Sejsmograf serca z archiwum autorki

Sejsmograf serca

Rozmowa Anny Gordijewskiej z Mariuszem Olbromskim.

Na początku lutego w niezwykłym dla literatów miejscu jakim jest Muzeum Józefa Czechowicza w Lublinie odbyła się promocja Pana nowej książki poetyckiej „Przeminą dymy, rozkwitną róże. Wiersze o walczącej Ukrainie”. Jest Pan jednym z niewielu pisarzy, których książki – a jest ich już ponad dwadzieścia – dotyczą dziejów i kultury dawnego i współczesnego pogranicza polsko-ukraińskiego, wielu wydarzeń tam się dziejących. Proszę może na początku rozmowy przedstawić tematykę nowej książki, choć sam tytuł wiele już mówi.

Tak, oczywiście. Tematyka tej książki poetyckiej jest bardzo aktualna. Myślę, że lapidarnie, ale trafnie została przedstawiona w tekście zamieszczonym na okładce, a jego fragment brzmi: „Książka „Przeminą dymy, rozkwitną róże. Wiersze o walczącej Ukrainie” Mariusza Olbromskiego to sejsmograf serca, pełna empatii reakcja na tragedię wojny za naszą wschodnią granicą. Większość utworów opatrzona została datami tworząc swoisty dziennik cierpienia, miłości, oporu i walki. To przejmujący zapis wielu wydarzeń, zmagań, których ofiarami są często dzieci i kobiety skazane na dramat ucieczki i emigracji; osoby ranne, okaleczone, ginące w zmienianych przez najeźdźców w gruzy miejscowościach. Są to wiersze odsłaniające grozę i z niej ocalające, wywodzące się ze wspólnego domu Polaków i Ukraińców i wciąż do niego powracające, dające świadectwo zbrodni oraz zwycięskiej siły ducha na drogach męczeństwa. Jest ten tom zarazem pochwałą solidarności polskiej z narodem ukraińskim. Wielkim protestem przeciw barbarzyństwu tej wojny niszczącej też bezcenne dzieła kultury i sztuki; przede wszystkim zaś hołdem dla niezłomności i bohaterstwa obrońców”.

Jak powstawała ta książka i jak doszło do publikacji jej starannie opracowanej edycji?

Tom poezji ukazał się dzięki życzliwości Fundacji ARP oraz staraniem Stowarzyszenia Kobiet Karpat. Może dlatego, że zawiera on szereg wierszy, których tematem jest los cierpiących kobiet i dzieci ukraińskich, ich tragiczne często, pogmatwane losy. Książka została wydana rzeczywiście bardzo starannie w Lublinie przez zasłużone dla polskiej kultury Wydawnictwo Norbertinum. W stopce redakcyjnej można przeczytać, że to już tysiąc dwudziesty pierwszy tytuł Norbertinum, a więc ma to wydawnictwo ogromny dorobek. Kiedy byłem w gabinecie prezesa zarządu Piotra Sanetry – przyjęty zresztą bardzo życzliwie – zwróciłem, między innymi, uwagę na to, że ściany jego gabinetu obwieszone są licznymi dyplomami, świadectwami wielu nagród za znakomitą działalność. Książka rodziła się stopniowo, tak jak inne moje publikacje pod wpływem bezpośrednich przeżyć. Nie jestem pisarzem, który tworzy wyłącznie zza biurka, tkwiącym w swych teoretycznych rozważaniach, tworzącym w wyobraźni wizje artystyczne. Wiersze składające się na ten tom powstały, między innymi, pod wpływem wyjazdów do Krzemieńca na Dialog Dwóch Kultur, już w czasie trwania pandemii, a później w okresie wojny w Ukrainie na wielką skalę. Także impulsem do ich powstania było w zasadzie codzienne obcowanie z uciekinierami z Ukrainy. Bowiem kiedy zaczynałem wiersze te pisać mieszkałem w pobliżu Warszawy i każdego dnia na Dworcu Zachodnim, po pracy, gdy z autobusu przesiadałem się do kolejki podmiejskiej, widziałem te wielkie tłumy przerażonych uchodźców z Ukrainy, głównie zmęczonych i zatrwożonych, ale dzielnych kobiet, pilnujących swych dzieci, wysiadających po bardzo długiej podróży z zatłoczonych nad miarę pociągów. Tłumy dzieci i kobiet. To było wstrząsające. No więc częste z nimi rozmowy, choćby krótkie. Bezpośrednie, ciągłe spotykania ze skutkami wojny, z ludzkim nieszczęściem na tak wielką skalę. Utwory powstawały także po licznych rozmowach z innymi uchodźcami z Ukrainy, a także z bardzo częstych rozmów telefonicznych z Polakami mieszkającymi za naszą wschodnią granicą, oraz z ciągłej korespondencji z przyjaciółmi ze środowisk ukraińskich. Także z rozmów z bliskimi przyjaciółmi, którzy znaleźli się jakby na pierwszej linii pomocy. Na przykład jedna z moich znajomych przyjęła do swego domu osiemnaście nieznanych osób zza wschodniej granicy, opiekowała się nimi i utrzymywała je przez prawie dwa miesiące, zanim one nie wyruszyły dalej w głąb kraju. No i wreszcie, tak jak większość rodaków oglądałem na bieżąco informacje telewizyjne, relacje radiowe, czytałem wiele tekstów na ten temat na bieżąco w internecie, często siedząc przy ekranie przez wiele godzin nocnych. Wiedziałem każdego dnia jak wygląda zmieniająca się sytuacja na froncie wojennym, jak się układa życie mieszkańców w bombardowanych i ostrzeliwanych miastach, w wielu wsiach zarówno blisko naszej granicy, jak i w głębi Ukrainy. A więc te utwory są mocno zakorzenione w realiach wojny tuż za naszą wschodnią granicą. Oczywiście jako pisarz czułem się w obowiązku reagować na te wszystkie wydarzenia, tworzyć utwory, które jako swoiste apele o pomoc pokrzywdzonym były ogłaszane w Polskim Radio, w wielu periodykach; także często po raz pierwszy były drukowane właśnie w „Nowym Kurierze Galicyjskim”, wydawanym w dużym nakładzie, ale przecież dostępnym też w internecie, a więc powszechnie… Jeden z takich utworów prezentowałem w czasie wernisażu wystawy o Mariupolu zorganizowanej w gmachu Sejmu RP w obecności marszałków Sejmu, ambasadora Ukrainy, licznie zebranych artystów i przedstawicieli środowisk twórczych.

Ogromnie inspirującą była dla mnie również korespondencja internetowa z prof. Wierą Meniok z Państwowego Uniwersytetu Pedagogicznego imienia Iwana Franki w Drohobyczu, teoretyczką literatury, schulzolożką, tłumaczką, pracowniczką naukową i akademicką w Zakładzie Literatury Powszechnej i Polonistyki Państwowego Uniwersytetu Pedagogicznego im. Iwana Franki w Drohobyczu, kierowniczką Polonistycznego Centrum Naukowo-Informacyjnego im. Igora Menioka na tej uczelni. Jest ona też inicjatorką i dyrektorką Międzynarodowego Festiwalu Brunona Schulza w Drohobyczu. Publikuje również, szczególnie w ostatnim okresie, w „Nowym Kurierze Galicyjskim”. Znamy się od dłuższego czasu, bo uczestniczyła w kilku edycjach Dialogu Dwóch Kultur w ubiegłych latach w Drohobyczu, także w Krzemieńcu, jak również w Warszawie. Ja z kolei mogłem podziwiać jej zaangażowanie, energię i talent jako uczestnik organizowanego przez nią od wielu już lat Festiwalu Brunona Schulza, na który zjeżdżają do Drohobycza liczni pisarze, znawcy i badacze twórczości autora „Sanatorium pod Klepsydrą”, także artyści z Ukrainy i z Polski, i z wielu innych krajów europejskich i nie tylko. Festiwal ten to jedno z ważniejszych wydarzeń kulturalnych w Ukrainie Zachodniej. Zaraz po ataku Rosji na Ukrainę i wybuchu wojny na wielką skalę, czyli już dwa lata temu, zacząłem do niej pisać listy internetowe i doczekałem się obszernych i interesujących odpowiedzi przedstawiających też sytuację w Drohobyczu, opisujących losy i samopoczucie nie tylko jej, ale mieszkańców miasta. Jak później wyznała w jednym z wywiadów radiowych listy te i korespondencja ze mną miały dla niej – oprócz wartości artystycznych i informacyjnych – w tamtym czasie narastającej grozy wojenne, także bezcenny walor terapeutyczny. Przesłałem w którymś liście swoje dwa wiersze, które zrobiły na niej duże wrażenie i sama zaproponowała, że je przetłumaczy. Warto przy tym zaznaczyć, że ma ona w swym dorobku przekład na język ukraiński „Szkiców krytycznych” Brunona Schulza, jak również przełożyła bardzo interesującą i świetnie napisaną książkę Agaty Tuszyńskiej „Narzeczona Schulza”. Wysyłałem więc do niej następne listy wraz z kolejnymi wierszami, które bardzo dokładnie analizowała i tłumaczyła. I tak spontanicznie rozpoczęła się nasza współpraca nad przygotowaniem tej książki, która powstawała stopniowo wraz z dziejącymi się dramatycznymi wydarzeniami wojennymi. Zawiera ona pięćdziesiąt pięć wierszy, wszystkie zostały przełożone przez Wierę Meniok. Opatrzyła też książkę swym wnikliwym i obszernym posłowiem. Zatem całość lubelskiej edycji ukazała się od razu w dwóch językach – po polsku i po ukraińsku. Zamierzamy bowiem książkę prezentować z obu stron granicy, także, oczywiście w miarę możliwości, w Ukrainie. Dodatkowym walorem edycji jest to, że edycję ubogacają grafiki ukraińskiego znakomitego artysty ukraińskiego Olega Hryszczenki z Kijowa.

Jak do tego doszło, że właśnie on zainteresował się tymi wierszami?

Oleg Hryszczneko otrzymał wszystkie wiersze już w tłumaczeniu na język ukraiński od Wiery Meniok i jego grafiki to prace przygotowane właśnie do tej książki, do poszczególnych utworów. Treść prac plastycznych zatem koresponduje z przekazem słownym. Oczywiście wszystkie odnoszą się do obecnej wojny i są jeszcze jednym ekspresyjnym i przejmującym przedstawieniem tej tragedii. Początkowo zamierzałem zamieścić w książce prace polskiego artysty, ale uznałem, że jednak powinien być to artysta, który na co dzień styka się z realiami obecnej wojny. Oleg Hryszczenko jest grafikiem, plakacistą, ilustratorem, autorem książek self-published i książek artystycznych, prac wideo oraz instalacji w przestrzeni publicznej. Jest jednym ze współzałożycieli i kuratorów Klubu Ilustratorów Pictoric, znanego między innymi z wystaw zbiorowych w Polsce, także w Drohobyczu, gdzie mieszkał w pierwszych miesiącach wojny. Mieszka i tworzy w Kijowie. Jest tam wykładowcą w Katedrze Grafiki Narodowej Akademii Sztuk Pięknych i Architektury. Nominowany został do prestiżowej nagrody Pinchuk Art Centre 2013 za projekt „Wielki Mur Ukraiński” – będący dużą matrycą grawerską składającą się z 4200 zadrukowanych arkuszy po dwieście odbitek – swoiste studium ukraińskich tradycji, literatury, krajobrazów i osobistych wspomnień artysty. Jest autorem kilkunastu wystaw indywidualnych oraz uczestnikiem projektu Druga Jesień dedykowanego Brunonowi Schulzowi w rocznicę jego zamordowania przez gestapowca, a zrealizowanego właśnie w Drohobyczu w 2022. Stąd znajomość tego artysty i zainteresowanie jego twórczością.

Dlaczego wybrał Pan na miejsce pierwszej prezentacji książki Muzeum Józefa Czechowicza?

Odpowiedź jest prosta, a zarazem złożona. Przy czym chciałbym zaznaczyć, że w zasadzie pierwsza prezentacja, chociaż jeszcze przed drukiem książki, odbyła się w Krzemieńcu we wrześniu ubiegłego roku w Muzeum Juliusza Słowackiego w ramach Dialogu Dwóch Kultur. Mimo wojny miała tam miejsce krótsza niż zwykle, ale za to bardzo ciekawa sesja naukowa i literacka, połączona właśnie z artystycznymi prezentacjami. Pojechaliśmy tam z Polski z oczywistych względów w małym, dużo mniejszym niż zwykle, ale reprezentatywnym gronie. Z Lublina wyruszyła do miasta Słowackiego prof. Beata Osulewicz-Niewińska, znakomita znawczyni literatury polskiej okresu pozytywizmu oraz prof. Henryk Duda, językoznawca, oboje z Katolickiego Uniwersytetu Jana Pawła II. Nad ranem w Krzemieńcu budziły nas wyjące na alarm syreny. Pani w recepcji hotelu, gdzie nocowaliśmy, tuż przed naszym wyjściem do Muzeum Juliusza Słowackiego na sesje powiedziała mi, że widziała jak nad jej domem na wysokości zaledwie kilkunastu metrów przeleciała rosyjska rakieta w kierunku Kijowa. Czytałem jednak wiersze w saloniku Salomei Słowackiej, a prof. Wiera Meniok ich przekłady. Na sali było sporo osób. Bardzo niezwykłe miejsce i czas do prezentacji wierszy. W czasie spotkania, na które przybyła duża grupa osób z terenu Krzemieńca i Ukrainy odbyło się wiele innych bardzo ciekawych prezentacji, między innymi Zbigniew Zbikowski, prezes warszawskiego Oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, czytał swe przekłady utworów poetek ukraińskich mieszkających obecnie w Polsce. Ostatnio właśnie te przekłady ukazały się w stolicy w wydaniu książkowym.

Jednak wróćmy do Lublina i do promocji właśnie tam Pana książki…

Tak. W Lublinie wybrałem Muzeum Józefa Czechowicza z kilku istotnych dla mnie powodów. Twórczość Czechowicza znam od lat szkolnych i bardzo ją miłuję. Muzeum mu dedykowane jest mi bliskie, bo przez wiele lat mój Ojciec współpracował z tą instytucją organizując społecznie jako prezes Towarzystwa Naukowego Płockiego, oddziału w Wyszogrodzie, sesje naukowe i wystawy o twórczości tego najwybitniejszego lubelskiego poety i w ogóle jednego z najświetniejszych naszych pisarzy w XX wieku. Nawet rękopisy wypożyczone na wystawę Czechowicza były jakiś czas w naszym domu. Bywali też u nas wielokrotnie w domu pomysłodawcy utworzenia tego muzeum: prof. Marian Maciejewski z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, świetny znawca literatury polskiego romantyzmu, a później uczestnik pierwszych – jeszcze w latach 90- tych spotkań Dialogu Dwóch Kultur w Krzemieńcu, które z kolei organizowałem wraz z żoną. Drugim pomysłodawcą i współtwórcą tego muzeum był prof. Lech Ludorowski z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, chyba najwybitniejszy znawca, badacz i popularyzator twórczości Henryka Sienkiewicza w czasach współczesnych. Także bywał często u nas w domu, przyjeżdżając na sesje naukowe o twórczości Henryka Sienkiewicza organizowane przez Ojca na całym Mazowszu. Później z kolei prof. Ludorowski zapraszany przeze mnie bywał wielokrotnie w Przemyślu w Muzeum Narodowym Ziemi Przemyskiej i to z nim jako ówczesny dyrektor tej instytucji zorganizowałem wielką wystawę przenosząc całe, bezcenne wszak zbiory Muzeum Henryka Sienkiewicza w Oblęgorku, którego budynek w tym czasie był remontowany, do Przemyśla aż na rok. Ekspozycje obejrzało wtedy całe Podkarpacie i nie tylko. Wokół tej wspaniałej wystawy organizowaliśmy sesje sienkiewiczowskie i setki lekcji muzealnych. Wreszcie kilka lat temu w Muzeum Czechowicza prezentowałem razem z prof. Lechem Wojciechem Szajdakiem z Poznania wystawę o Grupie Poetyckiej Wołyń „Portret z wierszy i pamięci”. Prof. Lech Wojciech Szajdak z Poznania jest synem Stanisława Szajdaka, współtwórcy Grupy Poetyckiej Wołyń, laureatem ubiegłorocznej Międzynarodowej Nagrody Literackiej Józefa Łobodowskiego. Wspomniana wystawa, której obaj byliśmy współtwórcami, była pierwszą tego typu w dziejach kultury polskiej. Przed Lublinem, wcześniej była prezentowana i technicznie przygotowana w całości przez Muzeum Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów, którego byłem wówczas dyrektorem. Później ze Stawiska powędrowała do Domu Miedziorytnika we Wrocławiu dzięki zaangażowaniu Marka Stanielewicza, znanego grafika i dyrektora tej galerii, a następnie właśnie do Muzeum Czechowicza. Nieprzypadkowo, bo wszak autor „Poematu o mieście Lublinie” był bardzo blisko związany z poetami tej grupy, sam przebywał kilka lat we Włodzimierzu Wołyńskim, napisał wiele pięknych wierszy kresowych, o czym bardzo interesująco pisze prof. Franciszek Fert w książce „Lektury i inspiracje”. Wspomniana wystawa już w zmodyfikowanej, bo dwujęzycznej wersji pojechała z Lublina do Krzemieńca i tam była eksponowana w Muzeum Słowackiego. Tam pozostała. Wszystko to wspominam, aby uzasadnić dlaczego właśnie Muzeum Józefa Czechowicza wydało mi się najodpowiedniejsze na miejsce prezentacji książki, choć oczywiście w Lublinie, który jest wielkim ośrodkiem kultury, mogło to być inne, między innymi Muzeum Wincentego Pola, gdzie w ubiegłych latach miałem kilka spotkań autorskich. No, ale w Muzeum Czechowicza czuję się po prostu mentalnie zadomowiony. Przy okazji warto zwrócić uwagę na to, że muzeum to mieści się na starówce w kamienicy podarowanej na ten cel przez rodzinę i prof. Sergiusza Rabinina, wybitnego przyrodnika, ale też poetę, który urodził się w 1918 roku w Mariupolu, na trenie dzisiejszej Ukrainy. Maturę zdał w Lublinie w liceum im. Stefana Batorego, ale studia rozpoczął we Lwowie w 1936 roku na Wydziale Matematyczno-Przyrodniczym Uniwersytetu Jana Kazimierza. Dziwnie się to wszystko przeplata…

Jak przebiegała prezentacja tej książki?

Oczywiście w bardzo niezwykłej aurze, bo za plecami Wiery Meniok, prezesa Norbertinum Piotra Sanetry i moimi widniało popiersie Józefa Czechowicza, a obok w gablotach jego rękopisy, jakże mi znane, pierwsze wydania książek, na ścianach jego zdjęcia rodzinne.

Na sali znalazło się sporo osób głównie z kręgów artystycznych, naukowych, literackich, między innymi świetny poeta Waldemar Michalski wraz z żoną, chyba najbardziej znany obecnie poeta Lublina, który w czasie dyskusji wspominał o mnie jako pisarzu kontynuującym twórczość Grupy Poetyckiej Wołyń. Ma pewno tak prawo sądzić, choć ja idę oczywiście swoją oddzielną drogą artystyczną. W tym kontekście wspomnę, że współtwórca wspomnianej grupy poetyckiej Józef Łobodowski był nie tylko świetnym poetą i prozaikiem wywodzącym się ze środowiska lubelskiego, a także jakiś czas był redaktorem naczelnym pisma „Wołyń” wydawanego w Łucku przed 1939 rokiem, orędownikiem pojednania i porozumienia polsko-ukraińskiego. Tę ideę kontynuował już po II wojnie światowej na emigracji, w Madrycie. Był przez wiele lat bliskim współpracownikiem Jerzego Giedroycia i Paryskiej Kultury, w której często publikował swe utwory. W tym sensie oczywiście kontynuuję w innych czasach, w innej zupełnie sytuacji, na miarę swych skromnych sił jego sposób myślenia i działania.

Czy ta Pana książka poetycka jest w sensie przekazu mroczna?

Tak jest mroczna, bo jest prawdziwa, bo odnosi się do tragicznych wydarzeń. Jest pełna przywoływanych obrazów barbarzyństwa i zbrodni najeźdźców, dymu i ognia, śmierci niewinnych mieszkańców Ukrainy, obrazów zburzonych miast i wsi, zniszczonych instytucji i bezcennych dzieł kultury, wielu obrazów cierpienia i trwogi. Ale nie tylko, bo jest w tych wierszach wiele strun światła. To wzajemna pomoc i solidarność między sobą cierpiących mieszkańców Ukrainy, szczególnie tych znajdujących się w tragicznych okolicznościach. To bohaterstwo i niezłomność obrońców. Poświęcenie matek ochraniających swe dzieci. Pomoc charytatywna kapłanów, osób świeckich. To natychmiastowa i spontaniczna, na niespotykaną w dziejach skalę pomoc setek tysięcy rodzin polskich, ale też naszych władz rządowych i samorządowych dla kilku milionów uchodźców z Ukrainy. Jest tych strun światła w ciemnościach wojny bardzo wiele, trudno je wszystkie wymienić. Tom kończy tytułowy wiersz „Przeminą dymy, rozkwitną róże”, w którym przedstawiam wizję zwycięskiej Ukrainy, wolnej i szczęśliwej, żyjącej w pokoju. Naszą rozmowę toczymy akurat w drugą rocznicę barbarzyńskiego ataku wojsk rosyjskich na Ukrainę i wiemy dobrze jak ten kraj nadal bardzo cierpi, a Pani zna to na co dzień z autopsji. Wiemy jak wielkie ponosi każdego dnia straty, ilu żołnierzy straciło życie, że rosną cmentarze, giną niewinni. Wiemy w jakim cierpieniu giną tysiące obywateli Ukrainy. Ale uważam, że jednak Ukraina już odniosła – choć jeszcze niepełne – wielkie zwycięstwo. Bo obroniła swą niepodległość, swą godność. Bo skonsolidowała wokół obrony niepodległości liczący czterdzieści milionów obywateli naród. Bo zyskała międzynarodowy, wielki autorytet, ogromne uznanie i sympatię, podziw, a także pomoc w wielu dziedzinach, która trwa i będzie – przypuszczalnie coraz skuteczniejsza. Bo stała się już teraz częścią wolnej i demokratycznej Europy i świata.

Gratuluję wydania tej bardzo ważnej książki. Dziękuję za rozmowę.

Ja również.

Rozmawiała Anna Gordijewska

Tekst ukazał się w nr 3-4 (439-440), 29 lutego – 14 marca 2024

***

Integralną częścią dwujęzycznej edycji tomu wierszy Mariusza Olbromskiego „Przeminą dymy, rozkwitną róże. Wiersze o walczącej Ukrainie” jest posłowie Wiery Meniok zatytułowane metaforycznie, w nawiązaniu do dwóch wierszy poety, a zarazem w odniesieniu do najważniejszego przesłania książki – świadectwa zwycięskiej siły światła w obliczu ciemności: „Błękity ze złocistą wstęgą i cień małej pani. Wiersze Mariusza Olbromskiego w obliczu grozy”. Posłowie mieści sześć rozdziałów i jest formą interpretacyjno-refleksyjnego przewodnika po książce: „Groza i ocalenie”, „Wspólny dom”, „Przestworza siły ducha”, „Świadectwa zbrodni”, „Droga męczeństwa”, „Powróci dzień”.

Proponujemy Czytelnikom dwa wiersze, do których nawiązuje tytuł posłowia – „Poranek” i „W labiryncie” oraz pierwszy rozdział posłowia będący swoistym wprowadzeniem do odczytania sensów książki.

Poranek

Jeszcze blady opłatek księżyca
na niebie, a już blasków strumienie
drżą w mgłach nad Wisły doliną.

W dali – tam – nad Modlinem
słychać pomruki transporterów.
Lecą z pomocą znów dla Ukrainy:
dzień krótki, a ludzie wciąż giną.

Ktoś uchylił okno, zbudził Chopina:
alabastrowe dłonie kryształami płyną.

Gdyby żył dziś, zapewne w każdy dźwięk
by wplatał błękity najczystsze
ze złocistą wstęgą,

grał na dworcach dla tłumów,
a najpiękniej dla dzieci.
Chronił serca lotnym bandażem:
dźwięków kruchą świątynią.

6.V.2022

 

W labiryncie

Biegnie i biegnie
tam i z powrotem
tam i z powrotem
po ulicy mu znanej

choć znikły domy
choć znikły płoty
samochody spalone

droga przecież ta sama
tylko z czołgów wrakami

Węszy i szuka
czasem poszczekuje
biegnie i szuka
bo wciąż jeszcze czuje

cień swej małej pani

3.IV.2022

 

***

 Poezja jak śpiew w domu, który płonie.

Nawet jeśli nie potrafimy zatrzymać ognia –

ogień też nie potrafi zatrzymać nas.

Serhij Żadan, Potem, kiedyś, przypominać sobie…

(18.03.2023, przekład Bohdan Zadura)

 

Groza i ocalenie

Świat naiwnie myślał, że nigdy więcej, aż nagle słowa – groza i ocalenie – znowu przestały być tylko pojęciami. Po 24 lutego 2022 roku groza, makabra, okropieństwo to nie abstrakcja – to nasz wspólny dom, który płonie, a my nie potrafimy zatrzymać ognia. Nie potrafi zatrzymać ognia także poeta, ale wciąż może pisać wiersze, by budować w nich nowy dom, co na gruzach ognia powstanie. Pisać wiersze także po to, by siebie i innych ocalić. Ocalenie nieuchronnie przyjdzie po grozie, nawet jeśli znowu będzie to apokalipsa spełniona. Przyjdzie także w wierszach. A może i przede wszystkim w wierszach.

Groza II wojny światowej jawiła swe różne twarze: podmiot liryczny Tadeusza Różewicza ocalał prowadzony na rzeź, czuje się mordercą, nie wierzy w ciała zmartwychwstanie, szuka nauczyciela i mistrza, by na nowo stworzył dla niego cały świat i wszystkie rzeczy nazwał od nowa – szuka ocalenia. Czesław Miłosz próbuje być tym nauczycielem i mistrzem, próbuje ocalić okaleczonego przez wojnę człowieka, pisze z ewangeliczną prostotą, że wiara jest w każdej kropli rosy i listku na wodzie, i w każdym kamieniu, a „kamienie są po to, żeby nogi nam raniły”.

Poezja staje się niepokojem jak u Różewicza i staje się ocaleniem jak u Miłosza. Poezja potrafi odsłonić grozę i potrafi z niej ocalić, ale nigdy nie zamieni się w język grozy, nawet jeśli groza zabije poetę – jak w Powstaniu Warszawskim czy teraz, podczas straszliwej wojny w Ukrainie.

Odsłaniać grozę w poezji w czasach niepoetyckich, w czasach wojny. Odsłaniać wtedy, gdy słowa skurczowym bólem ugrzęzną w gardle, a potem wybuchną nieznaną dotąd siłą głosu, z której narodzi się wiersz. Taki wiersz posiada moc ocalenia. Ocali z grozy, którą odsłoni, by złożyć świadectwo nawet najstraszniejszej prawdy.

Nie przerwać śpiewu w płonącym domu. Nie lękać się bólu w głosie. Wsłuchiwać się w słowo, które ocali. Odsłaniać grozę i z niej ocalać. Tak odczytuję przesłanie tomu wierszy Mariusza Olbromskiego „Przeminą dymy, rozkwitną róże. Wiersze o walczącej Ukrainie” – w duchu niepokoju różewiczowskiego i ocalenia miłoszowskiego. Są to wiersze, które nie tracą głosu w najmroczniejszych czasach, kiedy poeta – patrząc na spełnioną apokalipsę w Mariupolu, Buczy i innych ukraińskich miastach – twierdzi, że „słowa zbyt małe na tragedię”. Nie tracą głosu, bo chroni je niezmiennie pamięć serca, duch wspólnego miejsca, siła wspólnego domu. Nie tracą głosu, bo płyną z wiary poety, że „domy na gruzach wzniesie miłość”.

Wiera Meniok, Błękity ze złocistą wstęgą i cień małej pani. Wiersze Mariusza Olbromskiego w obliczu grozy [w:] Mariusz Olbromski, Przeminą dymy, rozkwitną róże. Wiersze o walczącej Ukrainie, Lublin: Norbertinum 2023, s. 123–124.

Anna Gordijewska. Polka, urodzona we Lwowie. Absolwentka polskiej szkoły nr 10 im. św. Marii Magdaleny we Lwowie. Ukończyła wydział dziennikarstwa w Lwowskiej Akademii Drukarstwa. W latach 1995-1997 Podyplomowe Studium Komunikowania Społecznego i Dziennikarstwa na KUL. Prowadziła programy w polskim "Radiu Lwów". Nadawała korespondencje radiowe o tematyce lwowskiej i kresowej współpracując z rozgłośniami w Polsce i za granicą. Od 2013 roku redaktor - prasa, radio, TV - w Kurierze Galicyjskim, reżyser filmów dokumentalnych "Studio Lwów" Kuriera Galicyjskiego. Od września 2019 roku pracuje w programie dla TVP Polonia "Studio Lwów". Otrzymała nagrody: Odznaka "Zasłużony dla Kultury Polskiej", 2007 r ., Złoty Krzyż Zasługi, 2018 r.

X