Klątwa głównego lekarza. Część 2 Gmach szpitala cywilnego. Zdjęcie z lat 1950. z archiwum Wiktora Doskaluka

Klątwa głównego lekarza. Część 2

Szpital cywilny w Stanisławowie szczęśliwie przetrwał zawieruchę Wielkiej Wojny. W okresie międzywojennym rozwijał się, zakupiono nowoczesne urządzenia i wprowadzano nowoczesne metody leczenia chorych. Jednak klątwa głównego lekarza nigdzie nie znikła. Dyrektorzy szpitala nadal umierali w kwiecie wieku.

Gustaw Dobrucki miał szczęście – umarł śmiercią naturalną. Zdjęcie ze źródeł internetowych

Zazdrosny monter

Pierwszym znanym lekarzem naczelnym po I wojnie światowej był Gustaw Dobrucki. Wcześniej był on zastępcą Stanisława Krasowskiego. Miał tyle szczęścia, że zmarł własną śmiercią. Możliwie dlatego, że kierował szpitalem niedługo – w latach 1920–1922. Stąd przeniósł się do Warszawy, gdzie wygrał wybory do Senatu, a w 1927 r. został Ministrem Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Na politycznym Olimpie nie utrzymał się długo – już w następnym roku pozbył się ministerialnej teki i zajął się praktyką prywatną. Zmarł w 1940 r. w wieku 70 lat, czym ustanowił swoisty rekord wśród naczelnych lekarzy szpitali.

Kto zajął gabinet dr Dobruckiego w Stanisławowie na razie ustalić się nie udało. W 1926 r. na czele szpitala stanął Adam Lachmund (1896–1933). Urodził się w Krakowie, ukończył Wydział medyczny Uniwersytetu im. Jana Kazimierza we Lwowie, był uczniem znanego profesora Tadeusza Ostrowskiego i przez długi czas był chirurgiem w lwowskim szpitalu akademickim.

Lachmund otrzymał tragiczny spadek. Gmach szpitala, wzniesiony w 1842 r. był zbyt stary i ciasny, nie odpowiadał żadnym normom sanitarnym – nie miał nawet wodociągu. W 1912 r. władze austriackie planowały budowę nowego szpitala, ale przeszkodziła temu wojna.

Nowy dyrektor energicznie zabrał się do działania i zaczął przebudowywać stary szpital na miarę XX w. Doprowadził wodociąg, urządził kanalizację, suszarnię i lodownię. Na dodatek wznowił działalność stanisławowskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Lekarskiego, co pozwoliło stanisławowskim lekarzom publikować swe materiały w czasopismach medycznych. Prowadził popularne odczyty o tematyce medycznej na zebraniach Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej; był zawziętym teatromanem i dożywotnym członkiem Muzyczno-dramatycznego Towarzystwa im. Moniuszki. Mieszkał w samym centrum miasta – przy ul. Szydłowskiego (pocz. ob. ul. Hruszewskiego).

Adam Lachmund. Zdjęcie ze źródeł internetowych

W tym czasie pracował w szpitalu 31-letni monter Józef Nycz, Polak z Tyśmienicy. Nagle zaczął ostro pić i nawet sprzedawał własne rzeczy. Dyrektor bardzo cenił porządek i ostro Nycza upomniał. Ale ten nie zaprzestał upijania się. Wówczas Lachmund zwolnił go i przyjął do pracy elektryka Mazurka. 14 listopada 1933 r. lekarz naczelny w towarzystwie starego i nowego monterów zeszli do piwnicy, gdzie mieściła się maszynownia – elektrycy mieli przekazać sobie wyposażenie. Nagle Nycz, będąc mocno podpity, wyjął z kieszeni rewolwer i strzelił dyrektorowi w plecy. Zakrwawiony Lachmund upadł na posadzkę, a zabójca wyskoczył na zewnątrz, chcąc uciec przez tylną bramę, ale okazała się zamknięta. Wówczas monter przyłożył sobie lufę do skroni i nacisnął spust.

Na odgłos wystrzałów zbiegł się cały personel szpitala. Dyrektora i montera odniesiono do sali operacyjnej i zaczęto walczyć o ich życie. Wieść o zamachu obleciała całe miasto i wkrótce przed szpitalem zebrał się tłum mieszkańców, którzy dobrze znali i cenili naczelnego lekarza. Kula przebiła mu prawe płuco i zatrzymała się na kręgosłupie. Dyrektor zmarł od wewnętrznego krwotoku nie odzyskując przytomności, na frontonie szpitala wywieszono żałobną czarną chorągiew i tłum powoli się rozszedł.

Morderca Józef Nycz w czasie przesłuchania. Zdjęcie z czasopisma „Tajemniczy detektyw”, 1933 r.

A monter Nycz przeżył. Wprawdzie z powodu ciężkiej rany stracił wzrok. W marcu następnego roku stanął przed sądem i otrzymał wyrok 10 lat pozbawienia wolności.

Karę odbywał w stanisławowskim więzieniu, jego sąsiadem w celi był kapłan o. Jurij Fedoriw, który później spisał swe wspomnienia. Nycz opowiadał mu, że w rzeczywistości zabił dyrektora nie z powodu utraty pracy. Okazuje się, że monter miał kochankę – akuszerkę z tego szpitala. Ale wpadła w oko również Lachmundowi, który był kobieciarzem. Akuszerkę skusiły zaloty bogatego i z odpowiednią pozycją lekarza. Nycz z żalu zaczął pić i postanowił pozbyć się konkurenta w radykalny sposób. Ciekawe, że kobieta właściwie oceniła poświęcenie swego pierwszego kochanka i regularnie przekazywała mu paczki do więzienia.

Ojca więcej nie zobaczył

O następnym lekarzu naczelnym stanisławowskiego szpitala cywilnego mamy jedynie epizodyczne wiadomości. Książka Tadeusza Kamińskiego „Tajemnica Czarnego Lasu” zawiera wspomnienia ucznia gimnazjum Jerzego Kochaja. Pisze on, że mieszkał w Stanisławowie w latach 1934–1944, a jego ojciec Jan Kochaj był w tym czasie dyrektorem szpitala cywilnego. Nie wiemy, kiedy objął to stanowisko, ale przypuszczamy, że w roku 1934.

Jan Kochaj ze współpracownikami. Zdjęcie ze strony „Retro Frankivsk-Group”

Kolejnym źródłem, wspominającym dr Kochaja, jest lista polskich lekarzy, która ukazała się w „Książce pamiątkowej mieszczaństwa polskiego w Stanisławowie” za rok 1935. Czytamy  w niej, że Kochaj był chirurgiem i mieszkał przy ul. Szydłowskeigo 7. Przy tej samej ulicy mieszkał i Adam Lachmund, ale nie wiemy pod jakim numerem.

Dziś ten adres odpowiada ul. Hruszewskiego 7 i mieści się tu Wydział fizjologiczny Akademii Medycznej, zaś w latach 1930. kamienica należała do stanisławowskiej Rady powiatowej, która miała tam kilka mieszkań służbowych. Zupełnie możliwe, że jednego z mieszkań użyczano lekarzowi naczelnemu szpitala cywilnego.

Życie Jana Kochaja zostało przerwane tragicznie. Przeżył on wprawdzie „pierwszych sowietów” i okupację węgierską, ale, gdy w sierpniu 1941 r. do miasta weszli Niemcy, zabrali się za wyniszczanie polskiej inteligencji. Początkowo, pod pretekstem omówienia nowego roku szkolnego, zwołali zebranie nauczycieli, na którym zostali aresztowani przez Gestapo…

Jan Kochaj mieszkał przy ul. Szydlowskiego 7. Pocztówka z kolekcji Zenowija Żerebeckiego
6 – Kost’ Wojewidka. Zdjęcie ze źródeł internetowych

Następnymi byli lekarze… 18 sierpnia o 21:30 do mieszkania dr Kochaja weszło trzech SS-manów i jeden Ukrainiec w cywilu. Zabrali ze sobą doktora. Więcej Jurek Kochaj nie widział swego ojca. Później dozorca więzienny Popadyniec zdradził mu, że ojca wraz z innymi lekarzami rozstrzelano na więziennym dziedzińcu. Przed egzekucją kazano im się rozebrać. Ciała pochowano tajemnie w Czarnym Lesie. Oprócz dyrektora Kochaja rozstrzelano jeszcze pięciu stanisławowskich lekarzy.

Strzelec, ginekolog i żołnierz podziemia

Po sierpniowych egzekucjach Niemcy ostro odczuli brak kwalifikowanej kadry medycznej. Mieszkańcy nadal chorowali i w szpitalu potrzebny był nowy kierownik. Ale skąd go wziąć? Niemieccy lekarze wyjechali z miasta w grudniu 1939 r., żydowskich częściowo rozstrzelano, a częściowe umieszczono w getcie, większość polskich eskulapów spoczywała w Czarnym Lesie. Pozostali nieliczni lekarze-Ukraińcy. Nowym dyrektorem szpitala cywilnego został Kost’ Wojewidka (1891–1944).

Kost’ Wojewidka. Zdjęcie ze źródeł internetowych

Jego życie było dość intensywne i niewiele przypominało życie prowincjonalnego lekarza. Urodził się w pow. nadwórniańskim we wsi Zielona w rodzinie lekarskiej Lwa Wojewidki. Studiował w Czerniowcach i Przemyślu, ukończył Wydział medyczny Uniwersytetu w Pradze. Po wybuchu I wojny światowej zapisał się do legionu Ukraińskich Strzelców Siczowych i osiągnął stopień lekarza koszowego. W 1916 r. trafił do niewoli rosyjskiej, gdzie poznał Jewgena Konowalca. W czasach URL został skierowany do Berlina jako szef misji sanitarnej dla jeńców ukraińskich. Po zakończeniu działań wojennych w berlińskiej klinice robi specjalizację ginekologa. W 1923 r. zostaje asystentem dr Wagnera – znanego profesora ginekologii Uniwersytetu Praskiego. W 1925 r. Wojewidka wraca do Stanisławowa i otwiera prywatną praktykę. Żyło mu się dobrze. Oto jak opisuje życie modnego lekarza „Almanach Ziemi Stanisławowskiej”:

„…Ordynacja dr Wojewidki prowadzona była i mieściła się w wielkim budynku na rogu ul. Lipowej, mającym w czasach polskich nazwę „Warszawa” (ob. jest to prawe skrzydło hotelu „Dniestr” od strony ul. Szewczenki – aut.). Dr Wojewidka był jednym z nielicznych lekarzy Stanisławowa, posiadających auto marki „Mercedes” z własnym kierowcą”.

Uważany był sprawiedliwie za najlepszego ginekologa w mieście. Z władzami żył dobrze, a Polacy nazywali go „naszym Ukraińcem”. Powiadali niektórzy, że doktor miał kontakty z OUN. Wojewidka założył filię Ukraińskiego Towarzystwa Lekarskiego w Stanisławowie, kierował Towarzystwem ochrony mogił wojskowych, które opiekowało się pochówkami Strzelców Siczowych, lubił polować, należał do aktywnych członków łowieckiego towarzystwa „Watra”.

Gabinet dr Wojewidki mieścił się w prawym skrzydle dzisiejszego hotelu „Dniestr”. Pocztówka z kolekcji Zenowija Żerebeckiego

Pierwsi sowieci pozamykali prywatne praktyki lekarzy, ale Wojewidka bez pracy nie został. W 1939 r. zostaje kierownikiem Oddziału ginekologicznego obwodowego – dawnego szpitala cywilnego. Latem 1941 r. Wojewidka staje na czele całego szpitala. Były wówczas kłopoty z wyżywieniem chorych, ale naczelnemu udało się zorganizować własne gospodarstwo, zapewniające żywność pacjentom. Niemieckie dowództwo szanowało doktora, bo ich kobiety leczyły się u niego. Ale też faszyści nie wiedzieli o nim wszystkiego.

Jak pisze krajoznawca Petro Arsenycz, Wojewidka często wyjeżdżał w okolice, gdzie dokonywał operacji w polowych szpitalach UPA, a w swoim szpitalu prowadził szkolenia dla lekarzy i sanitariuszek oddziałów partyzanckich.

W marcu 1944 r. do Stanisławowa zbliżał się front. Wojewidka rozumiał, że sowieci wypomną mu współpracę z Niemcami i zaplanował ucieczkę na Zachód. Wszystko zostało przygotowane do wyjazdu i rzeczy spakowano do wagonu. I to zgubiło lekarza. Ktoś z hitlerowców postanowił przywłaszczyć sobie majątek zamożnego lekarza. Nagle przypomniano sobie, że jego żona Ilona, jest węgierską Żydówką i w ostatniej chwili Wojewidkę aresztowano.

Świadek Wasyl Jaszan opisuje smutny koniec tej historii:

„…Żonę rozstrzelano jako Żydówkę, syna – jak pół-Żyda, a Wojewidce zarzucono pomoc Żydom. Rodzinę rozstrzelano, a ich mienie rozgrabiono”.

Iwan Bondarew

Tekst ukazał się w nr 3-4 (439-440), 29 lutego – 14 marca 2024

X