Prezenty dla prezydenta

W dniu 64. urodzin Władimira Putina wiele osób przeliczało, czy statystycznie czeka go jeszcze wiele lat życia – na szczęście, albo niestety.

Inni w zadumie spoglądali na fotografie prezydenta, na twarz wiecznie młodą i rozważali, czy aby nie ma prawdy w słowach Walerija Paniuszkina sugerującego, że pod dachem kliniki hematologii, którą Putin chętnie finansuje, prowadzone są badania nad nieśmiertelnością.

Czy dzięki tym badaniom polityk będzie rządził Rosją za kolejne 64 lata, nie wiadomo, ale jedno nie ulega wątpliwości – tegoroczne urodziny miały skromną oprawę. Przede wszystkim zabrakło oficjalnych spotkań, które wydawały się być symbolem tych uroczystości i pokazywały, że nawet w tak ważnym dniu głowa państwa koncentruje swoją uwagę przede wszystkim na tym, do czego została powołana przez naród. Tak celebracja urodzin, jak i prezenty, były dotąd zawsze doskonale przemyślane i wykorzystywane propagandowo – czapka Monomacha, insygnium wielkich książąt moskiewskich i carów Rosji, koszulka z numerem 1 od zwycięzców pucharu UEFA, miecz Zwycięstwa od króla Bahrajnu niezmiennie symbolizowały potęgę władzy. Tymczasem w tym roku nie odbyła się żadna ważna narada w świetle prasowych reflektorów, Putin nie wyjechał na międzynarodowy szczyt przywódców najważniejszych państw, lecz świętował w kameralnym gronie „najbliższych przyjaciół i rodziny” i „nie zaplanował żadnych imprez publicznych. Oczywiście, będą międzynarodowe telefony z gratulacjami, przy okazji będą omawiane istotne problemy”, jak poinformował rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow.

Nie wiadomo, czy wystarczającą rekompensatą dla prezydenta było 450 róż od rosyjskich parlamentarzystów, limitowana seria złotych telefonów dedykowanych Putinowi, czy fascynująca książka „W roli głównej. Putin we współczesnej kulturze”. Trudno ocenić, czy ucieszyła go wiadomość Instytutu Astronomii Stosowanej Rosyjskiej Akademii Nauk o tym, że Krym przesuwa się o 2,9 mm rocznie w kierunku Rosji co dowodzi, że nawet Matka Natura stoi po właściwej stronie. Prawdopodobnie nie zmartwiła za to rosyjskiego prezydenta arogancja Petra Poroszenki, który nie raczył do niego zatelefonować z życzeniami, tracąc tym samym doskonałą okazję do omówienia ważnych spraw międzynarodowych. Może pewną rekompensatą były życzenia od pierwszego prezydenta Ukrainy Leonida Krawczuka?

Krawczuk podczas spotkania z rosyjskimi dziennikarzami zdradził, że nad Dnieprem nie ma już niemal nikogo, kto miałby pozytywny stosunek do Putina, a temuż przy okazji winszował kolejnych urodzin i życzył, aby „zajął się Rosją”, gdyż ma on teraz możliwość wykorzystania swego wizerunku dla podniesienia pozycji kraju do tak wysokiej, jakiej jest on godzien. Taką informację opublikowały media, a na licznych stronach internetowych odnosili się do niej internauci, obrzucający Krawczuka niewybrednymi słowami, pośród których zarzut, iż jako komunista znów brata się ze znienawidzonym wrogiem, należał do tych łagodniejszych.

Być może Krawczuk wyraził się zbyt subtelnie w swej jakże dwuznacznej wypowiedzi, niewykluczone też, że gdyby dziennikarze rzetelnie zaznaczyli, że dodał, iż „Rosja powinna się podnieść, bo upaść już bardziej nie można”, nie zostałby okrzyknięty zdrajcą. Raz jeszcze zderzyliśmy się z przykładem zamierzonej bądź nie, ale jednak manipulacji. Dziennikarze wybrali to, co pasowało do koncepcji kolaboranta, który nie wyrzekł się dawnych, radzieckich układów. W zestawieniu z Krawczukiem wstrzemięźliwy w kontaktach z Kremlem Poroszenko stał się wręcz wzorcowym przykładem polityka, który potrafi (w domyśle pogardliwie) przemilczeć urodziny wroga. Fakt, że rok temu brak urodzinowych życzeń nie wywarł żadnego wrażenia na Putinie, a na pewno nie przestraszył go i nie sprowokował do weryfikacji polityki wobec Kijowa (jedynie, na zasadzie wzajemności, Putin przeoczył jubileusz Poroszenki) wydawał się tu nie mieć żadnego znaczenia. To, co było ważne, to możliwość wykreowania, choćby na chwilę i poprzez opozycję, pozytywnego obrazu urzędującej głowy państwa.

Sam Putin boryka się dziś z ukraińskim problemem, do czego absolutnie nie może się przyznać i czego wydaje się konsekwentnie nie dostrzegać Zachód. Sankcje gospodarcze, środek obliczony na długofalowe działanie, odnoszą skutek i społeczeństwo Rosji coraz dotkliwiej je odczuwa. Kreml zdaje sobie przy tym sprawę z tego, że są one wymierzone w obywateli, nie oligarchów i na dłuższą metę nie wystarczy obniżanie cen wódki i ziemniaków – alkohol nie zaćmi umysłów Rosjan na tyle, by nie zechcieli rozliczyć rządzących z zaistniałej sytuacji.

Co prawda w wyborach parlamentarnych Jedyna Rosja zdobyła konstytucyjną większość, na co wpłynął zarówno brak realnej konkurencji, jak i zapewne fałszerstwa, to jednak frekwencja była najniższa w historii. Informacja, że głosowało 47,8% obywateli pokazała, że władzy prawdopodobnie w niewielkim stopniu zależy już dziś na mocnej legitymizacji społecznej. Nawet, jeśli to sami Rosjanie nie kwapili się do urn, straciwszy nadzieję na realny wpływ na wyniki głosowania i koncentrując swoją uwagę na codziennej walce z problemami materialnymi i socjalnymi, to podanie do publicznej wiadomości mniejszej niż 50% liczby głosujących jest dowodem na to, że Kreml nie potrzebuje dziś już swoich obywateli w takim stopniu, jak przed laty.

Czy potrzebuje aprobaty innych państw? Jeśli ktokolwiek myśli, że świat znajduje się dziś znów w stosunkowo bezpiecznym stanie zimnej wojny to prawdopodobnie popełnia błąd. Rywalizacja dwóch mocarstw o porównywalnym potencjale jest dziś historią, krucha równowaga pomiędzy Rosją a Stanami Zjednoczonymi należy do przeszłości, Rosja pogrąża się w kryzysie, na arenę wkroczyli nowi gracze destabilizujący sytuację. W takiej to sytuacji Rosjanie, przetestowawszy zachodnią cierpliwość na Ukrainie, przewożą wyrzutnie pocisków balistycznych Iskander-M do obwodu kaliningradzkiego, demonstrując nie tyle już siłę, co nieobliczalność. Oficjalnie powodem są prowadzone ćwiczenia logistyczne, przy czym jeśli doniesienia o rozmieszczeniu systemu rakietowego zostaną potwierdzone, to w ich zasięgu znajdzie się znaczna cześć terytorium Polski i bazy, w których stacjonować mają wojska NATO i brygada zmechanizowana US Army.

Nawet, jeśli to nie pierwszy raz, gdy Iskandery lokowane są w Kaliningradzie, a przesuwanie ich w różne punkty Federacji Rosyjskiej należy do standardowych procedur, to Łotysze dodatkowo informują o działaniach wojsk rosyjskich u granic państw bałtyckich, a rosyjskie myśliwce naruszyły przestrzeń powietrzną Estonii i Finlandii. Jednocześnie Moskwa wstrzymała wykonywanie umowy o utylizacji plutonu, co jest wynikiem „zasadniczej zmiany okoliczności, pojawienia się zagrożenia dla stabilności strategicznej w następstwie nieprzyjaznych działań Stanów Zjednoczonych wobec Federacji Rosyjskiej”. Umowa określała metody utylizacji przemysłowej plutonu tak, aby zamiast wykorzystywać go w celach wojskowych mógł być używany na potrzeby cywilne.

Czy te poczynania Rosji są odpowiedzią na opinię śledczych pracujących nad wyjaśnieniem przyczyn katastrofy samolotu Malaysia Airlines nad Donbasem, którzy uznali, że zestrzelił go rosyjski Buk? Na zerwanie przez Waszyngton rozmów z Moskwą w ramach prób pokojowego uregulowania konfliktu w Syrii? Czy to może swoiste targi z Zachodem o Wschodnią Ukrainę, gdzie USA już skłonne są przyznać Donbasowi „specjalny status” i zgodzić się na przeprowadzenie tam wyborów? Czy może też Putin zaczyna reagować niczym przyparte do muru zwierzę, które choć nie ma szans ocalić skóry będzie kąsać przeciwnika? A może to tylko pokaz i straszenie przeciwników?

Jeśli naprawdę Władimir Władimirowicz spędził swoje urodziny w wąskim gronie, może nie wróżyć to dobrze ani jemu, ani Rosji. Samotność człowieka, który czeka na swoją porażkę, albo wodza, który nie może już nikomu zaufać, może stać się przyczyną decyzji tyleż pochopnych, niezrozumiałych, co niebezpiecznych. Putinowi wyraźnie śni się reanimacja Związku Radzieckiego. Podżega konflikty, finansuje ugrupowania polityczne poza granicami Rosji, prowadzi niezwykle skuteczną wojnę propagandową. Pierwszą przegraną w potyczkach między Moskwą a Zachodem już jest Ukraina, a to, czy kolejną będzie Rosja, czy może któreś z państw nadbałtyckich, w dużej mierze zależy już od Berlina, Paryża, Londynu czy Waszyngtonu. Możliwe, że wkrótce okaże się, że Krawczuk miał rację mówiąc, że Rosja już niżej upaść nie może. Ale niewykluczone, że za rok rozdzwoni się telefon Putina, a cały świat będzie spieszył z podarunkami. Takimi jak Krym.

Agnieszka Sawicz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X