Powstaje film o obronie Lwowa we wrześniu 1939 roku

Powstaje film o obronie Lwowa we wrześniu 1939 roku

Lwów, w odróżnieniu od Wilna czy Grodna, był znakomicie przygotowany do obrony. Miał bardzo dużo żołnierzy, dział, amunicji, w pewnej chwili były nawet dwa pociągi pancerne. Lwów był kluczowy również w tym sensie, że była przygotowywana obrona tzw. przedmościa rumuńskiego.

Wojciech Jankowski rozmawiał z Piotrem Kościńskim, dziennikarzem, pisarzem, analitykiem, który planuje stworzyć film o obronie Lwowa w 1939 roku.

Dlaczego postanowił Pan zrobić ten film?
Po pierwsze zrobiliśmy parę lat temu film o obronie Grodna we wrześniu 1939 roku. W trakcie pracy przyjrzałem się temu, co działo się we wrześniu na wschodnich terenach Rzeczypospolitej, zwłaszcza wydarzeniom z drugiej połowy września, wyodrębniłem kilka kluczowych miejsc: obrona Wilna – jeden dzień, obrona Grodna – trzy dni, kilka mniejszych i większych bitew z wkraczającą armią czerwoną i historia obrony Lwowa, która w gruncie rzeczy jest pewną zagadką, nierozwiązaną do dziś. Tym bardziej ważną i godną pokazania i stąd ta decyzja, żeby spróbować film zrobić. Rozmowy z przedstawicielami Kuriera Galicyjskiego i redaktorem Mirosławem Rowickim zakończyły się zgodą na współuczestniczenie w tym dziele. Na początku mieliśmy dwójkę partnerów – Fundację Joachima Lelewela i Kurier Galicyjski, a potem dołączyła do nas jeszcze Fundacja Wolność i Demokracja.

Jaka nierozwiązana zagadka tkwi w obronie Lwowa?
Przede wszystkim Lwów, w odróżnieniu od Wilna czy Grodna, był znakomicie przygotowany do obrony. Miał bardzo dużo żołnierzy, dział, amunicji, w pewnej chwili obrońców wspierały nawet dwa pociągi pancerne. Lwów był kluczowy również w tym sensie, że była przygotowywana obrona tzw. przedmościa rumuńskiego. Lwów miał zatrzymać Niemców na drodze do tego przedmościa. Gdy wkroczyli Sowieci i gdy dotarli do Lwowa, doszło do starć z obrońcami. Polacy mieli kilka możliwości. Decydował gen. Władysław Langner, który był szefem Dowództwa Okręgu Korpusu VI we Lwowie, mieszczącego się na Placu Bernardyńskim (tam do dziś stoi ten budynek, trzeba przyznać jest dość brzydki). Generał Langner rozpatrywał trzy możliwości. Pierwsza, najmniej realna, to przebicie się na Węgry. Trzeba było przejść 140 km, przebijać się przez wojska niemieckie od zachodu i sowieckie od wschodu. Druga opcja to było poddanie się Niemcom. Oni bardzo chcieli, żeby Polacy złożyli kapitulację na ich ręce. Chociaż zgodnie z paktem Ribbentrop-Mołotow mieli oddać to miasto Sowietom, ale myślę, że była to dla nich prestiżowa sprawa. Obiecywali honorowe warunki poddania się. Trzecia opcja to było poddanie się Sowietom, którzy obiecywali wszystko, co nasze dowództwo chciało – na przykład wyjście polskich oficerów do Rumunii czy na Węgry. I być może właśnie dlatego polskie dowództwo podjęło taką, a nie inną decyzję. Prawdopodobnie, gdyby nasi żołnierze poddali się Niemcom – ale tu gdybamy – którzy mówili w czasie negocjacji, że „jak nam się poddacie, to jakoś to będzie, a jak Sowietom, to tu już będzie na zawsze Azja”, to być może ci oficerowie przeżyliby w oflagach. A że poddali się Sowietom, to poza jednym generałem Langnerem wszyscy zginęli. Byli też tacy, co do niewoli nie poszli, ukryli się – i przeżyli.

Losy polskich oficerów, którzy trafili do oflagów, wskazują na to, że ci ze Lwowa mieliby szansę przeżyć.
Generał Langner podjął decyzję, motywując ją tym, że Sowieci to jednak Słowianie, że może uda się z nimi dogadać. Sowieci obiecywali wszystko, to znaczy gwarancje zachowania własności tych, którzy tu zostają, gwarancje zachowania samorządności miast i że nasi oficerowie będą mogli wyjechać do innego kraju po uzgodnieniu tego z lokalnymi władzami. Oczywiście wszystkie te warunki protokołu przekazania miasta Sowietom zostały natychmiast złamane. Natychmiast! Ani nie dotrzymano warunków, że własność mieszkańców miasta będzie zachowana, ani też władze Lwowa nie przetrwały dłużej niż jeden dzień i natychmiast w ratuszu zainstalowały się władze sowieckie, ani też nie pozwolono polskim oficerom na wyjazd do kraju trzeciego, tylko zostali po wyjściu ze Lwowa (głównie w kierunku Winnik) od razu aresztowani i wywiezieni do łagrów, w większości do Starobielska. I zostali zamordowani.

Z czego wynikała ta naiwna wiara w obietnice Sowietów?
Dziś już nie dojdziemy do tego, co się stało. Tak, jak Polacy inaczej wyobrażali sobie okupację niemiecką, pamiętając z I wojny światowej, że była ona łagodniejszą. Nie można powiedzieć że była bezproblemowa, ale w porównaniu do hitlerowskiej była znośna. Tak może naiwnie myśleli, że Sowieci będą się zachowywać, jak niegdyś Rosjanie, chociaż ci, którzy pamiętali wojnę polsko-bolszewicką nie spodziewali się niczego dobrego. Znamy przecież pamiętniki generała Langnera. One były publikowane w Polsce i w Londynie. Langner dość zagadkowo opisuje swoje losy. Po upadku Lwowa trafił do Moskwy, gdzie miał prowadzić rozmowy z dowódcami sowieckimi w sprawie wypełnienia podpisanego przez siebie protokołu. Do tych rozmów ostatecznie nie doszło. Z jego wspomnień wynika, że pytano go głównie o organizację działań niemieckich i taktykę obrony polskiej, a on to Sowietom wyjaśniał. Potem pozwolono mu wrócić do Lwowa, gdzie ostrzeżony, że może spotkać go coś złego, dojechał nad granicę rumuńską, gdzie przez rzekę przedostał się na drugi brzeg. Tak naprawdę brzmi to absurdalnie, bo ta granica była strzeżona i trudno sobie wyobrazić, by polski generał tak po prostu wyjechał ze Lwowa, tak po prostu wskoczył do rzeki i tak po prostu ją przepłynął. Pamiętajmy jednak, że nikt później nie dopatrzył się w jego działaniach niczego złego. Trafił później do Londynu, gdzie sprawował drugorzędne role. Trudno go, rzecz jasna, obwiniać czy oskarżać, ale cała ta historia jest co najmniej niejasna. Być może była to po prostu naiwność. Być może Sowieci chcieli, żeby chociaż on był dowodem na to, że wypełnili swoje zobowiązania, nawet jeżeli tylko jeden polski oficer wydostał się z terenów przez nich okupowanych. Dopóki nie będą otwarte archiwa rosyjskie, dopóty możemy tylko się domyślać, spekulować.

W którym momencie obrony Polski film się zakończy?
Film ma pokazać, czym był Lwów dla Polaków i dla Ukraińców, bo też ukraińscy historycy mają w nim występować. Film ma przedstawić dziesięć dni obrony od 12 do 22 września przed Niemcami, a także przed bolszewikami, ma pokazywać wyjście naszych oficerów i ich aresztowanie, ma wyjaśnić co się stało później, żeby ci, którzy go będą oglądali, zrozumieli, co się stało, jaki był dalszy ciąg tamtego Września. Film ma trwać około 50 minut ze scenami fabularyzowanymi, po części z udziałem aktorów, a po części – rekonstruktorów. To co da się wyjaśnić, ma być jasno przedstawione, a o tym, czego nie wiemy, trzeba otwarcie powiedzieć.

Z kim Pan będzie współpracował w czasie realizacji tego filmu?
Scenariusz napisałem wspólnie z Januszem Petelskim, który pracował przy wielu filmach, pisał scenariusze do filmów i do seriali. Naszym scenografem jest znakomity Rafał Waltenberger, zresztą pochodzący ze Lwowa. Jeśli chodzi o polskich historyków, to współpracują z nami dwie kluczowe postacie. Prof. Wojciech Włodarkiewicz, główny specjalista z obrony Lwowa i kresów południowo-wschodnich w 1939 roku, napisał między innymi „Lwów 1939”, czy „Przedmoście rumuńskie 1939”. Z kolei prof. Czesław Grzelak, który pomagał nam przy filmie o obronie Grodna, co prawda specjalizuje się w kresach północno-wschodnich, czyli bliższe mu są Grodno i Wilno, ale napisał też bardzo znaczącą książkę „Kresy w czerwieni”. Udało mu się jako jednemu z nielicznych dotrzeć do archiwów sowieckich i powyciągał z nich ważne dokumenty. Mamy też kontakt z historykami ukraińskimi oraz niemieckimi i rosyjskimi. Jeśli chodzi o historyków ukraińskich, liczymy na to, że pomogą w poznaniu pewnych wydarzeń z września 1939 roku, o których w Polsce wiemy bardzo niewiele. Na przykład postać wicemarszałka Sejmu Wasyla Mudrego, stojącego na czele Ukraińskiego Zjednoczenia Narodowo-Demokratycznego, które znane jest raczej w ukraińskim skrócie UNDO. Dzień po agresji niemieckiej Mudry złożył deklarację w Sejmie polskim, że Ukraińcy będą bronić wspólnie z Polakami Polski przed Niemcami. Z kolei metropolita Andrej Szeptycki, nakłoniony przez Langnera, wydał 5 września podobną deklarację. Szukamy jej tekstu, który był wydrukowany prawdopodobnie w piśmie „Diło”. Problem z lwowskimi gazetami jest taki, że w Polsce mamy znikomą ilość egzemplarzy z tamtego września. Być może coś da się znaleźć po ukraińskiej stronie granicy. W polskich bibliotekach zbiory kończą się na sierpniu 1939 roku. Warto to przebadać z punktu widzenia obydwu stron, zarówno polskiej, jak i ukraińskiej. Powiedzmy sobie szczerze – jak pójdziemy na rynek, tam gdzie się mieścił Ukraiński Dom, Proswita, była redakcja gazety „Diło”, jest tam jakaś mała tabliczka, ale nie ma żadnego specjalnego upamiętnienia. Wasyl Mudry też nie jest postacią specjalnie znaną i pamiętaną na Ukrainie, a szkoda, bo to była ciekawa postać. W Polsce temat UNDO też nie istnieje.

To też są często słyszane głosy krytyki wobec ukraińskiej polityki historycznej, że koncentruje się na OUN i UPA, a największe ugrupowanie ukraińskie w dwudziestoleciu międzywojennym, jakim było UNDO, jest pominięte.
Moim zdaniem jest to błąd. Jeżeli UNDO miała spore wpływy, była reprezentowana w Sejmie i miała wicemarszałka, to nie można o tym zapominać. Ale spójrzmy na to szerzej. Od działaczy ukraińskich w Polsce słyszymy na przykład, że nie pamiętamy o Ukraińcach w Wojsku Polskim. Mają rację, ale przyjrzyjmy się temu z drugiej strony – na Białorusi jest niewielka grupa rekonstrukcyjna odtwarzająca Białorusinów w wojsku polskim. Na jej czele stoi niezależny historyk białoruski Ihar Mielnikau. Oni są bardzo aktywni. Pojawiają się na ten temat publikacje niezależnych historyków. A nie słyszałem o analogicznej grupie rekonstrukcyjnej we Lwowie czy Łucku. Powstał co prawda niedawno film pod tytułem „Ukraińcy w wojsku polskim”. Miałem okazję go obejrzeć, ale nie słyszałem, żeby był powszechnie znany.

Nasz film nie ma na celu stworzenie jednostronnego, prostego przekazu o bohaterskiej obronie naszego, polskiego Lwowa. Owszem, obronę pokażemy, ale ważne jest uświadomienie sobie złożoności ówczesnej sytuacji. Lwów był w większości zamieszkały przez Polaków, ale mieszkali tu też Ukraińcy i Lwów był dla nich ważnym miastem. Chcemy więc pokazać opinie jednych i drugich, a także np. reakcje Polaków i Ukraińców na wkroczenie Sowietów. Poszukujemy też materiałów filmowych i fotograficznych z tamtego okresu. W Internecie jest tego bardzo niewiele. Są zdjęcia na przykład z ulicy Gródeckiej, gdzie było spotkanie parlamentarzystów polskich i niemieckich. Nie dotarliśmy niestety do zdjęć z negocjacji polsko-sowieckich. Szukamy wciąż domu w Winnikach, gdzie odbyło się podpisanie polskiej kapitulacji, nazwanej eufemistycznie „Protokołem o przekazaniu Lwowa”. Jeżeli będziemy robić zdjęcia rekonstrukcyjne, to nie sposób zrobić ich na dzisiejszej Gródeckiej, bo wygląda zupełnie inaczej niż w 1939 r. Kiedyś tam kończyły się domy, było pole i stały armaty polskie. Trzeba zdjęcia zrobić w Polsce. Chcielibyśmy jednak zrobić też jakieś zdjęcia we Lwowie, oczywiście ze świadomością, że dawny Plac Bernardyński, gdzie było DOK VI, wygląda teraz inaczej niż kiedyś. Dodam jeszcze, że obiecała nam pomoc instytucja o nazwie CETA – Centrum Technologii Audiowizualnej we Wrocławiu, czyli dawna wrocławska wytwórnia filmów fabularnych. Pomogą nam w komputerowej obróbce zdjęć.

Przy takiej pracy niezbędne są środki finansowe i pomoc przyjaznych podmiotów…
Oczywiście poszukujemy środków. Skoro mamy robić zdjęcia rekonstrukcyjne i jeśli film ma być gotowy na wrzesień 2019 r., to musimy wykonać te ujęcia we wrześniu lub w październiku 2018.

W kilku instytucjach złożyliśmy wnioski o dofinansowanie. Nie jest to sprawa prosta, bo proszących o wsparcie jest wielu. Spotykamy się, co prawda, z życzliwością, ale to trwa. Jak na razie, jedyny wpływ to darowizna z Wytwórni Polskich Papierów Wartościowych, która pozwoliła nam na wyjazd do Lwowa, do Wrocławia i na rozmowy z dyrekcją CETA, na sfinansowanie działań historyków, czyli na zupełnie podstawowe rzeczy. Mam jednak nadzieję, że w tym roku będzie tyle pieniędzy, że będzie można zrobić przynajmniej zdjęcia rekonstrukcyjne na zewnątrz. Oddzielna rzecz to są materiały archiwalne, za które też trzeba będzie zapłacić właścicielowi ich praw. Film ma być zrobiony profesjonalnie i pieniądze są potrzebne. Oczywiście, będziemy się starali pracować jak najtaniej.

Dziękuję za rozmowę i trzymam kciuki. Ufam, że za rok pokażemy we Lwowie ten film w ramach Klubu Galicyjskiego.
Dziękuję – i przy okazji pozwolę sobie zwrócić się do czytelników „Kuriera Galicyjskiego” z dwoma apelami. Pierwszy – jeśli macie Państwo jakieś nieznane zdjęcia czy relacje, albo stare lwowskie gazety – bardzo prosimy o kontakt. I drugi – jeśli możecie nam dopomóc finansowo lub pomóc w znalezieniu sponsorów, też prosimy o informacje i o ewentualne wpłaty. Adres mailowy do Fundacji Joachima Lelewela – biuro@fundacjalelewela.pl, natomiast wpłat prosimy dokonywać na konto 79 2130 0004 2001 0586 9029 0001 z dopiskiem „darowizna na Lwów 1939”.

Rozmawiał Wojciech Jankowski
Tekst ukazał się w nr 11 (303) 15-28 czerwca 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X