„Wielka droga” prowadzi z powrotem do Lwowa Renata Bogdańska

„Wielka droga” prowadzi z powrotem do Lwowa

ze Sławomirem Gowinem, szefem Lwowskiego Kabaretu Artystycznego, rozmawia Anna Gordijewska.

Czy dla „Czwartej Rano” zegar się w pandemii zatrzymał?
O nie, czwarta nad ranem wybija niezmiennie, zatem i my pracujemy. Oczywiście, mówiąc serio, inaczej niż w poprzednich latach. Występów, poza małymi wyjątkami, nie ma, ale można powiedzieć, że nie schodzimy ze sceny. Pracujemy nad nowym repertuarem, nagrywamy w studio, sporo publikujemy w sieci.

To da się zauważyć, podobno niedługo czekają nas jakieś premiery.
Raczej premierki, a zwłaszcza jedna, którą z uwagi na tytuł utworu można nazwać „wielką”. Nagraliśmy piosenkę, do której mamy ogromny sentyment, a którą w jakimś sensie wskrzeszamy, przywracamy scenicznemu życiu.

Jaki jest tytuł tej „wielkiej premierki”?
„Wielka droga”, graliśmy ją w programie „Dziewczyna i generał”, teraz postanowiliśmy ją utrwalić w nagraniu.

Chyba nieczęsto jedna piosenka urasta do rangi premiery.
To nie jest „zwykła” piosenka, a jej historia jest doprawdy niezwykła. Tekst Feliksa Konarskiego z muzyką Henryka Warsa, znalazł się w filmie pod tytułem „Wielka droga”. Wyreżyserował go w 1946 roku we Włoszech Michał Waszyński. To, mówiąc najogólniej, opowiedziana w konwencji melodramatu historia ludzi, którzy znaleźli się pod okupacją sowiecką, w łagrach, a następnie tworzyli armię Andersa i jej otoczenie. W filmie pojawiają się zaledwie dwa krótkie fragmenty tekstu, natomiast główny motyw piosenki prowadzi całą ilustrację muzyczną. Utwór tak przykuwa uwagę, że nie sposób było go pominąć opowiadając na scenie o Renacie Bogdańskiej, która w „Wielkiej drodze” gra główną rolę kobiecą i śpiewa te fragmenty. Niestety, było bardzo trudno ustalić cały tekst, a nawet zidentyfikować cały utwór. Udało się jednak, tak więc historia tego utworu w naszym repertuarze to też pewna przygoda.

Może warto ją przybliżyć?
Tekstu nie opublikowano w żadnej antologii, ani wyborze utworów Konarskiego. W jednym z nich zamieszczono tylko filmowy fragment, używając tytułu „Wielka droga”. Bez skutku szukałem więc całego tekstu pod takim hasłem. Kiedy już właściwie zrezygnowałem, po raz kolejny zajrzeliśmy z Griszą Skałozubowem, naszym kierownikiem muzycznym, do książeczki „Piosenki z plecaka Helenki”. To wydana w 1946 roku w Rzymie, nigdy nie wznawiana, opowieść Konarskiego o piosenkach powstałych w czasie wojennej tułaczki. Griszę zaintrygowały nuty, które coś mu przypominały, i okazało się, że to zapis „Wielkiej drogi”, wydrukowany pod pierwotnym tytułem – „Po mlecznej drodze”. Był tam również cały tekst. Tak to duchy czuwają czasami nad kabaretem.

I w ten sposób „Wielka droga” trafiła na lwowską scenę wraz z „Czwartą Rano”.
To jedno z zadań, które sobie stawiamy, być czasem śpiewanym muzeum, albo „małą akademią lwowskiej piosenki”, wyławiać zapomniane perełki, odkurzać i przywracać scenie. „Wielka droga” to właśnie taki przypadek. Śpiewamy ją bodaj jako pierwsi od 1946 roku. Zaznaczam od razu, że to moja hipoteza, bo po prostu, mimo usilnych starań, nie trafiłem nigdzie na choćby ślad innych powojennych wykonań, poza filmem Waszyńskiego. Jeśli ktoś z czytelników, a wiemy, że czytają nas i za oceanami, coś wie na ten temat, będziemy wdzięczni za informację.

W takim razie mamy do czynienia wręcz z powojenną prapremierą?
Na to wygląda. W dodatku lwowską, co bardzo mnie cieszy, w jakimś sensie to „powrót z wielkiej drogi”. To przecież arcylwowski utwór, choć słowo Lwów nie pada w nim ani razu.

Zapomniana, nieznana lwowska piosenka? Są jeszcze takie?
Bohaterką filmu, którą gra Renata Bogdańska, jest Irena Wolska, młoda aktorka i śpiewaczka, która debiutuje na scenie lwowskiego teatru w sierpniu 1939 roku, właśnie tą piosenką. Wolska i jej lwowski narzeczony ostatecznie trafiają do łagrów, dalej wiążą się z wojskiem Andersa, po różnych perypetiach biorą ślub na Zachodzie. „Wielka droga” opowiada więc o ludziach, których wojenna przygoda zaczęła się we Lwowie, i którzy mają nadzieję wrócić wolni do wolnego Lwowa.

W takim razie dlaczego cała ta historia nie przetrwała w zbiorowej pamięci?
Za sprawą samego filmu, który powinni obejrzeć zwłaszcza leofile, namawiam. Był jednym z żelaznych „półkowników”, bez szans nawet na tzw. studyjną projekcję w PRL-u. Po pierwsze, film otwiera oczywista dedykacja dla żołnierzy II Korpusu. Wykorzystano wiele dokumentalnych ujęć z Andersowego szlaku, ze zdjęciami spod Monte Cassino. Obsada, Lwów, łagry, fakt, że Anders występuje osobiście, a główną rolę gra jego żona, no i puenta, w której mówi się, że droga nie jest skończona i być może broń się jeszcze przyda – to wszystko eliminowało film z krajowych ekranów. Ponadto, choć kręcono go we Włoszech, to zgrabnie wmontowano archiwalne ujęcia ze Lwowa. Grają w nim oryginalni lwowiacy, późniejsi emigranci, a wiele fikcyjnych postaci, byłych łagierników, mówi pokazowym bałakiem. W dodatku w jednej ze scen śpiewa się znaną piosenkę Konarskiego z refrenem „Gdzie najlepiej żyło się? We Lwowie!”. Cóż można tu jeszcze dodać…

Zdaje się, że w filmie śpiewa się też „Czerwone maki”, tę pieśń jednak wszyscy znali, samą bitwę też nie sposób było przemilczeć.
Co innego bitwa, która przecież też nie miała łatwo w peerelowskiej historiografii, co innego jawna, filmowa heroizacja, zwłaszcza jej dowódcy, którego, warto przypomnieć, PRL demonstracyjnie pozbawiła polskiego obywatelstwa i nie wycofano się z tej farsy do końca. Jakiś obsesyjny uraz do Andersa miał Jaruzelski. Wiem to niejako z pierwszej ręki, w dawnej pracy dziennikarskiej miałem sposobność zapytać go, dlaczego podczas oficjalnej wizyty na cmentarzu pod Monte Cassino, chyba w 88 roku, ostentacyjnie ominął grób generała. Odpowiedział jakąś poirytowaną tyradą, z której wynikało, że Anders to dla niego wróg niemal osobisty. Więc nawet u schyłku PRL, gdy cenzura potykała się o własne nogi, po „Wielką drogę” nie śmiano sięgnąć. Dzisiaj jest dostępna na kanałach internetowych, ale jej historyczny czas minął, to zabytek kinematografii.

kadr z filmu „Wielka droga”

Może remake?
Może, ale to już nie jest robota dla kabaretu. Kiedyś zapewne zorganizujemy we Lwowie kameralny pokaz oryginalnej „Wielkiej drogi”, żeby dzieło tamtych bohaterów symbolicznie się dopełniło.

Co innego piosenka?
Tak, zwłaszcza, że jej przesłanie jest bardzo uniwersalne, dla wszystkich, których wichry historii gdzieś przeganiają – to wciąż się dzieje. No i dla kochających, tych przecież nigdy nie brakuje, a to także utwór o miłości, młodości, o nadziejach na przyszłość.

Dlaczego w filmie są tylko fragmenty?
To dziś trudno stwierdzić, ale prawdopodobnie zdecydowały zwyczajne reguły produkcji, trudno sobie wyobrazić blisko sześciominutową piosenkę w filmie.

W kabarecie śpiewa ją cały zespół?
Solowo śpiewa Oksana Szulba, która przygotowała „ten numer” do przedstawienia o Bogdańskiej, towarzyszą jej oczywiście pozostali artyści. Instrumentalnie występuje tylko fortepian, gra oczywiście Grisza Skałozubow. Pod względem wokalnym chcieliśmy zrealizować nagranie tradycyjnie, rzekłbym – muzealnie. W akompaniamencie natomiast zależało nam na oryginalnym wyrazie pianistycznym i Grisza zinterpretował pierwotną kompozycję niezwykle wzruszająco, z wielką wrażliwości i maestrią. To ukłon w stronę Henryka Warsa, dla którego motyw zrodzony w piosence okazał się na tyle ważny, że mieszkając już w Stanach Zjednoczonych oparł na niej cały jednoczęściowy koncert fortepianowy z orkiestrą symfoniczną, datowany na rok 1950. Partyturę znaleziono w jego pośmiertnych papierach. Koncert wykonano najpierw w USA, później nagrała go Orkiestra Polskiego Radia. W ostatnich latach jest dość często wykonywany. Nie mamy orkiestry, dlatego szukaliśmy własnego wyrazu i nasz nieoceniony Grigorij Skałozubow zaaranżował w tym utworze poruszający mini koncercik. Tak więc losy piosenki o wielkiej tęsknocie, której tekst, wedle wspomnień Konarskiego, powstał w majową noc pod wpływem gwiaździstego nieba nad Teheranem, tuż po bankiecie u szacha Iranu, są doprawdy zaskakujące.

A w 2020 roku w lwowskim studiu nagrań zaśpiewał ją polsko-ukraiński kabaret „Czwarta Rano”.

I odtąd wszyscy słuchać jej będą długo i szczęśliwie…
Życzę tego każdej waszej piosence. Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Anna Gordijewska
Tekst ukazał się w nr 23 (363), 15–28 grudnia 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X