Vostok SOS. Pożegnanie z Donbasem. Cześć 3

Vostok SOS. Pożegnanie z Donbasem. Cześć 3

Przyszli w nocy w „bandytkach” na głowach. Sterroryzowali rodzinę. Strzelali do sąsiadki. Nikogo nie zabili, ale dzień wcześniej separatyści zabili ich przyjaciela za brak entuzjazmu dla rządów dopiero co ogłoszonej Donieckiej Republiki Ludowej.

Ługanskoje
Ostatnią odwiedzoną miejscowością było Ługanskoje, po ukraińsku Łuhanśke. Wieś należy do rejonu artemowskiego w obwodzie donieckim. To tak zwana wieś miejskiego typu, która jest ulokowana miedzy dwoma zbiornikami wody. Podobno kiedyś mieszkało tu ponad 2.200 osób. Dziś zostało tylko 1.500. Ługańskie nie miało takiego szczęścia jak Galicynowka. Tu, blisko frontu, ostrzał przytrafił się nie jeden raz. Z powodu ostrzału uległy mniejszym bądź większym zniszczeniom szpital, szkoła, przedszkole. We wsi znajduje się również uszkodzony most. Mieszkańcy jednego krańca wsi muszą przejść 4 kilometry, by dojść na drugą stronę.

Procedura taka sama jak zwykle. Przyjeżdżamy. Ustawia się kolejka ludzi po dary. Wszędzie w organizacji przekazywania paczek z „humanitarką” pomagają miejscowi działacze. Ktoś informuje ludzi, wyznacza miejsce, pomaga w rozplanowaniu akcji. Tym razem wypada to gorzej niż w innych miejscach. W Ługanskoje na początku było niewiele osób. Później wiadomość rozeszła się z szybkością błyskawicy i kolejka zwiększała się z sekundy na sekundę. Procedura ta sama: paczka, dodatkowo szampon, mydło, proszek do prania. Rodzice dostają ponadto pampersy. Zamożni przyjeżdżają samochodami, biedniejsi na rowerach. Tu nie marnuje się nic. Starsza kobieta poprosiła nas również o kartony po pudłach. Na opał? Nie wiemy. Kolejka szybko rośnie. Samochód jest wypełniony paczkami po brzegi, jednak na samym końcu pozostaje kilka osób, dla których nie starczyło paczek.

– Znowu zabrakło. Zawsze kończy się tuż przede mną – mówi zrezygnowany starszy mężczyzna.

Pielęgniarka z miejscowego szpitala zaprasza nas do zwiedzenia szpitala. Stacjonowało tu wojsko ukraińskie. To co widzimy, przerasta naszą wyobraźnię. Nieprawdopodobnie zdemolowany szpital. Nie tylko od ostrzału artyleryjskiego: zdemolowany sprzęt medyczny, meble, rozprute materace. Wszędzie leżą potłuczone szkła i śmieci. Po raz kolejny mam wrażenie, że wojna, prędzej czy później, demoralizuje. Bez względu na to, czy stoisz po jasnej czy ciemnej stronie mocy. Jakiemu stresowi byli poddani ci żołnierze? Jakie emocje w ten sposób rozładowali? Prawdopodobnie nigdy się nie dowiem. Służba medyczna przeniosła się do małego budynku koło szpitala. Szpital nie spełniał już wymaganych warunków, aby pełnić swoją rolę. Obok niczego nie zdewastowano. Służba medyczna to… tylko dwie kobiety – doktor i pielęgniarka.

Wracamy do Siewierodoniecka. Żegnam się z malowniczym krajobrazem Donbasu i żegnam się z jeszcze tlącym się tu latem. We Lwowie już od dawna trwa zaawansowana jesień. Przyszedł czas na pożegnanie z Maksymem, który wraca do swojej ciężarnej żony do Starobielska.

Ania rozmawia z dziećmi z Galicynowce (fot. Wojciech Jankowski)

Dzień zwycięstwa
Wracamy do Kijowa. Po drodze zatrzymujemy się na nocleg w Krasnym Limanie u rodziców Milana. Czekała nas ciepła kolacja (znowu bez alkoholu) i ciepłe przyjęcie. Rodzice Milana znają już załogę Vostok SOS od dawna, traktują ich jak rodzinę, szczególnie Anię. Wszyscy byliśmy zmęczeni. Przy stole został ojciec Milana, Radu i ja.

– Byli tu ludzie z Estonii. Świetnie się dogadywaliśmy. Jak to jest, że znajduję łatwiej wspólny język z Estończykami, Mołdawianami i Polakami, niż niektórymi ludźmi stąd? – mówi ojciec Milana.

Milan niewiele opowiadał o sobie w czasie tego wyjazdu. Niewiele o nim wiedziałem. Maksym i Żenia byli związani ługańskim Majdanem. Ania współpracowała z nimi jeszcze przed Rewolucją Godności. Milan wydawał mi się idealistą, który pomaga swojemu na swojej ziemi, ale uważałem, że jego biografia jest najmniej naznaczona historią Donbasu. Nie wiedziałem jak bardzo się myliłem. Ojciec Milana był w partii Batkiwszczyna Julii Tymoszenko i był znany z proukraińskiej postawy. Ojciec Milana opowiedział nam, jak rok temu spędzili Dzień Zwycięstwa…

Tego dnia w ich domu pojawili się nieproszeni goście w „bałakławach”, czyli w „bandytkach” – okryciach głowy zakrywających większą część twarzy. Od połowy kwietnia 2014 roku Krasnyj Liman był w rękach separatystów. Pięć dni wcześniej ogłoszono Doniecką Republikę Ludową. Działali prawdopodobnie według planu. Musieli mieć listę ludzi o nieprawomyślnych poglądach. W przededniu wydarzenia złożyli wizytę przyjacielowi rodziny z sąsiedniej miejscowości. On też był znany z proukraińskich poglądów. Swój brak szacunku dla nowej władzy przypłacił życiem. Został zamordowany przez nieznanych sprawców.

Goście w „bałakławach” wybili szyby, weszli do mieszkania i sterroryzowali rodzinę. Celując w nich z broni chcieli „wybić im z głów myśli o pozostanie w składzie Ukrainy”. Prawdopodobnie nie sposób opisać to, co przeżyli. Nie wiedzieli, czy każda następna sekunda nie będzie ich ostatnią! Separatyści wystrzelili serię z broni do psów. Sąsiadka słysząc krzyki wyszła przed dom. W jej stronę również poleciał deszcz pocisków. Tylko Bożej opiece zawdzięczają życie – tak uważają. Nieszczęśliwie tak się złożyło, że pod ich dom podjechał przyjaciel, żeby złożyć życzenia z okazji 9 maja… Podobno to co się działo potem wyglądało jak scena z amerykańskiego filmu sensacyjnego. Pościg po lesie z wypuszczanym gradem kul w kierunku uciekiniera. Udało mu się umknąć zwolennikom „ruskiego miru”. On też przeżył.

Do dziś pamiętam strach, gdy celują w ciebie i w twoją rodzinę… I przebłyski świadomości, jak szkoda pożegnać się z życiem z powodu nie wiadomo czego… – czytam publikację Milana w internecie. Każdy z nas by zapamiętał do końca życia. Do niedawna uważałem, że dola Milana była najlżejsza wśród poznanych chłopaków z Vostok SOS, ponieważ Żenia i Maksym stracili swoje domy, wspomnienia, znajomych, całe życie w Ługańsku. Tej krytycznej nocy rodzina Milana mogła realnie rozstać się z życiem. Wydarzyło się to w Dzień Pobiedy. Przypadek? Rosyjskie służby lubią symbole, nieprzypadkowe daty – niczym sycylijska mafia. Annę Politkowską zamordowano w urodziny Putina. Przypadek?

Milan robi zdjęcia w zdemolowanym szpitalu (fot. Wojciech Jankowski)

My już nie wrócimy do domu?
Dzień wcześniej pakując paczki do samochodu poznałem Dimę. Młody mężczyzna miał na sobie mundur. Nie zwróciło to szczególnie mojej uwagi. Na Ukrainie widzę mundurowych na każdym kroku. Czym bardziej na wschód, tym ich więcej. Wszyscy na parkingu padli sobie w objęcia. Bez wątpienia znają się nie od dziś. Przedstawiono mnie Dimie:

– Wojtek jest z Polski.

– U nas jest jeden chłopak z Polski. Wygląda jak ty – odpowiedział Dima, podając mi rękę. Nie pierwszy raz za linią Dniepru słyszę, że wyglądam jak Polak. Tutaj ludzie rozpoznają w moich rysach twarzy Polaka, co nie zdarza się na zachodzie Ukrainy.

Razem dojechaliśmy do stacji benzynowej. Wypiliśmy kawę i rozjechaliśmy się. Spytałem Ani, kim jest Dima. Nie należy do Vostok SOS. Dima, Żenia i Maksym znają się z Ługańska. Chłopcy pomagają ludziom z Donbasu, rozwożąc i organizując pomoc humanitarną. Dima pomaga walcząc o ukraiński Donbas. Jest ochotnikiem.

Wieczorem odwiedził mieszkanie Vostoku w Siewierodoniecku z kolegą, też ochotnikiem z Donbasu. Akurat zgasło światło w mieście. Siedzieliśmy przy świeczkach. Zrobiło się bardzo swojsko. Tego wieczoru otwarto wspomniane już „szampanskoje”. Zapanowała atmosfera braterstwa: chłopcy z Donbasu, Ania oraz przypadkowi Radu i piszący te słowa.

Większość paliła papierosy na balkonie, w pokoju zostałem tylko ja, Dima i Żenia.

– Wojna kończy się – powiedział Dima.

– B…! My uże nie wierniomsia damoj – powiedział Żenia. Był w tym smutek i ból, który musiał towarzyszyć żołnierzom Andersa błąkającym się po Londynie…

Kijów
Następnego dnia wróciliśmy do Kijowa, z rozprostowaniem nóg w Charkowie. Byliśmy coraz dalej od Donbasu… Gdy na stacji benzynowej usłyszałem język ukraiński, wiedziałem, że Dniepr już jest blisko. Poznałem „wastokowców” pięć dni temu, a żegnałem się z nimi w Kijowie jak z rodziną. W Kijowie oprowadziłem Radu po Chreszczatyku i odwiozłem na autobus do Kiszyniowa.

***
W momencie, gdy ukazał się ten numer Kuriera Galicyjskiego, Vostok SOS jest w kolejnej, trzytygodniowej trasie z pomocą humanitarną po Donbasie. Maksym od czterech miesięcy jest szczęśliwym ojcem.

Cytowany artykuł Milana:
http://informator.lg.ua/archives/90715
Vostok SOS w internecie:
http://vostok-sos.org/
Społeczność Vostok SOS – wyzwolone miasta na fb:
https://www.facebook.com/vostoksosOG/?fref=ts

Osoby chcące pomóc z Polski proszone są o kontakt z Anną Woźniak: annaw.vostok@gmail.com

Wojciech Jankowski
Tekst ukazał się w nr 2 (246) 29 stycznia – 15 lutego 2016

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X