Spadek szlachciców Tołkaczów, lipowa aleja i wolontariusze Fot. Dmytro Poluchowycz

Spadek szlachciców Tołkaczów, lipowa aleja i wolontariusze

Około 15 km od Jarmoliniec w Chmielnickiem leży niewielka wioska Sosnówka (dawniej Kujawa). Dojazd do niej nie jest trudny – drogi tu dobre, chociaż ostatnie 2-3 km przyjdzie się pokonać po autentycznym bruku, naprawianym po raz ostatni chyba za przysłowiowego „króla Ćwieczka”. A jednak trud się opłaci ze względu na główny rodzynek miejscowości – Kujawski park z pałacem. Słynie nie tylko z tego, że zachował w nazwie zanikły toponim. Jest to przede wszystkim jeden z najbardziej malowniczych i romantycznych zakątków obw. chmielnickiego.

Do parku wiedzie wąska aleja, obsadzona poskręcanymi przez czas starymi lipami. W jakimś filmie horroru mogłaby wspaniale odegrać „drogę do zamku Drakuli”. Niesamowita atmosfera! Już sama lipowa aleja warta jest tego, by tu przyjechać. Ale to dopiero początek.

Fot. Dmytro Poluchowycz

W drugiej połowie XIX wieku wieś Kujawa należała do rodziny Tołkaczów. W latach 1875–1877 Juliusz Tołkacz zaczął kilometr od wioski budować pałac. Założył olbrzymi park i sad. Dzieła ojca dokończył jego syn, Kazimierz. Sercem majątku był pałac. Składał się z piętrowej części centralnej i parterowych przybudówek po bokach. Do lat 80. XX wieku prawe skrzydło nakrywała oranżeria i ogrodzony kutą balustradą taras. Rodzina Tołkaczów i jej liczni goście lubili przesiadywać tu przy kielichu wina, podziwiając piękny widok parku i stawów. Obecnie zamiast tego piękna widzimy nieokreśloną nadbudówkę, zupełnie niepasującą do całości pałacu.

Juliusz Tołkacz był gorliwym katolikiem. Od strony pałacu wychodzącej na park do dziś zachowała się konchowo sklepiona nisza. Starsi ludzie wspominają, że stała tam kiedyś figura Matki Boskiej. Natomiast przed pałacem do niedawna połyskiwały swymi falami stawy, które były koniecznym elementem każdego liczącego się krajobrazowego parku w stylu angielskim. Uchodziły za najbardziej malownicze na Podolu. Niestety, po mniejszym stawku pozostała jedynie niecka w ziemi, a po większym – zarosłe tatarakiem błoto. Mieszkańcy opowiadają, że gdy ostatni dyrektor urządzonego w pałacu sanatorium zwolnił się, spuścił na pożegnanie wodę ze stawów, by wybrać z nich ryby.

Fot. Dmytro Poluchowycz

O panu Tołkaczu wiadomo niewiele. Jeżeli wierzyć przekazom miejscowych, zajmował się hodowlą psów myśliwskich i rasowych koni. Wybudował dla nich ujeżdżalnię i hipodrom. Z najlepszymi okazami pan Juliusz regularnie jeździł do Petersburga, Warszawy, Krakowa i nawet – do Wiednia.

W 1918 roku rodzina Tołkaczów przeniosła się do Kamieńca, gdyż pozostawanie w oddalonym od ludzkich siedzib majątku było niebezpieczne – wszędzie włóczyły się uzbrojone bandy dezerterów i zwykłych rabusiów. Wkrótce pałac rozgrabiono. Po jakimś czasie rodzina przeniosła się do Polski i dalsze jej losy pozostają nieznane.

Od 1920 roku do wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej w pałacu mieścił się dom wypoczynkowy dla „czerwonej arystokracji” – przebywali w nim wysoko postawieni członkowie partii komunistycznej. W czasie okupacji niemieckiej umieszczono tu szpital i sanatorium dla oficerów Wermachtu.

Po 1945 roku w pałacu urządzono dziecięce sanatorium gruźlicze, po nim szpital neurologiczny. Od czasu, gdy ten ostatni przed trzema laty został zamknięty, wieje tu pustka.

We wnętrzach pałacu częściowo zachowały się sztukaterie, które w niektórych miejscach „harmonijnie” uzupełniono współczesnym plastikiem. Zachowała się dębowa posadzka w sali balowej, w której za Tołkaczów odbywały się bale taneczne. Na parterze można zobaczyć oryginalne XIX-wieczne płytki. Wykonano je najprawdopodobniej w Charkowskiej Fabryce Wyrobów z Terrakoty i Ceramiki barona Edwarda Bergenheima. Ocalały drewniane schody z czarnego dębu. Największe wrażenie wywiera stary kuchenny piec kaflowy – robi niesamowite wrażenie, mimo iż został pomalowany ohydną niebieską farbą. Ocalała w nim nawet oryginalna żeliwna zasuwka.

Największe jednak wrażenie sprawia prawdziwa ozdoba majątku – stary park o powierzchni prawie 28 ha. Nieznany ogrodnik zaakcentował drzewa iglaste – można tu zobaczyć modrzewie polskie i europejskie, czarne i zwykłe sosny oraz sosny wejmutki, jodły. Z drzew liściastych rosną tu buki wschodnie, mandżurskie i czarne kaukaskie orzechy, topole kanadyjskie i inne. Park jest wprawdzie niszczony przez kornik, który rozpanoszył się w całej Europie. Większość szpilkowych gigantów stoi już uschnięta. Prawdopodobnie tym drzewom wieś od 1946 roku zawdzięcza swoją obecną nazwę – Sosnówka.

Po zlikwidowaniu sanatorium majątek znalazł się w gestii rady obwodowej i został przyłączony do Malejowickiego sanatorium „Świt”. Należy uznać, że ochrona jest tu zawsze na miejscu i pilnuje. Dlatego „gospodarni” podolanie nie powyrywali jeszcze i nie pozdejmowali stąd wszystkiego co się da. Domorośli poszukiwacze skarbów również nie skuli posadzek i nie wypruli ze ścian wszystkiego, jak miało to miejsce w pałacu Świderskich w sąsiednich Żyszczyńcach po tym, jak przestała w nim funkcjonować szkoła średnia.

Niestety, pozostawiony bez opieki park szybko zdziczał. Ten proces zaczął się już w ostatnich latach funkcjonowania tu sanatorium – nieliczny personel nie był w stanie zaopiekować się parkiem na tak olbrzymim terenie. Zaatakowany przez dzikie krzewy i samosiejki zabytek sztuki parkowo-ogrodowej o lokalnym znaczeniu zaczął powoli przekształcać się w nieprzebyte chaszcze.

Do dzieła przystąpili wolontariusze z ruchu „Turystyka wolontariuszy”. Jak widać z nazwy są to turyści, którzy nie tylko wędrują, ale robią też coś pożytecznego dla społeczeństwa. Inicjatorką akcji była przewodnik, krajoznawca i nieobojętna na piękno swojej ziemi Anastazja Doniec.

– Nasze działania to nie tylko podróże w dobrej sprawie: sprzątanie czy spotkania na świeżym powietrzu –informuje wolontariuszka dziennikarza Kuriera Galicyjskiego. – Nasze akcje to odmienny sposób zwrócenia uwagi władz i społeczeństwa na problem opuszczonych parków i pałaców. Naszym celem jest otrzymanie państwowych funduszy na funkcjonowanie zakładów kultury, które planujemy założyć w tych opuszczonych majątkach.

Przygotowania do kolejnej wiosennej akcji rozpoczęto już na początku lutego. Rozpoczęto zbierać fundusze na wynajem transportu dla chętnych z Kamieńca i Chmielnickiego, na paliwo do pił motorowych itp. Akcja porządkowania parku, w której uczestniczył również autor, miała miejsce 27 lutego. Udział w niej wzięło około 50 wolontariuszy w wieku od 6 do 83 lat oraz piesek Tasia. Najstarszym wolontariuszem był Leonid Zaworotny z Jarmoliniec, najmłodszym – Matwiej z Chmielnickiego. Wolontariusze wyczyścili z krzewów i suchych drzew spory fragment parku. Ograniczyli się wprawdzie do terenu, bezpośrednio przylegającego do pałacu. Aby wysprzątać całość – trzeba byłoby nie jednego miesiąca wytężonej codziennej pracy.

Fot. Dmytro Poluchowycz

– Jestem zachwycony tym parkiem – mówi jeden z wolontariuszy Mirosław Smotrow, z zawodu chirurg. – Jestem szczęśliwy, że nasza praca pomoże przynajmniej w części zachować to piękno dla przyszłych pokoleń. Mam nadzieję, że pojawi się pomysł, jak zagospodarować ten skarb, by nadal cieszył ludzi, a nie niszczał i popadał w ruinę.

Wolontariusze wyczyścili z samosiejek również najpiękniejsze miejsce parku – Wielką Aleję Lipową. Celowo napisałem nazwę wielkimi literami, aleja jest Piękna i Wspaniała, o czym świadczą zdjęcia. Niewykluczone, że drzewa te szumiały swymi liśćmi długo przedtem, zanim Juliusz Tołkacz rozpoczął budowę swego pałacu. Prawdopodobnie to właśnie one natchnęły go do zagospodarowania właśnie tego uroczyska.

– Lipowa aleja robi wrażenie – mówi kosmetyczka Weronika Atamaniuk. – Ma się wrażenie, że się stoi pośród kolumn olbrzymiej gotyckiej katedry. Jest tu wzniośle i mistycznie.

Nauczycielka muzyki Swietłana Pohrebenko ma podobne artystyczne porównania. – Czuję się tu niby malutki Hobbit pośród Wielkiego magicznego lasu z powieści Tolkiena – twierdzi.

To już nie pierwsza akcja porządkowa ruchu „Turystyka wolontariuszy” w Kujawie. Powstały w grudniu ubiegłego roku nieformalny ruch zdążył już popracować przy pałacu Orłowskich w Malejowcach (m.in. dzięki niej kotłownia pałacu-sanatorium na całą zimę została zaopatrzona w drwa) oraz wysprzątać śmieci w kanionie Smotrycza w Kamieńcu.

– W planach mamy sprzątanie zamku w Czarnokozińcach, majątku w Udryjowcach – opowiada Anastazja Doniec. – Ale naszym głównym celem w tym roku jest uporządkowanie parku w Malejowcach. Oprócz tego będziemy ubiegać się u władz o nadanie temu obiektowi statutu rezerwatu historyczno-kulturowego, podobnie jak zespół w Samczykach. Tym bardziej, że Malejowce mogą konkurować z Zofiówką w Humaniu.

Na zakończenie – rada autora. Bez regularnego doglądania parku krzewy i samosiejki znów się pojawią. W tym roku, dzięki wolontariuszom, mamy możliwość podziwiać Wielką Aleję Lipową bez zarośli. Śpieszmy się, by to zobaczyć!

Dmytro Poluchowycz

Tekst ukazał się w nr 5 (369), 16–29 marca 2021

Dmyto Poluchowycz. Za młodu chciał być biologiem i nawet rozpoczął studia na wydziale biologii. Okres studiów przypadał na okres rozpadu ZSRS. Został aktywistą Ukraińskiego Związku Studentów. Brał udział w Rewolucji na Granicie w styczniu 1991 roku. Był jednym z organizatorów grupy studentów, która broniła litewskiego Sejmu. W tym okresie rozpoczął pracę jako dziennikarz. Pierwsze publikacje drukował w antysowieckim drugim obiegu z okresu 1989-90. Pracował w telewizji, w prasie ukraińskiej i zagranicznej. Zainteresowania: historia, krajoznawstwo, podróże.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X