, aby zaoszczędzić kilka hrywien. Widzę tu stare kasety, wysłużone DVD, niektóre części do komputerów z lat 90-tych, gramofony itp. M. zwraca mi uwagę, że jakaś pani sprzedaje polski ketchup. Mówi, że to wszystko przypomina mu Polskę sprzed dwudziestu lat.

Zostawiam M. pod kinem „Żowteń”, żeby obejrzeć nowy ukraiński film i ustalamy, że jutro o 7:30 odbiorę go z jego domu i razem pojedziemy na Charkowszczyznę.

10 października. Wstaję o szóstej. Bez pośpiechu pakuję rzeczy. Zaspana żona podaje jedzenie. Za oknem słyszę syreny alarmu. Nie zwracam na nie większej uwagi – już się do tego przyzwyczaiłem. Po pewnym czasie odbieram M. i wyjeżdżamy z Kijowa.

Gdzieś koło Boryspola moja żona dzwoni do mnie i płacząc mówi, że właśnie za oknem doszło do potężnego wybuchu. Obudził ją i bardzo przestraszył. Rolety spadły, a w moim gabinecie pękło szkło. Mówię jej, żeby natychmiast zabrała kotkę i wyszła na korytarz. W tym samym czasie czytam czat naszego budynku, gdzie sąsiedzi już piszą, że ich okna zostały wybite, a odłamki wleciały nawet do mieszkań – eksplozja była około 400 metrów od domu.

Czuję rozdarcie. Chcę wrócić, ale wówczas ta długo oczekiwana podróż zostanie odwołana. Postanawiam jechać dalej. Radio donosi, że w centrum Kijowa dochodzi do potężnych wybuchów; ciocia dzwoni i mówi, że na Trojeszczynie w pobliżu elektrociepłowni unosi się gęsty czarny dym – moskale usiłują trafić w elektrownię. Tata mówi przez telefon, że siedzi z sąsiadami w piwnicy i słychać eksplozje. Radio dalej informuje o atakach rakietowych na Lwów, Charków, Mikołajów, Dnipro, Odessę, Równe, Chmielnicki, Kropywnicki, Żytomierz, Tarnopol. Nie przypominam sobie takiego nalotu. Wydaje się, że nawet 24 lutego był spokojniejszy.

Tymczasem jesteśmy już w obwodzie charkowskim. Chcemy dostać się do Iziumu, a po drodze do Balaklii – pierwszego stosunkowo dużego miasta, wyzwolonego podczas niedawnej wrześniowej ofensywy. Mostu nad Siwerskim Dońcem wciąż nie wyremontowano i musimy pokonać ogromny objazd, po strasznych drogach, w ulewnym deszczu. Ale z okien widzimy, jak ludzie z wiadrami chodzą w lesie, zbierając grzyby. Ten widok działa na nas trochę uspokajająco w tym okropnym dniu.

Ataki już się skończyły, dziennikarze w radiu podsumowują straszliwą liczbę zabitych i rannych. Wiadomo już, że rakieta spadła w Kijowie na skrzyżowaniu bulwaru Szewczenki i Wołodymyrskiej. Akurat w poniedziałek w godzinach szczytu, kiedy wszyscy jadą do pracy. Wygląda na to, że ocalał nasz ładny Szklany most, obok którego uderzył kolejny Iskander. Ogromny lej w miejscu placu zabaw dla dzieci – nasz ulubiony z córką – obok Muzeum Chanenków. Wszędzie wybite szyby, spalone samochody, trupy… Podobnie w Dnieprze. Pięści mimowolnie zaciskają się z wściekłości. Dzięki Bogu, wszyscy moi żywi.

fot. Dmytro Antoniuk

Dojeżdżamy już do Balaklii. Na drodze jest coraz więcej spalonych samochodów i jakiegoś sprzętu. To tędy linia frontu przechodziła od kwietnia do 8 września. Wszędzie są zerwane druty, na poboczach wiszą tabliczki z napisem „Miny!”.

Miasto wita nas pustymi ulicami, po których gdzieniegdzie jeżdżą wojskowe i bardzo rzadko stare cywilne samochody. W parku przy dziecięcych zjeżdżalniach szczególnie przygnębiająco wygląda uszkodzony napis „Kocham… kleję”. Chcę tu znaleźć nocleg, bo jutro bliżej stąd do Iziumu, ale jedyny lokalny hotel nie przyjmuje. Policjanci, których spotykam, dobrodusznie proponują nocleg na swoim posterunku, ale mam tylko jeden śpiwór, a oni nie mają koców – moskale wszystko zabrali ze sobą. Postanawiamy zrobić zdjęcie na centralnym placu i wrócić do zarezerwowanego noclegu czyli 50 kilometrów na zachód, dokąd rosjanie nie dotarli. Przypadkowo widzimy w mieście nawet kawiarnię, w której wielokolorowe żarówki ładnie się palą, ale nie ma czasu, by się zatrzymać – za oknem zmierzch, a droga nie jest łatwa.

Już po ciemku, po niekończących się kilometrach ciągłych dołów, niewidocznych, bo wypełnionych wodą, docieramy do ośrodka wypoczynkowego w jakimś w lesie. Wydaje się, że to malownicze miejsce, ale już prawie nic nie widać. Mamy domek z osobnymi pokojami, w których pracownicy włączyli już grzejniki, i wewnątrz jest bardzo ciepło. W końcu kładę się spać, ale nie mogę zasnąć przez długi czas, czytając tragiczne wiadomości dnia. Jedno jest jasne: moskale chcą nas zastraszyć, ale sądząc z reakcji ludzi na portalach społecznościowych, jeszcze bardziej rozzłościli Ukraińców. Włożyli kij do ula.

Około drugiej w nocy budzi mnie potężna eksplozja gdzieś wiele kilometrów stąd. Na początku wydaje się, że spadła jakaś duża bomba, ale M. mówi rano, że nic nie słyszał.

fot. Dmytro Antoniuk

11 października. Wyjeżdżamy do Iziumu. Idealna nowa droga zaczyna się w Sawincach, za Balaklią. Mieli czas na budowę przed wojną. Dalej trasa Charków – Donieck, którą zwiedzałem z wyprawą „Nezajmana Ukraina” dwa lata temu. Asfalt tutaj wygląda niczym szkło.

Przy wjeździe do Iziumu żołnierze na punkcie kontrolnym mówią, że mogę przejść, ale mój towarzysz nie może, ponieważ nie ma akredytacji. Otóż informacja o tym, że Polakom wolno wchodzić wszędzie bez problemów, okazała się przesadą. Zostawiam M. w towarzystwie wojskowych, a sam na pół godziny jadę do miasta.

Tu jest jeszcze bardziej pusto niż w Balaklii. Most został wysadzony, więc przeprawiam się przez rzekę na bardzo niepewnym i śliskim pontonie, z którego łatwo zjechać do wody. Na przeciwnej, historycznej stronie podjeżdżam do soboru Przemienienia Pańskiego z 1684 roku. Na szczęście jest nienaruszony, chociaż w pobliżu znajduje się budynek doszczętnie zniszczony przez eksplozje.

Ogólnie rzecz biorąc, w mieście nie ma tak wielu zniszczeń, jak sobie wyobrażałem. Ale nic nie działa, nie świeci, nie porusza się. Tylko samochody wojskowych saperów jeżdżą tam i z powrotem.

Wchodzę na górę Krzemieniec – najwyższy punkt miasta. Wieje wiatr, leje deszcz. Docieram do bab połowieckich, zebranych z pobliskich kurhanów jeszcze w czasach carskich. Jedna z nich została doszczętnie zniszczona przez wybuch miny. Zbliżam się do monstrualnych rozmiarów sowieckiego pomnika żołnierzy II wojny światowej. Niektóre rzeźby z brązu są rozbite odłamkami i leżą na ziemi. Czy ten znak rosyjsko-sowieckiego miru naprawdę tu pozostanie? To ślad pozostawiony przez okupantów, który mówi: „To jest nasza ziemia, nie jesteście tu właścicielami. Wyzwalamy ją, a tych, którzy nie są posłuszni – zabijamy”. Nie możemy go zostawić na Ukrainie, bo pokonani gwałciciele rosyjscy będą próbowali przebić się tu ponownie, aby na fałszywych zgromadzeniach i wiecach składać kwiaty swoim „bohaterom”.

Muszę wracać – M. czeka. Nie mam czasu ani szukać miejsca, w którym ostatnio przeprowadzono ekshumacje, ani na odnalezienie wysypiska spalonego sprzętu kacapów. Musimy być dziś w Kijowie o 18:30, bo M. ma autobus do swojej Łodzi.

Jedziemy do wsi Czystowodiwka. Wczoraj od policjanta w Balaklii dowiedziałem się numeru telefonu wójta tutejszej wsi, on zaś poradził mi, żebym tu przyjechał, bo pomoc nie przychodzi do nich zbyt często.

Malownicze wzgórza, duży staw i domy. Nie rozbite. Kilka osób już czeka na poczcie. Nadal nie ma tu łączności mobilnej, ale wszyscy jakoś już wiedzą, że przyjechała pomoc humanitarna.

„Kto tu tylko nie stacjonował: rosjanie, buriaci, dagestańczycy, czeczeni – mówi mężczyzna, któremu oddaję paczkę. – Mieszkali w szkole, dopóki nasi jej nie zbombardowali. Wszyscy w niej zostali zabici. Zwłoki zabrali ze sobą. Do naszych ludzi we wsi nie strzelali, tylko strzelali nam nad głowami. Przywozili też pomoc humanitarną. To, czego sami nie chcieli jeść”.

Wieś już od wczoraj ma prąd. Ludzie bardzo nam dziękują i pytają o mobilny internet. Każdy chce wiedzieć, jakie są wieści i kiedy wojna się skończy.

Po rozdaniu wszystkiego, co przywieźliśmy, wracamy do domu inną drogą. Chcę zobaczyć centrum Charkowa, ale okazuje się, że na całej Ukrainie od kilku godzin trwa alarm. Podobny do wczorajszego. Ale większych zniszczeń już nie ma, mimo, iż trafili w elektrownię ładyżeńską i wystrzelili drony kamikadze. M. nie chce ryzykować, więc omijamy Charków obwodnicą.

Za szybą samochodu miga światłami jeden z miejskich cmentarzy, na którym powiewają setki ukraińskich flag. To gorzka cena za to, że miasto się nie poddało…

Dmytro Antoniuk

Dmytro Antoniuk. Autor licznych przewodników po Ukrainie oraz książki w dwóch tomach "Polskie zamki i rezydencje na Ukrainie". Inicjator dwóch akcji społecznych związanych ze zbiórką środków na remont zamku w Świrzu w latach 2012-2013. Tłumacz z języków polskiego, angielskiego i niemieckiego. Stypendysta Programu "Gaude Polonia" w roku 2016, w ramach którego przetłumaczył księgę Barbary Skargi "Po wyzwoleniu: 1944-1956", która ukazała się po ukraińsku w wydawnictwie "Knyhy XXI". Razem z Pawłem Bobołowiczem był autorem akcji "Rok 1920: Pamięć w czasach pandemii", w wyniku której powstała mapa interaktywna miejsc pamięci na Ukrainie oraz foldery, wydane przez Konsulaty RP we Lwowie i Winnice. Od listopada 2020 roku jest autorem i prowadzącym audycji radiowej na Radio WNET - "Wspólne Skarby". Stały autor Kuriera Galicyjskiego od 2008 roku.

X