Robimy wszystko, by wróciło normalne życie

Z Jewgenijem Wasiliewym, koordynatorem projektu w Vostok SOS i Vostok SOS – Wyzwolone miasta, rozmawiał Wojciech Jankowski.

Jaką działalność prowadzi organizacja Vostok SOS?
Vostok SOS zajmuje się głównie pomocą uchodźcom. Okazujemy pomoc prawną i humanitarną. Mamy jeszcze cztery inne działy, związane one są z innego rodzaju działalnością: dokumentujemy wydarzenia, prowadzimy gorącą linię telefoniczną, poszukujemy lokali dla uciekinierów i pracę dla nich. To są te główne kwestie nurtujące ludzi, którzy przyjechali do nas z Donbasu. Koordynuję wydział humanitarny tu na miejscu i mamy jeszcze naszą filię w Kijowie.

Jak dużo zgłoszeń przychodzi na gorącą linię?
Ten telefon działa już od półtora roku. Początkowo działaliśmy w trybie awaryjnym – nasi aktywiści wyjechali z Ługańska i nie bardzo orientowali się co należy robić. I to oni stworzyli tę gorącą linię. Wykupili dwa czy trzy numery, umieścili je w Internecie. Dosłownie na drugi dzień już były pierwsze zgłoszenia. Przeważnie pytania dotyczyły tego, w jaki sposób można wyjechać z Ługańska, pytano o możliwościach zamieszkania na nowym miejscu.

Ilu pracowników jest obecnie w Vostok SOS?
Mamy około 35 osób stale działających w naszej organizacji. Większość pochodzi ze Wschodu i Krymu. Do tego dochodzą jeszcze wolontariusze, których jest około 40 osób. Działamy w Charkowie, Kijowie i innych miastach.

Działał pan jeszcze przed powstaniem DRL i ŁRL?
Vostok SOS powstał jeszcze latem 2014 roku. W 2013 podczas Majdanu w Kijowie działałem w podobnych akcjach w Ługańsku. Niewiele się wtedy o tym mówiło w mediach. W dnie powszednie w Ługańsku zbierało się 20-30 ludzi o nastrojach proukraińskich. Gromadziliśmy się przeważnie pod pomnikiem Szewczenki codziennie o godz. 18. Słuchaliśmy muzyki, recytowali wiersze i po prostu rozmawialiśmy. W weekendy gromadziło się już więcej ludzi – 100-200. Wtedy już głoszono wymagania polityczne. Najwięcej na Ługańskim Majdanie było do 1000 ludzi, przy tym, że Ługańsk ma około 500 tys. mieszkańców. Procentowo jest to bardzo mało.

Kiedy było najwięcej ludzi?
Było to wtedy, gdy połączyło się kilka organizacji. Przyszli kibice klubu „Zaria” i była to ich inicjatywa. Zdecydowali pokazać, że Ługańsk jest miastem ukraińskim. Uzgodnili to między sobą. Uzgodnili to z działającym wtedy Sektorem Społecznym. Przyszli też członkowie innych klubów sportowych. Tak zebrało się około tysiąca osób.

Czy „tituszki” wam nie przeszkadzali w tych manifestacjach?
Początkowo w Ługańsku nie było nawet Antymajdanu. Zbierało się tam 3-4 osoby. Ługańsk jest miastem pasywnym i mieszkańcom było obojętne co się dzieje.

Czego chciała większość mieszkańców?
Było im obojętne. Nie popierali żadnej ze stron. Koncentrowali się na swoim prywatnym życiu. A już 9 marca – w rocznicę urodzin Szewczenki – gdy wyszliśmy uczcić tę uroczystość, złożyć kwiaty, to już wtedy przywieziono „tituszki” z innych regionów, w tym i obywateli Rosji z obwodu biełgorodzkiego. Były to przeważnie osoby z regionów górniczych obwodu ługańskiego. Było ich około 3 tys., po prostu nas zmietli. Symbolicznie stał jeden kordon milicji, która nie interweniowała. Oni też zajęli w tym dniu gmach Ługańskiej administracji. Po jakimś czasie zmienił się gubernator, urzędnicy. Jednak cały czas trwaliśmy. Gdy już 6 kwietnia „tituszki” zajęli gmach SBU, to nasz Majdan stał się niebezpieczny, bo w rękach tych bandytów pojawiła się broń. Kontynuowaliśmy nasz protest do połowy maja. Przychodzili do nas ludzie „stamtąd” i grozili nam. Przychodzili nawet większymi grupami i było kilka przypadków pobić naszych aktywistów. Sytuacja stawała się coraz gorsza i ludzie zaczęli opuszczać miasto. Mam tu na myśli proukraińskich aktywistów, bo ich życie było zagrożone, a przecież mają rodziny, dzieci.

Czuliście się fizycznie zagrożeni?
Tak, bo coraz częściej zdarzały się pobicia, było nawet kilka przypadków śmiertelnych pobić. Dlatego zaczęto wyjeżdżać. W naszej organizacji mamy nawet osobę, która była w piwnicach SBU. Podczas wyborów prezydenta Ukrainy 25 maja jeździł po okręgach wyborczych i fotografował przebieg wyborów. Zatrzymano go na posterunku już przy powrocie do Ługańska. Zaczęto zadawać pytania: ktoś ty taki, dlaczego masz tak dużo sprzętu fotograficznego. Tłumaczył się, że jest dziennikarzem i ma sprzęt redakcyjny. Zabrano go do SBU i tam prowadzono śledztwo. Torturowano go i przesłuchiwano przez dwa dni. Potem, na szczęście, udało się go wywieźć do Kijowa. Jest już fizycznie zdrowy, ale ma czasowe zaniki pamięci. Nazywa się Sława Bondarenko, pracuje u nas, a teraz jest w delegacji w Polsce.

Jaki stosunek mieli do was milicja i SBU?
Zachowywali się jak wszyscy – byli obojętni. Dostawali rozkazy „z góry” i nie mieszali się do niczego. Kto tam stał „na górze” – nie wiadomo. Podejrzewamy, że był to „gospodarz” obwodu ługańskiego Jefremow, deputowany Partii Regionów. Dla porównania – w Doniecku mamy Achmetowa, a w Ługańsku – Jefremowa. Wielu przypuszcza, że to z jego rozkazu oddano budynki Administracji, milicji i SBU, zawożono „tituszki” itd. Kontrolował on wszystkie wydarzenia w Ługańsku i wszyscy mu się podporządkowywali. Byli też ludzie z Kijowa, ale o wszystkim decydował on.

Czy wszyscy aktywiści przenieśli się do Kijowa?
Z tych, którzy byli uczestnikami Ługańskiego Majdanu, nie wszyscy wyjechali. Są nawet osoby, które już nawet wróciły do Ługańska. Nie znaleźli tu ani wsparcia, ani pomocy i dyskretnie powrócili do miasta.

Kiedy pan wyjechał?
Wyjechałem 10 lipca 2014 roku. Wyjeżdżałem jako jeden z ostatnich, bo nie byłem takim widocznym aktywistą. Brałem udział w akcjach, w protestach. Byli ludzie bardziej aktywni, a ja działałem gdzieś około roku – 2013-2014. Miałem możliwość pozostawania w Ługańsku, ale gdy sytuacja się skomplikowała, gdy pojawiły się wojska rosyjskie, wyjechałem z żoną.

Czy potem jeździł pan do Ługańska?
Nie, nie jeździłem. Od wyjazdu tam nie byłem. Dojeżdżamy do Stanicy Ługańskiej, do Szczastia, a do Ługańska nie jeździmy. Pozostaje nam niecałe 20 km. Chęć odwiedzenia miasta mam, ale nie jestem pewien, czy pojechałbym, gdybym miał okazję. Nie wiem co mnie tam czeka. Są wśród nas ludzie, którzy jeździli tam. Wracają i mówią, że jest tam źle: wysokie są ceny, kłopoty z zatrudnieniem. Praca właściwie jest, ale propozycji jest niewiele.

Jaka waluta tam jest w obiegu?
Chodzi tam i hrywna, i rubel, ale oficjalnie uważa się, że walutą ŁRL jest rubel. W tej walucie podawane są ceny i otrzymuje się pensje. Jednak z hrywny nie rezygnują. Dużo było tam ludzi uzbrojonych. Człowiek nie może czuć się bezpieczny w takim otoczeniu, tym bardziej, że nie wiadomo kim jest człowiek z „kałachem” obok ciebie, często nietrzeźwy.

Czy wiedział pan, gdzie udać się po przyjeździe tu?
Byli tu już moi koledzy, którzy przyjechali wcześniej, i to oni mi pomogli zainstalować się w Kijowie. Długo zapraszał mnie tu lider naszej organizacji Kostia Reuckij, aż zdecydowałem się na przyjazd. Uprzedziłem ich o moim przyjeździe. Spotkali na dworcu, ulokowali nas i na następny dzień byłem już w Vostok SOS.

Czy wiadomo dokładnie, jaka jest liczba uchodźców z Doniecka i Ługańska?
Dokładnej ilości nie zna nikt. W przybliżeniu jest to około 1,5 mln. Dokładnej listy uchodźców jednak nie ma.

Gdzie mieszkają?
Kto gdzie. Kto wyjechał na Ukrainę, kto – do Rosji. Są ludzie, którzy stamtąd wracają, bo tam też nie jest łatwo. Czasami nawet trudniej niż na Ukrainie.

Co piszą o stosunku Rosjan do nich?
Mam znajomych, którzy wyjechali do Rosji. Mają bardzo negatywne wrażenia. Nie sposób dostać pracę, niechętnie ich chcą przyjmować obwody przygraniczne. Niechętnie widzą tam ludzi z Ukrainy, a już uchodźców – w ogóle. Niechętnie wynajmują im mieszkania, przyjmują do pracy, trudno o zasiłek, nawet ten minimalny. Na Ukrainie są zasiłki, są organizacje, które proponują pomoc, kwatery. W Rosji uchodźcy mieszkają w obozach namiotowych, bez ogrzewania, bez światła, oddalonych od miast i trudno nawet dojechać do jakiegoś sklepu. Dlatego wraca wielu, kto znalazł się w takich warunkach. Lepiej mają ci, kto wyjechał do krewnych. Inni rozczarowują się i wracają.

Zresztą to samo dotyczy i Ukrainy. Nie wszyscy są tu zadowoleni z warunków, w jakich obecnie żyją. Też są problemy z wynajmem lokalu, z pracą i wielu decyduje się też na powrót. Dom jest domem.

Jaki jest stosunek mieszkańców z Ukrainy Zachodniej?
Różnie to bywa. Na początku jednak wspierało nas więcej ludzi. Wielu wynajęło mieszkania, nawet bezpłatnie. Przyjmowano uchodźców z Krymu, Donbasu, zapraszano całe rodziny. Dzieciom organizowano wypoczynek w obozach, wymianę. Teraz jest gorzej, bo ludzie są już zmęczeni tą sytuacją. Uchodźcy również są zmęczeni swoją. Zdarzają się przypadki złego traktowania, a media to wychwytują i wyolbrzymiają, i wznoszą do rangi głównej wiadomości. Negatywne przypadki zapadają w pamięć, a o pozytywnych mało kto pamięta.

Kiedy zamierza pan wrócić do domu?
Mam nadzieję, że wrócimy. Trudno powiedzieć kiedy, ale wrócimy. Robimy tu wszystko po to, aby tam nastąpiło normalne życie, jakie było przed wojną, a nawet postaramy się zrobić go lepszym.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Wojciech Jankowski
Tekst ukazał się w nr 2 (246) 29 stycznia – 15 lutego 2016

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X