Galicyjskie Boże Narodzenie Autor maluje Diducha na ścianie. W tle ogień w sąsiednim obejściu. Mały Chodaczków, 2013 r. (z archiwum autora)

Galicyjskie Boże Narodzenie

Galicja, pomimo lat cywilizacji, pozostała prawie pierwotną, jak na początku stworzenia świata. Ani telefony komórkowe, ani auta z nawigacją, ani inteligentne domy nie mogą zatrzeć naszego pierwotnego strachu przed zimową ciemnością i zimnem, zaćmieniami słonecznymi i siłami, istniejącymi na długo przed przyjęciem chrześcijaństwa.

W wielu wioskach Galicji zachowały się dawne tradycje, które mają tak dawne korzenie, że ustępują im pisane kroniki, gliniane tabliczki i artefakty archeologiczne, które przetrwały zmiany narodów i religii. Trafiają one wraz z wodą do krwi jej mieszkańców i ze świata niewidzialnego przenoszą się w świat realny.

W okresie od przesilenia zimowego do drugiej dekady stycznia Galicja wpada w bożenarodzeniowo-noworoczny okres świąteczny. Okres ten jest rozłożony w czasie, bowiem mieszają się tu tradycje pogańskie z chrześcijańskimi, a z powodu podziału Kościoła na konfesje, życie biegnie według różnych kalendarzy. Z tego wynika, że wielu mieszkańców Galicji obchodzi niejedno Boże Narodzenie.

A między innymi – chrześcijańskie Boże Narodzenie zostało wciągnięte jak mówi się „za uszy” właśnie do trzech dni przesilenia zimowego. Istnieje teoria, że Jezus tak naprawdę urodził się w lecie lub jesienią, a zimowe święta, które w przeszłości nazywano kolędą, symbolizowały odrodzenie świata i poratunek ludzkości – czyli śmierć i narodziny Słońca. A jeżeli ludzie wciąż je obchodzą, czemuż by nie połączyć tego co pożyteczne z tym nieuniknionym?

Gdy wspominam rodzinne Boże Narodzenie, przepełniają mnie radosne uczucia. W naszej rodzinie było to chyba jedyne radosne i kolorowe święto, które nadal zachowuje tradycyjną obrzędowość, sięgającą głębi wieków. Byłem bardzo zdziwiony, gdy czytałem w szkole, że nasze rodzinne rytuały na Boże Narodzenie są bardzo bliskie do tych, które uprawiali nasi przodkowie-Słowianie przed tysiącami lat. Minęły wieki, a obrzędy pozostały, co świadczy o ciągłości rodu i trwałości tradycji.

Boże Narodzenie zaczyna się na długo przed Wigilią. Kobiety przygotowują pożywienie, mężczyźni doglądają gospodarki. Pszenicę na kutię starannie się dobiera i stawia suszyć koło pieca. Gdy byłem mały, to dawano mi ucierać mak: do dużej misy-makutry sypano czarne ziarenka, potem cukier, trochę wody – i tarłem… do białego.

Przed pojawieniem się pierwszej gwiazdy miało być wszystko gotowe – 12 dań, nakarmione zwierzęta, snop-Diduch, słoma na podłogę, a siano i biały obrus na stół. Dla dzieci były cukierki i orzeszki.

Autor maluje Diducha na ścianie. W tle ogień w sąsiednim obejściu. Mały Chodaczków, 2013 r. (z archiwum autora)

Gdy zaświeciła się pierwsza gwiazda, dziadek brał Diducha, dawał mi siano, a bratu słomę i wchodziliśmy do chaty śpiewając:

Winszujemy wam w kolędzie
Niechaj wszędzie dobrze będzie
Bez kłopotów i bez biedy,
Aż do następnej kolędy.

Były też inne winszowania, ale to było używane najczęściej. Dziadek stawiał Diducha w kącie izby (teraz robię to ja), babcia z mamą pomagały mi rozścielić siano na stole i nakryć obrusem, a brat rozsypywał słomę na podłodze. Za winszowania dzieci dostawały orzeszki i cukierki.

Palenie słomianego Diducha, Mały Chodaczków 2013 r. (z archiwum autora)

Potem, wszyscy, oprócz dziadka z babcią, przedstawiali swojskie zwierzęta, a szczególnie te, co wiją gniazda. My, małe dzieci, siadaliśmy na podłodze i zgarnialiśmy słomę, udając wicie gniazd. Naśladowaliśmy przy tym głosy ptactwa domowego: kaczek, gęsi, kur, kogutów i innych zwierząt domowych. Gospodarze obsypywali nas słodyczami, a my staraliśmy się jak najwięcej zagarnąć do swojego gniazda. Teraz cukierki i orzeszki dostają nasi najmłodsi. Według wierzeń, im więcej głosów naśladowaliśmy, tym więcej inwentarza miało przybyć w obejściu w następnym roku.

Ten rytuał uważaliśmy za działania prawie magiczne – może tak odbieraliśmy je w dzieciństwie…

Następnie kobiety ustawiały potrawy na stole, a dzieci układały ząbki czosnku w rogach stołu. Czasami kładziono też monety. W centrum stołu stała micha z kutią, a obok – świeca. Wokół wszystkie 12 potraw, a czasem i coś ponadto.

Dziadek zapalał świecę i przystępowaliśmy do wieczerzy. Najpierw jedliśmy kutię z miski, a potem po kolei – jak komu smakowało. Tego wieczoru trzeba było spróbować wszystkiego, co było na stole. Jedno miejsce zawsze zostawialiśmy puste – dla tych, którzy tego wieczoru nie mogli być z nami. Tu też obowiązkowo nakładaliśmy kutię.

Po kolacji rozpoczynaliśmy kolędowania. Zaczynała babcia, a potem wszyscy podchwytywali kolędy. Rozmawiano na różne tematy, szczególnie gospodarskie. Gdy już zapadła późna godzina (czas karmienia zwierząt), dziadek nabierał do miseczki kutii i szedł z nią do chlewu. Dawał po troszeczkę kutii każdemu ze zwierząt. Po tym karmieniu gaszono już świecę na stole.

Niemyte naczynie zostawiano na stole do rana, jedynie misę z kutią ustawiano na parapecie – przeważnie była to ta miseczka, która stała samotnie na stole…

Tego wieczoru chodzili kolędnicy, czasem dołączaliśmy do nich. Kolędowano też dnia następnego – na Boże Narodzenie.

Kolędowało i przebierało się w rozmaite stroje. Na święta po wsiach Galicji chodzą tzw. „Herody”. Przebierają się przeważnie młodzi chłopcy. Zatrzymują przechodniów. Żartują i proszą – a czasami domagają się – „kompensacji”. Dawniej było to kilka pączków, jabłek, placków. Obecnie wolą ekwiwalent gotówkowy.

Herody zatrzymały auto, Tiutków, 2014 r. (z archiwum autora)

Do świątecznych tradycji wchodziły też różne świąteczne psikusy. Było to zachowanie, odpowiednie jedynie w święta, a zakazane w innym okresie. Te psikusy przeczyły ogólnie przyjętym normom, ale w święta przyjmowane były jako obyczaj. Miały one przedstawiać chaos i przeciwstawiać się codziennemu porządkowi świata, a również pojawieniu się na ziemi złych sił. Po co to robiono? Jedni twierdzą, aby odegnać właśnie to zło, ale była to już tradycja o zapomnianych korzeniach, która przechodziła z ojca na syna. Niektórzy twierdzą, że w taki sposób uśmierzano swoją zwierzęcą naturę. Jakkolwiek było, jak Galicja długa i szeroka, w okresie świątecznym odbywa się ten specyficzny „karnawał”.

Herody zatrzymały auto, Suchostaw, 2014 r. (z archiwum autora)

Trzeciego dnia, jeszcze przed świtem, wynosiliśmy przed chatę snop-Diducha z kąta izby i zbierali słomę z podłogi ze wszystkim co spadło ze stołu podczas posiłków. To wszystko palono. Starsi mówili, że to dla zdrowia.

Śpiewamy kolędy
Gdy już rozwidniło się na dobre, a słoma dopaliła, mężczyzna z chaty powinien popiołem ze słomy namalować na ścianie wychodzącej na ulicę Diducha. Ten Czarny Dziad był symbolem starego roku, który mijał i ustępował miejsca nowemu. Widziano w tym dawną astronomiczno-kalendarzową symbolikę z tych czasów, gdy Narodziny Słońca oddzielały stary i nowy rok. Słomę – „stary rok” – palą w każdym obejściu.

Potem młodzi chłopcy szli od chaty do chaty i winszowali ich mieszkańcom, wypowiadając niezrozumiałe słowa – „niech kogut jajko zniesie”. Miało to symbolizować życzenie płodności w gospodarstwie.

Ten stary zwyczaj pradziadów odbywa się każdego roku do tej pory. Prawdopodobnie będzie się on odbywał tak długo, jak Bóg zechce.

Tradycja zawsze żyła i żyje w nas… A teraz, w czasie wielkich zmian, bardzo ważne jest zachowanie własnej kultury jako elementu więzi z naszymi przodkami i pradawnymi korzeniami naszej duchowości…

Borys Jawir
Tekst ukazał się w nr 23 (363), 15–28 grudnia 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X