Polka z Mikołajowa: Niech nie będzie prądu, tylko, żeby nie było ruskich Fot. Anna Lisowska

Polka z Mikołajowa: Niech nie będzie prądu, tylko, żeby nie było ruskich

Mikołajów to strategiczne miasto położone w południowej części Ukrainy. Choć po odbiciu przez wojska ukraińskie sąsiedniego Chersonia, mieszkańcy Mikołajowa poczuli się bezpieczniej, to nadal po rosyjskich ostrzałach w mieście są przerwy w dostawach prądu, ogrzewania i wody. Z Anną Lisowską ze Stowarzyszenia Polaków w Mikołajowie rozmawiał Eugeniusz Sało.

Czy może Pani opowiedzieć jaka sytuacja jest obecnie w Mikołajowie?
W Mikołajowie jestem od początku wojny. Wyjeżdżałam tylko jeden raz. Obecnie sytuacja w mieście zmieniła się na lepsze, bo już nie ma tych strasznych ostrzałów. Alarmy nadal są, ale ostrzałów ostatnio było, na szczęście, mniej. Niestety nadal mamy problemy z wodą. W tej chwili popsuły się nam pompy wodne i mieszkańcy nie mają wody. Mamy punkty w mieście, gdzie można nabrać wodę, a w mieszkaniach teraz nie ma tej wody już ponad tydzień i nie wiadomo kiedy będzie. W ogóle z wodą są cały czas problemy, bo woda, którą mieliśmy podczas wojny była z naszej miejscowej rzeki Inguł. Ona jest blisko morza i woda jest bardzo słona. Tego nie da się oczyścić, więc ta woda jest słodko-słona. Teraz mamy już wodę z Dniepru, ale mimo wszystko mamy problemy, bo rury w mieszkaniach są zniszczone i w mieście jest wszystko rozkopane, bo cały czas się to psuje. No są awarie, że mieszkańcy nie mają w domach wody.

Czyli musicie wyjść z domu z butelkami i przynieść sobie wodę.
Ja na szczęście mieszkam w prywatnym budynku, to wodę pompuję z ziemi. Ale to też zależy od prądu, jeżeli nie ma prądu, to nie mam wody. Ale mimo to całe mieszkanie mam zastawione butelkami, bo prądu często nie ma, więc nie ma też i wody. A jak ktoś mieszka w piętrowym budynku, to musi chodzić po wodę.

Miasto jest duże, trochę ludzi wróciło i dużo jest osób z Chersonia. Więc w Mikołajowie mamy 350-400 tysięcy osób. I gdy nie ma wody, to jest duży problem. Czas od czasu wyłączają ogrzewanie w mieszkaniach. Od tygodnia w mieście włączają na kilka godzin oświetlenie większych ulic, bo do początku wojny nie mieliśmy na ulicach w ogóle światła. I nawet było zabronione włączać w mieszkaniach światło, żeby wróg nie mógł się zorientować. I my bardzo długo mieszkaliśmy w zupełnej ciemności i to było ciężko. Więc teraz gdy widzimy na ulicy zapaloną lampkę, to sprawia nam ogromną radość. Jak zobaczyłam światło na ulicy, to cieszyłam się jak dziecko. Ale to na razie na krótki czas i nie wszystkie ulice. Brak prądu obecnie doskwiera całej Ukrainie.

Jak wygląda w mieście sytuacja z prądem? Ile godzin dziennie go macie?
U nas jest w miarę dobrze. To co słyszę od znajomych jaka sytuacja z prądem jest w Odessie czy w Kijowie, to mają gorzej. My mamy harmonogram wyłączenia i on jest w miarę przestrzegany. Cały obwód mikołajowski jest podzielony na strefy. Jeżeli są jakieś alarmy lub ostrzały, to władzę miasta i obwodu od razu informują o wyłączeniach. Mniej więcej możemy splanować sobie czas i to jest bardzo dobrze.

Znam takich osób, którzy z Odessy przeprowadziły się do Mikołajowa, bo tutaj wiesz o której godzinie będzie prąd, a o której nie. W innych miastach jest gorzej, bo włączają i wyłączają światło tak chaotycznie. Mam nadzieję, że trochę to szczęście jeszcze potrwa i będziemy mieć prąd. Wojna sprawiła, że zaczęliśmy ponownie cenić proste rzeczy. I teraz dużo radości sprawiają nam małe dogodności. Kiedy tego nie masz, to doceniasz to co masz.

Fot. Anna Lisowska

Od 11 listopada, kiedy Chersoń został wyzwolony przez ukraińskie wojsko, to Mikołajów również odetchnął z ulgą, że nie jest już miastem wprost przyfrontowym. Jak miasto się zmieniło od tego czasu? Pani już wspomniała, że więcej ludzi wróciło, są też uchodźcy wewnętrzni z innych miast.
Mikołajów przed wojną był czystym i zadbanym miastem, ale w czasie wojny przyjemnie zaskoczyło to, że po ostrzałach, których było bardzo dużo i nadal są, władzę i mieszkańcy szybko robiły porządek, żeby te rozwalone gruzy nie leżały. Wcześniej nie można było robić zdjęć i dokumentować wszystkiego. Więc teraz jak podchodzę do budynku, który był ostrzelany, to nie mogę zrobić zdjęcia, bo teraz już wygląda normalnie. Ludzie bardzo szybko odbudowują. Jak ktoś obcy przyjeżdża i jest przejazdem przez miasto, to czasami nawet nie zauważa, że miasto było tak bardzo zniszczone i bombardowane. Ale jeżeli tak spokojnie spacerem się przejść po mieście, to widać, że miasto jest zburzone i ślady ostrzałów na budynkach są widoczne. Budynki uniwersytetów czy szkół są zniszczone. Niektóre całkiem, a niektóre są bez okien, drzwi. Dużo budynków piętrowych jest zniszczonych.

Teraz ludzie pomalutku wracają. Otwierają się kawiarnie, większe sklepy, bo wcześniej tego nie było. Widać, że miasto się na nowo odradza, więcej samochodów jeździ. Na przykład jak wychodziłam latem na ulicę, to miasto było puste. Można było iść i w ogóle nie było żadnego samochodu, ani żadnej osoby nie spotkasz. Teraz trochę to bardziej do normalności wraca.

Widziałem zdjęcia, że razem z miejscowymi duchownymi jeździcie z pomocą do najbardziej zniszczonych miejscowości w obwodzie mikołajowskim. Docieracie także do wiosek na Chersońszczyźnie.
W zeszłym tygodniu byliśmy z księdzem katolickim z Mikołajowa w okolicach Chersonia. Jeździliśmy z pomocą do wiosek. Jedna wioska była pod okupacją ponad osiem miesięcy. I tam ludzie od 13 marca w ogóle nie mieli światła i do tej pory jeszcze nie mają, bo wszystko zniszczone. Już im tam robią i obiecują, że pod koniec lutego zrobią. I oni się cieszą i mówią, że niech nie będzie lepiej prądu, tylko, żeby nie było ruskich. Nawet to mogą znosić, tylko żeby nie było rosyjskich żołnierzy.

Fot. Anna Lisowska

Jak obecnie wyglądają okoliczne miejscowości, które przez jakiś czas były okupowane przez wojska rosyjskie? Czy pozostali tam ludzie?
Byłam pozytywnie zaskoczona jak jeździliśmy do jednej z wiosek, która była okupowana przez wojska rosyjskie i pół wioski już nie ma, wszystko zniszczone, a ludzie nadal wierzą w zwycięstwo Ukrainy. Jeździliśmy tam z darami i pomocą humanitarną. Babcie są tam wojowniczkami. Mówią, że swojej ziemi nie oddadzą nikomu. Tam usłyszałam niesamowite historię. Mimo tego, że Rosjanie znęcali się nad nimi, zamordowano wielu mieszkańców, to nie stracili wiary. Jeden dziadek uratował kilka rannych ukraińskich żołnierzy. Przez kilka miesięcy przechowywał ich u siebie w piwnicy. Ludzie opowiadali, że miejscowi zniszczyli Rosjanom czołg. Była partyzantka trochę, oni walczyli z nimi. Mimo to, że było niebezpiecznie, nie poddawali się.

Niestety część wiosek, które mijaliśmy po drodze, to w ogóle ich już nie ma. To jest straszne widowisko, po prostu wszystko zrównane z ziemią. To są straszne historię, bo ludzie opowiadali, że ktoś uciekł, a dużo osób zostało rozstrzelanych. Jedna Pani opowiadała, że ktoś się im nie spodobał, to był zastrzelony.

Jak jechaliśmy to po drodze, to widzieliśmy jak kilka samochodów leżało na poboczach rozjechanych przez rosyjskie czołgi. Mieszkańcy opowiadali, że ludzie chcieli wyjechać z wioski, a oni nie dawali im i jechali na samochody czołgami. Po prostu zrobili placek z samochodu. Jedna z Pań, która nam opowiadała, to mówiła, że na początku chcieli wyjechać i dojechali nawet do obwodu zaporoskiego. Ale Rosjanie ich nie wpuścili, więc musieli wrócić z powrotem.

Rozumiem, że jeździcie z pomocą do tych najbardziej potrzebujących miejscowości. Czy dociera do was pomoc i czego najbardziej potrzebujecie?
W Mikołajowie jest prościej, bo więcej pomocy do nas dociera z różnych organizacji charytatywnych, w tym również z Polski, za co jesteśmy bardzo wdzięczni. Na wioskach te potrzeby są większe. Nie do końca wiemy jak im pomóc. Bo nie mają ani prądu, ani gazu. Nasze tereny to stepy i pola. U nas nie ma lasów, drewna czy też węgla. I ci ludzie nie mają się czym ogrzać w domach, szczególnie teraz zimą. Przywożą im wodę, jedzenie, ciepłe ubrania czy nawet piecyki. Tylko, że do pieca trzeba jeszcze coś włożyć – drewno lub węgiel. Jednak oni mają nadzieję, że już niedługo będą mieli prąd, bo remontują im te linię energetyczne, które rosyjskie wojsko zniszczyło.

Czy dużo Polaków zostało w Mikołajowie? Jak wygląda działalność waszego stowarzyszenia?
Zostałam ja i jeszcze jedna Pani mi pomaga. Dużo matek z dziećmi wyjechało, a zostali starsi ludzie i chorzy. Nie mamy już gdzie się spotykać też, bo to pomieszczenie, które mieliśmy, oddaliśmy miastu, bo nie mieliśmy z czego płacić rachunki za ogrzewanie i prąd. Dlatego jak magazynujemy pomoc dla naszych rodaków oraz osób starszych i potrzebujących, to jest ona albo u mnie w domu, albo u mojej siostry.

Mamy kilka polskich rodzin ze wsi Kisielówka, którzy przyjechali do Mikołajowa. Też im pomagaliśmy, bo na szybko wyjechali z wioski i nie mieli prawie niczego. Nie zabrali dokumentów, więc na początku nie mogli nawet otrzymać pomocy od państwa. Teraz oni jeżdżą do tej wioski, co można odbudować, to próbują uratować. Tutaj mieszkają, a tam jeżdżą.
Ja odwiedzam babcie, osoby chore i przynoszę im pomoc. Natomiast nauczanie u nas jest zdalne, więc dzieci uczą się online. Wszystkie uczelnie też pracują zdalnie.

Fot. Anna Lisowska

Jakie nastroje są u mieszkańców Mikołajowa i obwodu? Czy wierzą, że wojna już szybko się zakończy?
Jeśli słyszymy alarmy powietrzne, to wszyscy reagują bardzo nerwowo, bo oznacza to, że jest duże prawdopodobieństwo, że gdzieś uderzy pocisk rakietowy. Jestem bardzo przyjemnie zaskoczona, bo zawsze uważano, że nasze miasto jest prorosyjskie i ja też tak trochę myślałam. Ale gdy rosyjscy najeźdźcy doszli do obwodu mikołajowskiego i zaczęli ostro bombardować nasze miasto, to okazało się, że ludzie nie są prorosyjscy, a czują się Ukraińcami i są jak jedna duża rodzina. Obecnie nadal są te wszystkie trudności i nawet w kolejkach po wodę nikt nie narzeka. Wiadomo, że wszyscy są już zmęczeni wojną, ale nie narzekają, bo wiedzą, że to jest walka o wolność i normalne życie. Wojna przewróciła nasze życia z nóg na głowę, wiele rodzin jest rozdzielonych. Albo żony wyjechali z dziećmi, albo mężowie walczą na froncie. Ale wszyscy są nastawieni walczyć dalej.

Zbliża się rocznica pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę. Jak te tragiczne wydarzenia z całego roku zmieniły mieszkańców Mikołajowa? O czym marzycie?
Wszyscy marzymy o pokoju. Bo to co przeżywa cała Ukraina, to coś nieludzkie. Brakuje mi słów, żeby to opisać. Większości osób wydaje się, że jesteśmy w jakimś złym śnie. Nikt nie jest w stanie zaakceptować, że mieszkamy w takiej rzeczywistości. Żeby proste miasto i jego mieszkańcy, którzy niczego nikomu nie zawinili… I nagle burzą nam nasze życie, nasze miejsca pracy i odpoczynku. Chcemy, żeby to już się skończyło i już nigdy się nie powtórzyło. Jeżeli przetrwaliśmy przez ten rok, to nie oddamy swojej ziemi i będziemy walczyć do pełnego zwycięstwa.

Dziękuję za rozmowę.

X