Filomena fot. Konstanty Czawaga / Nowy Kurier Galicyjski

Filomena

Nie doczekaliśmy się autobusu do podlwowskiej wsi, udaliśmy się tam pieszo. Akurat w tym listopadowym dniu wypadło słoneczne okienko i nie było alarmów powietrznych. Po obu stronach widać było zielono-niebiesko-fioletowe pola ze śladami wyciętej kapusty oraz młode uprawy ozime. Z daleka na skrzyżowaniu ścieżek polowych zauważyłem dwie figury. Kiedy podeszliśmy bliżej, zobaczyliśmy kamienny krzyż i starą kobietę, która modliła się przy nim na różańcu.

– Kiedyś w tym miejscu była głowa św. Jana – powiedziała.

Nie potrafiła wyjaśnić, czy była to figura św. Jana Chrzciciela, czy św. Jana Nepomucena.

– Mam dziewięćdziesiąt lat – mówiła dalej. – Nazywam się Filomena.

– To imię jest rzadkie w naszej okolicy – odpowiedziałem.

– A ja nie jestem stąd. Przyjechałam tu do córki. Moja rodzina pochodzi spod Trembowli.

Sprobowałem delikatnie zauważyć, że na Podolu też nie spotykałem imienia Filomena.

– To mój tata mnie tak nazwał – uśmiechnęła się pani Filomena. – Jeździł na Zachód do pracy, usłyszał gdzieś to imię i bardzo mu się spodobało. Ja też je lubię. A jak przyszli do nas pierwsi moskale, to wyśmiewali moje imie i nawet chcieli zapisać mi w paszporcie „Pielmiena”. Bo tak nazywają się ich ulubione syberyjskie pierogi. Przynieśli nam tyle nieszczęść i dalej toczy się ta straszna wojna. Rakiety rosyjskie już latały nad tą wioską. A ja przez całe życie modlę się do Filomeny, świętej męczennicy, bo nabożeństwo do niej jest nową straszną bronią przeciwko piekłu. Gdy miałam sześć lat, sama już chodziłam do kościoła, a teraz przychodzę tu, żeby się modlić.

Konstanty Czawaga

Przez całe życie pracuje jako reporter, jest podróżnikiem i poszukiwaczem ciekawych osobowości do reportaży i wywiadów. Skupiony głównie na tematach związanych z relacjami polsko-ukraińskimi i życiem religijnym. Zamiłowany w Huculszczyźnie i Bukowinie, gdzie ładuje swoje akumulatory.

X