Walery Łoziński

Walery Łoziński

W blasku pióra i szabli 

Gdyby zechciał w życiu fechtować tylko słowem, jego talent tryumfował by jeszcze nie raz. Uwierzył, że dla geniusza władać piórem i szablą to jedno, zwłaszcza gdy broni honoru lub miłości. Pomylił się jak bohater awanturniczej powieści – śmiertelnie.

Śmiertelna puenta
W mroźny poranek 2 lutego 1861 roku we Lwowie biły dzwony. Z kamienicy numer 13 przy ulicy Skarbkowskiej kilku młodych ludzi wyniosło skromną trumnę. Kondukt w milczeniu ruszył na Łyczaków. „Był to pogrzeb tak liczny, jakiego nikt przedtem nie zapamiętał we Lwowie – wspominał Władysław Zawadzki – Młodzież niosła trumnę. Za trumną szedł ociemniały Karol Szajnocha. Otaczali go literaci, artyści, redakcje pism, dalej postępowały drukarnie, młodzież akademicka, wszystkie szkoły od najwyższych do najniższych; wreszcie tysiące osób wszelkiego stanu, płci i wieku zwiększały orszak żałobny za trumną ubogiego literata”. Był to pierwszy we Lwowie pogrzeb, w którym oddawano hołd zmarłemu manifestując zarazem wspólnotę czci dla idei wyznawanych przezeń za życia. Wprawdzie ćwierć wieku wcześniej tłumy odprowadzały do grobów Benedykta Kołyszkę i Wincentego Szeptyckiego, byli to jednak generałowie powstania listopadowego. Teraz żegnano w ten sposób pisarza, Walerego Łozińskiego, który przeżył zaledwie 24 lata, ale zostawił po sobie kilkaset artykułów, tysiące drobniejszych publikacji i aż sześć powieści. Najsłynniejsza z nich, „Zaklęty dwór”, będzie wydawana po jego śmierci ponad 60 razy, a w 1976 roku posłuży nawet za kanwę serialu telewizyjnego. Stanisław Wasylewski powiadał, że „Kraszewski ani w części nie miał wtedy w Galicji tej popularności, jaka od razu przypadła twórcy »Zaklętego dworu«. Do czasu Trylogii nikt wśród lwowskich czytelników nie zdobył tyle popularności, nikt też nie napsuł tyle krwi cenzorom”.

Oprócz poczytnej twórczości Łoziński pozostawiał miastu legendę, która błyskawicznie narodziła się z sensacji i plotek otaczających jego perypetie. Za życia wielu miało go za awanturnika, skandalistę i utracjusza. Nie bez racji. Ale też nikt nie mógł odmówić mu talentu, inteligencji, pracowitości i patriotyzmu. Niespotykany dotąd tłum na pogrzebie świadczył więc również o tym, że Łoziński był dla lwowian połowy XIX stulecia czytelnym i ważnym symbolem. Oto niesiono do grobu człowieka, którego los przetoczył się przed oczami publiczności jak pasjonująca powieść. Tempo życia i śmierci bohatera, jego sukcesy i słabości, przyjaźń, zdrada, miłość, zemsta, rozpacz, żal – wszystko splecione było ze sobą niby literacka intryga. Niespodziewanie opowieść skończyła się naprawdę – każdy z żałobników czuł, że dostąpił wtajemniczenia, że bierze udział w czymś tragicznym, a zarazem wielkim.

Być pisarzem!
Czytelnicy nazywali Łozińskiego „polskim Dumasem”, z czego był niezwykle dumny – świadomie nawiązywał do francuskiej powieści „płaszcza i szpady”, wyrażając w ten sposób również pokoleniową tęsknotę za życiem ryzykownym, ale barwnym, napędzanym uczuciem i poczuciem honoru. Wychowywał się w sennym podgórskim zaścianku, który z trudnością mógłby stanowić tło niezwykłych przygód. A jednak Łoziński umiejętnie przydawał mu tajemniczej energii. Z jednej strony, zgodnie z logiką młodości, chciał ten świat rozsadzić siłą własnej wyobraźni, z drugiej miał dla niego wrodzoną czułość, widział w ludziach zaścianka pierwotną szlachetność i ogromny potencjał wrażliwości „na sprawę”, jak mawiano niekiedy zniżonym głosem, odnosząc się do prawdziwej lub urojonej działalności spiskowej. Ludzie każdej epoki lubią czasem zobaczyć swoją codzienność w nowym, „francuskim” opakowaniu. I wtedy mieli te pragnienia – Łoziński potrafił je spełnić.  

Urodził się 15 stycznia w 1837 roku w Mikołajowie koło Stryja, w spokojnej rodzinie tak zwanej szlachty szaraczkowej. Najpierw uczył się w Drohobyczu, kolejne dwie klasy skończył we Lwowie, skąd przeniesiono go, w czasach utrwalania germanizacji (nauka polskiego była nadobowiązkowa), do gimnazjum w Samborze. W krzepnącym wówczas biurokratyczno-wojskowym reżimie  galicyjska prowincja ulegała coraz głębszej intelektualnej zapaści. Energiczny, nad wiek dojrzały, niepokorny i prowokująco rezolutny Walery nie zabawił tu długo. Pod błahym pretekstem relegowano go, oskarżając o „polskie intryganctwo”. Oznaczało to zakaz nauki we wszystkich szkołach cesarstwa austriackiego. Wrócił więc do Lwowa, gdzie postanowił zostać pisarzem. Już mając szesnaście lat napisał pierwszą, nigdy nie ogłoszoną powieść „Kamień w Spasie”, pisywał wtedy także interesujące wiersze – również po niemiecku. Rok później zaczął publikować drobne teksty w prasie. Jego ciotecznym bratem był Karol Szajnocha, wielki historyk, we Lwowie znany i ceniony, który wspominał jak dziewiętnastoletni Łoziński stanął na jego progu oznajmiając: „przyjechałem do Lwowa żeby sobie jakiegoś utrzymania literackiego poszukać”. Szajnocha pomógł krewniakowi zdobyć posadę tłumacza w „Gazecie Lwowskiej”, gdzie ów przesiadywał za biurkiem, trapiony tyleż przez nudę wiedeńskich depesz, co brak pieniędzy, tak zabójczy dla głodnego życia młodzieńca. Nie zapominając celu, w jakim przybył do Lwowa, zaczął pisać powieść „Szlachcic chodaczkowy”, za którą miał otrzymać niebagatelną dlań sumę 50 florenów.

Łoziński znalazł się we Lwowie w 1856 roku, kiedy trwało jeszcze społeczne otępienie po stłumieniu nadziei lat 1846 i 1848. Na emocje, które miały sięgnąć szczytu w roku 1863 było, póki co, za wcześnie. Ówczesną atmosferę celnie ujął późniejszy biograf Łozińskiego, Adam Bar: „w literaturze zamiast idej bojowych panowała powieść Kaczkowskiego i kontuszowa gawęda Pola. Pod rządami Gołuchowskiego, nad którymi ciążył system Bacha, o odrodzeniu politycznem mowy nie było, jedna część społeczeństwa pogrążona w apatii, młodzież zaś oddawała się życiu hulaszczemu, bez rachuby na przyszłość”.  

Lwowskie otchłanie
Jednak najbliższe lata miały należeć do Łozińskiego i jego pokolenia, czyniono zwolna „pewne rachuby”. Rok zaczął się od manifestacji młodzieży po nabożeństwie żałobnym za Adama Mickiewicza. Mszę odprawiono w kościele Bernardynów 19 stycznia 1856 r., a więc dokładnie w dniu, kiedy trumnę z ciałem poety wyprowadzono z paryskiego kościoła św. Magdaleny na cmentarz w Montmorency. Mickiewiczowski kult łączył wówczas wszystkich, jednak starsze pokolenie w śmierci wieszcza widziało dopełnienie klęsk, ponury asumpt do historycznej refleksji. Młody Lwów poczuł przy tej okazji, że mimo wszystko potrafi żyć w świecie idei zawieszonym ponad zaborczymi kordonami. Odejście Mickiewicza z jednej strony, owszem, coś zamykało, z drugiej stawiało przed młodymi nowe obowiązki. W kolejnych latach lwowskie środowiska intelektualne ścierały się w poważnych sporach. Po jednej stronie stanęli znani, popularni już pisarze i publicyści – m.in. wspomniany Wincenty Pol, Zygmunt Kaczkowski, Jan Zachariasiewicz, skupieni wokół prasy solidnej, ale nieco skostniałej. Z drugiej nadciągał szpaler młodych m.in. z Michałem Bałuckim, Mieczysławem Romanowskim czy Józefem Szujskim. Walery Łoziński, opowiadając się po ich stronie, rychło zyskał opinię najgłośniejszego radykała w tym towarzystwie. Można powiedzieć, że w tym co pisał i głosił wyprzedzał historię. Otwarcie nawoływał choćby do małżeństw ponad podziałami klasowymi. W każdej z jego powieści pojawia się wątek „miłości bez barier”. Pisywał o chłopstwie, ale także dla chłopstwa, uważał literaturę za rodzaj dobra pierwszej potrzeby, którego twórca winien dostarczać każdemu, bez względu na pochodzenie. Musiały minąć dziesięciolecia by taki sposób myślenia zaczął się upowszechniać. 

Walery ŁozińskiChoć Łoziński identyfikował się ze swoim pokoleniem, to jedną z pierwszych i ważniejszych przyjaźni zawarł z o trzydzieści lat starszym Józefem Dzierzkowskim, o którym Karol Estreicher pisał, że „w towarzystwach porządnych wstydzono by się go widywać”. Jeśli jednak chodzi o towarzystwa „nieco plugawe” to trudno było we Lwowie o lepszego znawcę, zatem Dzierzkowski wtajemniczał literackiego aspiranta w mroczne strony lwowskiego życia, ze znawstwem prezentował spelunki i zamtuzy, poznał z ówczesnym półświatkiem.

Łoziński przyswajał tę wiedzę tym chętniej, że Dzierzkowski miał w życiu fascynujące epizody patriotyczne, oryginalne poglądy społeczne, a nade wszystko był dojrzałym, popularnym i wcale poczytnym powieściopisarzem. Towarzyską opinię we Lwowie miał jak najgorszą, ale obaj z młodym kompanem byli pełni uznania dla zdobywającego wówczas rozgłos Eugeniusza Sue i jego „Tajemnic Paryża”. Chętnie więc, nie bacząc na salonowe opinie, eksplorowali lwowskie tajemnice, podzielając przy tym społeczne intencje Francuza. Życie najniższych warstw – miejskiej biedoty, galicyjskiego chłopstwa i ubogiej szlachty, z której pochodził Łoziński – zgodnie uważali za źródło, z którego, prędzej czy później, wypłyną nowe prądy kształtujące przyszłość. 

Tylko przyjaźń
Rzecz jasna zdarzało się, że w tych wędrówkach towarzyszyły im kobiety, zwłaszcza te uchodzące – według mieszczańskich przekonań – za „łatwiejsze” od pozostałych. Ale któż ze statecznych mieszczan może wiedzieć, jak czasem trudno kochać łatwą kobietę. Pierwsza lwowska miłość Łozińskiego dała mu bolesną lekcję. Zakochał się bowiem w Marii Safirównie, popularnej aktorce teatru skarbkowskiego. Specjalnie dla niej napisał nawet sztukę „Verbum mobile”, w której Safirówna grała z powodzeniem główną rolę. Pociągająca, zgrabna, rudowłosa, pełna temperamentu, z łatwością zdobywała uznanie w rolach subretek i salonowych amantek. Kornel Ujejski pisał o niej, że „posiada ruchliwość i wdzięk nadzwyczajny”. Niestety, Łozińskiemu odmówiła udziału w swych dobrach. Napisał dla niej jeszcze jedną sztukę zatytułowaną „Niebezpieczny człowiek”, mimo to nie uchyliła drzwi swojej alkowy.

Z Safirówną, jak to się mawia w tanich powieściach, zostali przyjaciółmi. Przy czym Łoziński – znów sięgając do literackich frazesów – podobno „stracił wiarę w miłość”. W kontaktach z ludźmi stał się porywczy, w sporach nieprzejednany. Czas dzielił pomiędzy tytaniczną pracę literacką i nocne wędrówki przez lwowskie otchłanie. W sprawach miłosnych był odtąd chłodny, pragmatyczny, nieprzystępny. Władysław Zawadzki przytacza krążące wówczas opinie jakoby Łozińskiemu „nie znany był świat uczciwości kobiecej, zarzucano powieściom jego brak strony uczuciowej, idealnej, poetycznej”. Co gorsza w tej uczuciowej biedzie toczyło się jego realne życie.

Niedole skrywanej mizoginii wynagradzała mu męska przyjaźń ze starszym o parę lat Brunonem Bielawskim, dziennikarzem i poetą, którego znał jeszcze z „Gazety Lwowskiej”. Wedle relacji Zawadzkiego Walery, „mało uczuciowy pozornie, sarkastyczny, często nawet opryskliwy, nie dający się nikomu powodować, ale idący częstokroć ślepo za chwilowym uniesieniem i burzą miotających nim popędów, przywiązał się do młodego towarzysza instynktowną sympatią, pociągającą go ku prostej, szlachetnej duszy Brunona. Można by rzec, że w tej serdecznej obu młodzieńców przyjaźni był pociąg dopełniających się dwóch przeciwnych sobie kończyn magnesu. Uczuciowy, tkliwy, więcej marzącego usposobienia Bruno magiczny wpływ wywierał na Łozińskiego. Od jednego Brunona przyjmował rady i przestrogi, on jeden mógł mu nieraz gorzką w oczy i nieraz szorstkimi słowy powiedzieć prawdę”.

Z Bielawskim, poza intelektualnym pokrewieństwem, łączyło go skromne pochodzenie i przekonanie, że to z ich warstwy społecznej rekrutować się będą zwycięskie armie przyszłości. Obaj nadwrażliwcy – Bielawski przy tym romantyk do kości, autor słynnego później wśród powstańców styczniowych wiersza-pieśni „Czarny krzyżyk” – nie mieli wątpliwości, że niebawem nadejdzie ich czas i sięgną po broń. Czas nadszedł kiedy w Polsce było jeszcze spokojnie i postanowili przyłączyć się do oddziałów Garibaldiego. Bielawski wyruszył do Włoch, Łoziński miał niebawem dołączyć do przyjaciela bo, jak zwykle, brakowało mu pieniędzy, czekał na obiecane honoraria. 

Sławomir Gowin
Artykuł się ukazał w nr 18 (190), 30 września – 14 października 2013

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X