Wizyta w stolicy śmiechu

Czy lubicie się śmiać? Też pytanie – oczywiście. No i dobrze, bo – jak się słusznie mówi – śmiech to zdrowie.

Więc śmiejcie się czasem aż do rozpuku! Mało kto wie, że jest na świecie miasto, które można by nazwać stolicą śmiechu. To Gabrowo w Bułgarii. Jego mieszkańcy cenią go sobie szczególnie. I co dziwne – najchętniej śmieją się z siebie. I sami też – co nie jest tajemnicą – wymyślają dowcipy na swój temat,

w których, co tu gadać, nie przedstawiają siebie w najlepszym świetle. No bo z większości kawałów wynika, że są nadzwyczaj skąpi, może nawet jeszcze bardziej niż Szkoci, aż do przesady oszczędni i wyrachowani, i gdy się da, to nawet bliskiego krewnego potrafią oszwabić, byle tylko nie wydać grosza (czyli u nich – stotinki).

Wiele przykładów o tym świadczy. Przytoczmy kilka, gabrowianie ponoć:

– obcinają kotom ogony, żeby drzwi szybciej się zamykały i przez to z domu uciekało mniej ciepła;

– rzadko malują mieszkania, bo dzięki temu nie zmniejsza się powierzchnia użytkowa pokoi;

– zakładają koniom w stajni zielone okulary i karmią je słomą: niech myślą, że to trawa;

– w środku nocy zapalają w kurniku światło, żeby kury myślały, iż już nadszedł ranek i zniosły dodatkowe jaja;

– najchętniej żenią się z chudymi dziewczynami, bo taka to i w domu niewiele miejsca zajmie, i materiału na jej suknie nie trzeba tak wiele;

– kupując cokolwiek w sklepie proszą o zapakowanie go w świeżą gazetę, żeby móc za darmo dowiedzieć się, co słychać w kraju i na świecie;

– wynajmując mieszkanie, starają się znaleźć takie, przy którego oknie stoi na ulicy latarnia, co pozwala zaoszczędzić nieco energii elektrycznej;

– na noc zatrzymują zegary, żeby się ich mechanizmy nie zużywały…

Ale żarty na bok, bo tak naprawdę, to gabrowianie wcale nie są skąpi, lecz – jak wszyscy zresztą Bułgarzy – na oścież otwierają gościom drzwi, podejmując ich czym chata bogata. Toteż wielu turystów zagląda do pięknie położonego grodu nad Jantrą, a najwięcej chyba w czasie organizowanych od 1973 roku w Gabrowie w maju (w latach nieparzystych) festiwali humoru i satyry, mających już międzynarodową rangę. Wtedy to miasto pęka w szwach od śmiechu, dowcipy sypią się jak z rękawa, cenieni są ci, którzy umieją je najlepiej opowiadać. A że bułgarskie wino nader łatwo rozwiązuje języki, śmiechem rozbrzmiewa całe miasto. Będąc w tym czasie w mieście, warto także zwiedzić miejscowe Muzeum Humoru i Satyry.

{gallery}gallery/2017/kurlus_gabrowo{/gallery}

Poczta bułgarska już kilkakrotnie upamiętniła tę imprezę znaczkami: w latach 1975, 1977, 1979, 1981, 1983, 1985, 1987 i 1989, które tu reprodukujemy (nasuwa się myśl, że może zaprzestała emitować te znaczki z powodu skąpstwa, a może wyczerpały się zasoby humoru ich projektantów?).

Zanim się rozstaniemy, fundujemy wam jeszcze kilka dowcipów z wielkiego gabrowskiego ich zasobu:

Pierwsze rady: Ojciec kupił synkowi nowe buty. Wieczorem wybrali się w odwiedziny do rodziny. – Wziąłeś nowe buty, synku? – zapytał tata. – Tak, ojcze. – To oszczędzaj je, rób dłuższe kroki.

Ojcowska rada: Gabrowianin przyjechał do Sofii, aby odwiedzić syna chodzącego w stolicy do szkoły. – Tato – pochwalił się zaraz synek – zaoszczędziłem dzisiaj trzy stotinki! – Zuch z ciebie – pochwalił ojciec. – Opowiedz, jak to zrobiłeś? – Rano nie pojechałem do szkoły tramwajem, lecz biegłem za nim aż do szkoły. – Głupek z ciebie. Trzeba było biec za taksówką, to zaoszczędziłbyś więcej…

U cioci: Gabrowianin pojechał z synkiem z wizytą do siostry. – Daj rączkę – powiedziała ciocia bratankowi – nasypię ci do niej orzeszków. – Nie ciociu, nasyp tacie. – Nie lubisz orzeszków? – Lubię, ale tata ma większą dłoń…

U lekarza: Lekarz niezadowolony z honorarium, które wręczył mu pacjent po wizycie, zapytał ironicznie: – To dla mnie, czy dla mojej asystentki? – Dla obojga – odpowiedział bez wahania gabrowianin.

Na koniec dodajmy, że polski Nowy Sącz nawiązał z Gabrowem stosunki partnerskie. Może by to wykorzystać, i biorąc za wzór Bułgarów, urządzać nad Dunajcem festiwal dowodzący, że tutaj także humor i satyra mają się dobrze?

Tadeusz Kurlus
Tekst ukazał się w nr 4 (272) 28 lutego – 16 marca 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X