Ulubione zwierzę żołnierza

Ulubione zwierzę żołnierza

Fot. www.rolne24.com.plW miłości do świń legionistom w niczym nie ustępowali żołnierze I Armii Wojska Polskiego. Jedną z najwspanialszych opowieści na ten temat zapisał Olgierd Kowalski – żołnierz AK z Wołynia, w 1944 r. wcielony do Berlingowców:

„[…] Nie wypaliły nam amory, ale za to wypatrzyliśmy błąkającą się w pobliżu zabudowań świnkę. Dawno już nie widzieliśmy tego ulubionego przez wojsko stworzenia. Zapolowaliśmy na nań z małą nagonką, świnka uciekała jak dzik, aż w końcu poległa od celnego strzału Miecia. […] Uroczystość swoją obecnością zaszczycił kpt. Repin. Postał chwilę, pomedytował, a odchodząc podkreślił, że bardzo lubi wątróbkę.

 

Kapitan nie znał polskiego i powiedział po rosyjsku „pieczonku”. Było to wyraźnie adresowane do mnie, bo akurat tak się złożyło, że ja też bardzo lubię świeżą wątróbkę, a przy poprzednich świniobiciach zdarzało się, że udawało mi się sprzątnąć ją jego „fajfusom” sprzed nosa. Wracali zazwyczaj z pustymi rękami, żaląc się że Olgierd z Mietkiem znowu zabrali.

Trudno było, bądź co bądź, dowódcy kompanii pogodzić się z tym, ale na pewno czuł żal i chciałby zmienić to zwyczajowe prawo. Teraz przezornie odniosłem tę niekoszerną wątrobę Joskowi do smażenia i gapiłem się dalej. Nanizałem wycięte genitalia na sznurek i kręcąc nim zastanawiałem się co zrobić dalej. Najchętniej, dla wyrównania zaległych porachunków, zmusiłbym Czaję do pocałowania ich, lecz wpadłem na inny pomysł. Widząc, że kapitan gdzieś poszedł, wdepnąłem do jego kwatery i wręczyłem dziewczynie ten narząd.
– Kapitan kazał usmażyć, – mówię poważnie. Dziewczyna ogłupiała.
– Przecież to fiut, powiedziała z obrzydzeniem.
– Fiut nie fiut, Rosjanie to bardzo lubią, jedzą nawet na surowo, – zmyśliłem.

Dziewczyna zaklęła, wsadziła do miski z wodą mój prezent, jedną ręką płucze, lecz głowę odwraca ze wstrętem. W tym momencie wraca kapitan i widząc mnie wrzeszczy:
– Zabroniłem ci przecież tu przychodzić.!

Strugam głupka i celowo odpowiadam mu po polsku, bowiem wiedział doskonale, że znam rosyjski i irytowało go kiedy nie chciałem z nim rozmawiać w tym języku:
– Przy świniobiciu prosił pan kapitan o „pieczonkę”, to przyniosłem. Tu włączyła się dziewczyna:
– Przyniósł to świństwo do smażenia i jeszcze mówił, że pan lubi nawet na surowo.

Kapitan zajrzał do miski i na chwilę go zatkało:
– To przecież nie wątróbka, a pyta świńska – wrzasnął.
– Po naszemu pieczonka. Zawsze upominał się pan kapitan o nią, w końcu przyniosłem. Kapitan oniemiał. Wykorzystując to zaskoczenie, dyplomatycznie skróciłem front. Na schodach doleciał mnie poirytowany głos kapitana: co za język, smaczną wątróbkę nazywać tak samo jak to gówno…!

[…] Na wszelki wypadek upolowaliśmy majora Chalfena. – Panie majorze, gdyby kapitan pytał pana co znaczy po polsku pieczonka, to odpowiedz mu pan tak a tak – prosiliśmy.
– Co wy znowu wywinęliście – spytał major, który lubił nas i nie raz cieszył się z naszych wybryków. Opowiedzieliśmy mu z detalami. Nie krył rozbawienia. Włączył się do zabawy i chyba dlatego nie było większej draki.

Adam Kaczyński

Tekst ukazał się w nr 19 (167) 16–29 października 2012

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X