Casus Hruszowice

Hruszowice. Piszę o nich, chociaż tak prawdę mówiąc – pisać się boję. Boję się dlatego, bo wiem, że niebywale trudno będzie napisać tekst o istotnych i „gorących” polsko-ukraińskich sprawach nie wpadając w jedną z licznych pułapek pozastawianych przez uczestników polsko-polskiej i ukraińsko-ukraińskiej wojen.

Pisałem o tym kilkakrotnie – moim zdaniem w obu tych wojnach polsko-ukraińskie problemy traktowane są instrumentalnie i mało kogo interesuje by przy użyciu uczciwych metod, wyprowadzić je na „spokojne wody”. Wielokrotnie cytowałem już słowa lwowianina, historyka, politologa i publicysty Tarasa Wozniaka o tym, że sposób prowadzenia polsko-ukraińskich sporów i dysput służy raczej obronie politycznych interesów poszczególnych ugrupowań i osób, a nie Polski czy Ukrainy. Uważam, że tak właśnie jest. Co więcej (piszę o tym nieustannie) metody używane przez toczących te polsko-ukraińskie „dyskusje” do cywilizowanych najczęściej nie należą, a z uczciwością, życzliwością, wiedzą i logiką rzadko są w przyjaźni. Dlatego każdy głos w polsko-ukraińskim dialogu, który „nie pasuje” tej czy innej „grupie interesów” jest zakrzykiwany, wyszydzany, lżony. „Zainteresowani” tak nim manipulują, tak przewrotnie interpretują wyrwane (zazwyczaj) z kontekstu jego fragmenty, że w tym co z ich interpretacji wynika praktycznie nie ma niczego z tego co było intencją autora. Dużo o podobnym mógłbym napisać, bo często podobne cierpieć mi przychodzi. Nie chcąc jednak cierpliwości czytających na próbę wystawiać – poprzestanę na tym – pisać o Hruszowicach uczciwie i w zgodzie ze swoimi przekonaniami bezpiecznie nie jest.

Jednak mimo tego, pisać trzeba. Dlaczego? Wyjaśniam – postanowiłem napisać o Hruszowicach absolutnie nie dlatego, że wykoncypowałem jakieś genialne rozwiązanie problemu i teraz je pragnę obwieścić. Nie! Czuję potrzebę podzielenia się z czytelnikami tymi „hruszowieckimi” przemyśleniami dlatego, że sprawa „sławnego” pomnika UPA i wszystkiego tego co ta sprawa wywołała, aktywizowała wiele typowych mechanizmów używanych przez polskich i ukraińskich „wojowników”, uczestniczących w polsko-ukraińskich sporach. Mechanizmów destrukcyjnych, służących (już pisałem) interesom tych, którzy je uruchomiają, a nie interesom naszych Ojczyzn. Sprawa Hruszowic pomogła mi też ubrać w myśli i słowa to, co widziałem i czułem od dawna, ale skonstatowanie czego jakoś mi zawsze umykało. Pragnę o tym opowiedzieć i dlatego – boję się, ale piszę!

Pierwsza część problemu – brak wzajemnego szacunku aktywistów-Polaków do Ukrainy i aktywistów-Ukraińców do Polski. Tak dokładnie jest, chociaż głośno i oficjalnie nikt tego nie powie. To dotyczy czegoś więcej jak casus Hruszowic. Ukraińskie pomniki w Polsce, polskie pomniki na Ukrainie (ale nie tylko to). To, co piszę teraz. zapewne wywoła oburzenie po obydwu stronach granicy (ach, te emocje i pretensje!), ale taka jest prawda, że tak na Ukrainie, jak i w Polsce istnieją uchwalone prawa, które sprawy pomników regulują. I szacunek tak do Polski, jak i do Ukrainy wymaga by tych praw przestrzegać. Stop! Proszę bez krzyków – to nie koniec tekstu! Proszę doczytać do końca! Wiem! Urzędnicy, interpretacje, kruczki prawne, przeciąganie spraw, oczekiwanie (czytałem gdzieś, że nawet lat 18) na decyzję, nieżyczliwość. Tak, ja to wszystko wiem! Jednak „dura lex sed lex”! Brak uregulowania prawnego statusu pomników, nie tylko hruszowickiego, jest bezsprzeczny! Teraz uwaga dla „czytających inaczej”. To, co napisałem powyżej absolutnie nie usprawiedliwia (w moim odczuciu) tego jak z pomnikiem w Hruszowicach postąpiono. To tylko zwrócenie uwagi na fakt, dlaczego takie działania były w ogóle możliwe. Pomnik w Hruszowicach niejako „wyciągnął” problem legalności pomników (polskich także) na powierzchnię w sposób ostry, chociaż i bez tej awantury, która się rozbuszowała, sprawy polskich i ukraińskich pomników „samowolek” od czasu do czasu gdzieś „się przewijały”. Tak w Polsce, jak i na Ukrainie – zauważam. Raz jeszcze powtarzam – rozumiem emocje, szlachetne uniesienie, chęć oddania czci, upamiętnienia, wyrażenia żalu. Naprawdę ja to rozumiem. Jednak stawianie pomników, jakichkolwiek i gdziekolwiek, niezgodnie z przepisami prawa – to brak szacunku do państwa, w którym się takie pomniki stawia. Sam jestem „aktywistą” i wiem jak to najczęściej jest – najpierw w szlachetnym porywie serca „robimy!”, a potem „jakoś to będzie”. Niestety – pomniki i upamiętnienia okazały się nienajlepszym „materiałem” dla takich akcji. W momencie, gdy są stawiane bez wszystkich niezbędnych papierów, uzgodnień, protokołów i notatek (jeśli to możliwe – z jak największą liczbą pieczątek i podpisów), to już w momencie „wylewania fundamentów” ich budowniczowie pozostawiają pod nimi „ładunek wybuchowy”, który może zostać aktywowany w każdej chwili. Tak dokładnie się stało w przypadku tego pomnika, ale podobnych „zaminowanych” miejsc tak w Polsce, jak i w Ukrainie jest wiele.

Pytanie. Niezależna Polska to 1989 rok – tak? Niepodległa Ukraina to rok 1991 – tak? Jednym słowem ponad 26 lat sąsiadowania dwóch wolnych państw o częściowo wspólnej historii, tradycjach i kulturze. Te 26 lat to (w obu państwach) różni prezydenci, przemierzy, ministrowie, parlamenty. Różne partie polityczne u steru – bardzo różne. Jak to się stało, że przez te 26 lat, przy różnych (czasami antypodach) partiach i politykach u steru, nie udało się wypracować takiego mechanizmu prawnego, który by umożliwiał w przyzwoitym terminie i w przyzwoity sposób upamiętnić tych, których Polacy na Ukrainie i Ukraińcy w Polsce chcą upamiętnić? Już chociażby tylko po to, by dwa dumne narody i państwa nie były zakładnikami takiej sytuacji jak w Hruszowicach?

Druga część problemu – kompletny brak empatii. Tak, wiem – to nie jest łatwe. Jednak uważam, że właśnie to jest chyba najważniejszą przyczyną konfliktu dookoła Hruszowic (piszę posługując się nazwą miejscowości, ale chyba wszystkim wiadomo, że o pomnik mi chodzi). Większość Polaków nie potrafi „wczuć się w dusze” i zrozumieć uczucia Ukraińców. Większość Ukraińców nie może zrozumieć polskiej wrażliwości. W skrócie – dla Polaków OUN-UPA to tylko i wyłącznie „Rzeź Wołyńska”, a dla Ukraińców to wszystko inne oprócz „Tragedii Wołyńskiej”. Stąd już tylko krok do „wojny pomników” – tych których jedni potępiają, czczą drudzy i na cokoły ich stawiają. Żeby jasne było – w polsko-ukraińskich kłótniach nie tylko z OUN-UPA w tle ten problem się ujawnia. Bezsprzecznie – trudnym jest uzmysłowienie i jednym, i drugim, że tak jak jedni czują ból i żal, tak samo do takich uczuć drudzy mają prawo – w czysto ludzkich kategoriach. Bez polityki, osądów, zemsty. Tymczasem – nie! Pomnik stawiany jest „bo my tak chcemy”, „wbrew”, a czasami „na przekór”! Tak żeby od Hruszowic na chwilę się uwolnić – ktoś z czytających widział koszmarny (moim zdaniem) projekt pomnika Ofiar Rzezi Wołyńskiej? Ja widziałem. Szacunek dla ofiar, chrześcijańskie uczucia, zaduma, powaga? Chyba raczej nie! No, a jak będą patrzyli na ten pomnik nasi Bracia (TAK! TAK! TAK!) Ukraińcy? Jakie on uczucia będzie w ich sercu budził?

I znowu uwaga dla „czytających inaczej”! Nie gołąbeczki! Wcale nie o polityczną poprawność mi chodzi! Wcale nie chcę zamilczać, chować pod dywanem, zapominać! Tyle tylko, że gdyby w podobnym stylu pomnik, czczący ofiary np. pacyfikacji lat 30., we Lwowie się pojawił to co my byśmy czuli? Sprawa w tym, jak kogoś sprawiedliwie i godnie uczcić, a nie w tym jak „wbić szpilę”, pokazać „co to nie my!”, nową awanturę rozpalić. Dlatego forma pomnika też jest ważna. O zastanowienie się proszę – czy zarówno twórcy oraz budowniczy pomnika w Hruszowicach, jak i jego niszczyciele (bo to nie była „rozbiórka” – moim zdaniem) wykazali się empatią? Ci pierwsi do uczuć Polaków, ci drudzy do Ukraińców. Ja mam na ten temat własne zdanie, ale teraz niczego nie oceniam – pytam tylko.

Trzecia część problemu – maksymalizm. Tak, taki nachalny, agresywny i wrogi. Zero chęci kompromisu! Ma być tak i już! Tak właściwie to częściowo ten maksymalizm wynika z braku empatii, ale nie tylko z tego. Niekiedy mam wrażenie, że nawet jeśli by niektórzy z w polsko-ukraińskie sprawy zamieszanych byli w stanie odczuć i zrozumieć uczucia tej „drugiej strony”, to i tak (w ich przypadkach) niewiele to by dało. Są bowiem ludzie, którzy „w nosie” (chciałem napisać inaczej, ale nie – i tak by to korekta wyrzuciła) mają cudze uczucia. Żądają dla siebie zrozumienia, tolerancji, poprawności, pobłażliwości i delikatności. Tyle, że tylko dla siebie. Mam wrażenie, że w przypadku Hruszowic właśnie z podobnym mieliśmy do czynienia. Tak przy budowie pomnika, jak i jego rujnowaniu. Najkrócej – moim zdaniem najpierw przejawiono maksymalizm przy projektowaniu pomnika i jego budowie, następnie przy jego niszczeniu. W moim przekonaniu – mogło być inaczej. Można było zaprojektować i postawić pomnik w takiej formie, która by nie sprzyjała usprawiedliwianiu tego co się stało. Można było, po uzgodnieniu z ukraińskimi aktywistami, ten pomnik przebudować. Tak, wiem – maksymaliści zaraz mnie zakrzyczą, a nieprzejednani nazwą zdrajcą – z obydwu stron konfliktu. Przepraszam, ale to bez sensu. Pomnika niby nie ma, ale tak nie do końca – istnieje „wirtualnie” i jest przedmiotem sporu. Straty z tego sporu wynikające – polskie i ukraińskie – narastają. Uważam, że kiedyś ktoś wreszcie „pójdzie po rozum do głowy” i pomnik odbuduje – w kompromisowej formie. Szkody pozostaną.

Czwarta część problemu – wiedza. O tym krótko. Niewielu z tych, którzy w „hruszowickiej” awanturze uczestniczą, cokolwiek wie o polsko-ukraińskiej historii lat 30-50. XX wieku. Wiem – kilkakrotnie miałem nieprzyjemność to sprawdzić. W większości są to ofiary Efektu Dunninga-Krugera (przepraszam, że nie opiszę, zapraszam do komputera i Internetu – jest tam o tym efekcie sporo). W skrócie – wiedzą mało, za to głośno o tym, co niby wiedzą, mówią. Jednak to nie jest jedyny z wiedzą problem. Niestety, z tymi nielicznymi, którzy coś wiedzą, też sprawa jest skomplikowana. Część z nich, na jakimś etapie ich kariery się sprzedała i jest na usługach polityków i polityk przeróżnych (służą też oni polityce historycznej – o tym będzie jeszcze). Pozostaje naprawdę niewielu, którzy nie tylko ze znajomością rzeczy, ale także uczciwie dyskutują o trudnych polsko-ukraińskich problemach, a to za tych właśnie problemów ucieleśnienie uważam problem „hruszowicki”.

Wiedza, rozwaga, odpowiedzialność tych niewielu – nie są w cenie. Do ludzi „przeciętnych”, do „zjadaczy chleba” (to absolutnie nie jest lekceważące określenie – w moim pojęciu) – z różnych przyczyn – nie docierają rzetelne opinie. Niewiele wiedzą, a w znacznej mierze brak wiedzy właśnie skutkuje brakiem empatii (nie tylko on, ale jednak też). Przeciętny Polak i przeciętny Ukrainiec znają polsko-ukraińską historię poprzez szablony powycinane przez potrzeby bieżące, polityków, partie. To ułatwia przeniesienie każdej polsko-ukraińskiej sprawy ze sfery logiki i atmosfery życzliwości w sferę emocji i nienawiści. To też są korzenie „Hruszowic”.

Piąta część problemu – polityka historyczna. Najpierw trochę teorii. Teoretycznie polityka historyczna, to nic zdrożnego. Ot, uczciwe mówienie o wszystkim z historii danego państwa, z uwypukleniem tego z czego może być dumne szczególnie. Nie widzę problemu w takiej historycznej polityce – podpisuję się pod nią! Tyle, że to teoria tylko! W brutalnej rzeczywistości „polityka historyczna” najczęściej sprowadza się do tego, by całkowicie pomijać jedne, a gloryfikować drugie wydarzenia. Mało tego, polityka historyczna często „podkolorowuje” to, czy inne, tak by pasowało do tez przez nią uprzednio przyjętych. W takiej polityce historycznej to nie wnioski są formułowane na podstawie analizy faktów, a fakty są wybierane i przycinane tak by pasowały do (paradoks!) uprzednio sformułowanych wniosków(!). Przypomina mi to zachowanie dziecka w sklepie z cukierkami – wybieranie: to bierzemy, a tego nie. Tyle tylko, że o ile podobne zachowanie dzieci jest zrozumiałe, miłe i zabawne, to takie wybiórcze traktowanie historii budzi mój sprzeciw. Hruszowice wpadły w żarna polskiej i ukraińskiej polityki historycznej niestety. W działaniach polskich i ukraińskich oficjeli, służb, instytutów wszelakich właśnie służenie polityce historycznej widzę. Mam wrażenie, że nie tyle dla nich jest ważne – poprzez analizę zebranych materiałów i wiedzy – rzetelne ustalenie stanu faktycznego i rozwiązanie problemu, likwidacja konfliktu, ile takie „przykrojenie”, zinterpretowanie tego co się dało ustalić, by zabezpieczyć „swoją wersję”.

Przykłady? A proszę – najjaskrawszy dla mnie! Ekshumacja w Hruszowicach. Wynik (z tego co do mnie dotarło) – na podstawie prac ekshumacyjnych nie można jednoznacznie ustalić, że partyzanci UPA zostali tam pochowani. Strona polska – nie zostali pochowani, to był pomnik, a nie grób (w uproszczeniu oczywiście). Strona ukraińska – znaleziono guzik(!) jaki był częścią munduru Wermachtu – żołnierze UPA nosili takie mundury – zostali pochowani – to był grób, a nie pomnik (znowu w skrócie i uproszczeniu). Przepraszam, ale dla mnie powyższe jest i straszne, i śmieszne jednocześnie. Po pierwsze – w archeologii brak potwierdzenia nie może być zaprzeczeniem. Przynajmniej ja tak to rozumiem. Po drugie, mundury z niemieckimi guzikami, po wojnie, wielu nosiło – nie tylko UPA. Dlatego, jeśli przyjąć, że do wiadomości publicznej podano prawdziwe wyniki prac ekshumacyjnych, uczciwym by było stwierdzenie – nie potwierdzono, nie zaprzeczono. Tymczasem obie strony konfliktu, aż „przebierają nogami” z chęci potwierdzenia z góry przygotowanych wniosków historycznej polityki. Takie mam wrażenie, tak myślę i w sumie – bardzo mi smutno.

Szósta część – kto „robi” naszą politykę zagraniczną. To też nie tylko problem Hruszowic, ale właśnie na przykładzie Hruszowic jest on dobrze widoczny. Decyzję o rozbiórce pomnika podjął wójt wcale nie największej, nie najludniejszej, nie najbogatszej gminy w Polsce. O sposobie realizacji tej decyzji – nawet nie napiszę. Tym samym ostatnim „ogniwem” które podejmowało decyzje, tym który „wcisnął czerwony przycisk” polsko-ukraińskiego konfliktu był wójt. Podobnie we Lwowie, zezwolenie na marsz „Nie dla polskich panów” zgodę wydały lokalne władze. To i dziesiątki podobnych temu. W sumie – lokalny samorząd generuje konflikt międzynarodowy, z którym muszą sobie radzić całe państwa. Lokalny samorząd, mer, wójt – mają zazwyczaj lokalne interesy. Tyle, że za ich realizację musi płacić nawet nie jedno, a od razu dwa państwa – Ukraina i Polska. To bez sensu.

Część siódma – agentura. Niestety tak! Udawanie, że „Wielki Brat” jest grzeczny i swoich palców w polsko-ukraińskich sprawach „nie macza” jest naiwnością. Tak samo zresztą jak naiwnością jest tłumaczenie całego zła, które się między Ukrainą i Polską dzieje działaniami służb specjalnych i agentury (przeróżnej) Federacji wiadomej. Rosja jest żywotnie zainteresowana odbudowaniem swojej strefy wpływów w Europie, a Ukraina jest „sworzniem” tej strefy. Bez Ukrainy – nic z tego. Dlatego wyizolowanie Ukrainy, skłócenie ze wszystkimi sąsiadami, zniszczenie jej reputacji – leży w strategicznym interesie „Wielkiego Brata”. Uwaga dla czytających – powyższa, to nie są moje „mądrości”. Nie jestem geopolitykiem, nie jestem strategiem. Jednak, jako że żyję tu, gdzie żyję i robię to, co robię – wiele o Rosji czytam. Szczególnie o jej strategii, oczekiwaniach, sposobie postrzegania świata. I to co napisałem powyżej, to nie moje wizje, a opinie ludzi wysoko postawionych, zawodowo zajmujących się polityką międzynarodową i kompetentnych, czyli takich, którzy wiedzą co mówią wyrażone bądź w środkach masowej informacji, bądź w rozmowach ze mną (nazwisk ich nie wymienię – nie jestem upoważniony). Zważając na powyższe oraz mając na uwadze informacje o aresztach na Ukrainie i w Polsce rosyjskiej agentury działającej na styku Polska – Ukraina, dodając do tego kto i jak zrujnował pomnik w Hruszowicach, kto to rujnowanie sfilmował i film upowszechnił w Internecie, nie sposób się oprzeć wrażeniu, że Hruszowice stały się ofiarą rosyjskiej akcji. Tak jak Polska i Ukraina – w tym przypadku.

Skrępowani brakiem wzajemnego szacunku, brakiem empatii, maksymalizmem, niewiedzą, ułomną polityką historyczną, brakiem poczucia odpowiedzialności, brakiem zaufania i życzliwości – daliśmy się „rozegrać” jak dzieciaki w piaskownicy. Mam nadzieję, że to czegoś tak Polskę, jak i Ukrainę nauczy, mam nadzieję. Mam nadzieję, że Hruszowice nie tylko będą kolejnym zarzewiem polsko-ukraińskiej awantury, a staną się świetnym przykładem tego, jak działają destrukcyjne mechanizmy rujnujące polsko-ukraińską przyszłość. Mam nadzieję.

Ja, jak zawsze – recept nie wypisuję, genialnych pomysłów nie mam, nikogo nie namawiam, nikogo do niczego nie zmuszam. Piszę, bo chcę dostarczyć Wam, szanowni czytelnicy „materiału do przemyśleń”. Wyjaśnię. Był kiedyś taki radziecki film „Siedemnaście mgnień wiosny”. W tym filmie akcja, od czasu do czasu, była przerywana takimi niemal dokumentalnymi wstawkami nazwanymi „materiały do przemyśleń”. Dzielny radziecki agent (Styrliz) – grany przez ulubionego aktora Breżniewa (Wiaczesława Tichonowa), robił mądrą minę, przykładał smukłą dłoń do posiwiałych skroni, myślał i… na podstawie tych „materiałów do przemyśleń” podejmował genialną i jedynie słuszną decyzję. Liczę na Waszą mądrość, Przyjaciele!

Artur Deska
Tekst ukazał się w nr 11 (303) 15-28 czerwca 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X