W pełniejszej lekturze Leca Lwów jest potrzebny, by zrozumieć te teksty Lidia Kośka (fot. Konstanty Czawaga)

W pełniejszej lekturze Leca Lwów jest potrzebny, by zrozumieć te teksty

Z Lidią Kośką, autorką książki o Stanisławie Jerzym Lecu, rozmawiał Wojciech Jankowski

Ze Lwowa pochodzi wielu ludzi literatury. Są sylwetki, których twórczości nie da się czytać inaczej, jak poprzez Lwów. Są tacy, których można czytać „obok” Lwowa. Jaki jest Stanisław Jerzy Lec?
Ponieważ Lec był poetą i aforystą, albo można powiedzieć poetą aforyzmów, to ze względu na sam ten gatunek, który zakłada uniwersalność i powszechne zrozumienie, można na to pytanie odpowiedzieć, że Lwów nie jest tu potrzebny, bo to są teksty, które mają być zrozumiane przynajmniej w naszym kręgu kulturowym. Ale całe moje wystąpienie było o tym, że każdy tekst można czytać warstwowo. Istnieje taka lektura, która jest lekturą szerszą, pełniejszą i dopełniającą, w której ten składnik lwowski jest bardzo potrzebny, żeby zrozumieć Leca. Przy czym nie chodzi o jakieś anegdoty lwowskie, tylko pewien kontekst kulturowy, którym był Lwów i te galicyjskie tereny, z których Lec pochodził, jako zaplecze kulturowe, które się w tych aforyzmach pojawia. Można powiedzieć, że jest możliwa i taka, i taka lektura, ale im więcej o Lecu wiemy, tym głębiej możemy go czytać.

Czy Pani zdaniem te aforyzmy są przetłumaczalne na inne języki?
Nie władam tyloma językami, by móc to powiedzieć, ale z pewnością w językach słowiańskich jest łatwiej i może także w języku niemieckim, bo on był dwujęzyczny tak naprawdę, słyszał gdzieś ten język w sobie i miał dobrego tłumacza w osobie Karla Dedeciusa, który też władał oboma językami. Natomiast aforyzmy języka są oparte na grach słownych, więc jeżeli taka gra jest niemożliwa w języku włoskim lub angielskim, to takie tłumaczenie jest niemożliwe. Jest możliwy przekład odległy, oddanie intencji, idei, natomiast cała ta sztuka, artyzm, piękno jest już nie do oddania.

Dowiedziałem się dziś od Pani, że rodzina Leca pochodziła z Bukowiny.
Ze strony matki. Jest takie zdanie w „Sanatorium pod klepsydrą” Brunona Schultza: „czy pod stołem, który nas dzieli, nie trzymamy się tajnie za ręce?”. I to się potwierdza: Paul Celan, Stanisław Jerzy Lec, Icyk Manger. To wszystko się przenika w orbitach czerniowiecko-lwowsko-wiedeńsko-warszawskich, które się łączą. To jest piękne w literaturze i kulturze, bo jest jakąś szansą na zrozumienie.

Powiedziała nam Pani dzisiaj jakie jest znaczenie słowa „lec” w hebrajskim i jidysz.
Przede wszystkim w hebrajskim, a jidysz to odziedziczył. W hebrajskim pojawia się w pierwszym Psalmie Dawidowym, gdzie jest powiedziane: „pośród leców nie zasiadaj”, czyli w tłumaczeniu na polski „pośród szyderców”. Ten szyderca w psalmie jest personą absolutnie negatywną, natomiast w naszym pojęciu jest personą krytyczną. Lec był właśnie kimś takim: szydercą, błaznem, kpiarzem.

Rozmawiał Wojciech Jankowski
Tekst ukazał się w nr 6 (322) 29 marca – 15 kwietnia 2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X