Podlasie – kraina magiczna. Część II. Święty Ilia

Podlasie – kraina magiczna. Część II. Święty Ilia

 

Podlasie to kraina wielkiej ciszy. Prawie każdy święty, prawie każdy prorok jakiś czas spędza na pustyni.

„Na puszczy”, jak pisał nieodżałowanej pamięci ks. Jakub Wujek, pierwszy tłumacz Pisma Świętego na język polski. W Ziemi Świętej łatwo o pustynię, jako że kraj jest suchy i gorący. U nas, co prawda, pustyni nigdy nie było, ale za to mieliśmy mnóstwo innych pustkowi, prawdziwych puszcz i bezludzi.

Niekoniecznie musiały to być od razu pustkowia na bagnach, w górach, czy leśnych wertepach. Miejsce, nadające się na pustelnię można było znaleźć nawet dość blisko ludzkich siedzib i w wielu przypadkach właśnie tam napotykało się świątobliwego pustelnika, eremitę, czy tajemniczego anachoretę. Pobożne rozmyślania widocznie udają się najlepiej tylko w takich miejscach, gdzie ma się gwarancję ciszy, spokoju i samotności. Północne Podlasie, ze swoim niewielkim zaludnieniem, zawsze idealnie nadawało się na krainę dla ludzi, chcących coś w sobie przetrawić, przemyśleć, uporać się z jakimś głosem wewnętrznym, może tylko wymyślonym przez siebie samego, a może właśnie prawdziwym, Boskim, powołującym do czynu świętego i wzniosłego? Bardzo trudno przychodzi rozpoznanie powołania prawdziwego, odróżnienie go od sztucznego, wywołanego być może tylko chwilową chętką, lub jakimś zwariowanym impulsem. Jak rozpoznać, co jest ogniem świętym, a co – ogniem słomianym, lub jeszcze gorzej – objawem jakiejś choroby? Trzeba, więc ciszy. Trzeba spokoju, by rozmyślać.

Lata dwudzieste i trzydzieste minionego wieku przyniosły ze sobą na Podlasiu niezwykły urodzaj na ludzi dziwacznych. Wędrujących cudotwórców, uzdrowicieli, przepowiadaczy przyszłości, matek boskich i Mesjaszy. Raz po raz szła przez wsie Podlasia radosna wieść, że pojawił się cudem ocalony z bolszewickiej rzezi – car Mikołaj! Następny z niemałej już kolekcji ocalałych carów, ale tym razem już autentyczny! Prawdziwy! Prawosławna białoruska ludność Podlasia chyba najciężej ze wszystkich podlaskich społeczności odczuła zmiany, jakie nastąpiły po pierwszej wojnie światowej, rewolucji rosyjskiej i wojnie polsko-bolszewickiej. Cały dotychczasowy świat zawalił im się dosłownie na oczach. Nie było już Matki Rosji i cara oswobodziciela. Cerkiew prawosławna ledwie trzymała się na nogach, a nowe władze, polskie i katolickie, wydawały im się wrogie i nieczułe na ich problemy. Dobrzy, prości i przeraźliwie biedni ludzie czuli się nieszczęśliwi i osamotnieni. Rozpaczliwie szukali pomocy, wsparcia i pociechy.

Iljowcy i ich prorok (Fot. wierszalin.za.pl)

Prorok ze wsi Grzybowszczyzna
I wtedy przyszedł prorok. Święty Ilia. Chłop ze wsi Grzybowszczyzna. Wsi położonej w lasach niedaleko Krynek. Początkowo, zanim został prorokiem, nazywał się zwyczajnie – Eliasz Klimowicz. Prawie zawsze, przedstawia się go jako zdziwaczałego i nie całkiem normalnego chłopa-prostaka, niepiśmiennego, ciemnego durnia, któremu „odbiło”, którego nieposkromiona ambicja i bezdenna głupota popchnęły do działania nie mającego cienia szans na realizację. Czasami przedstawia się go jeszcze gorzej. Jako oszusta, cwaniaka, drania, obdzierającego biedaków ze wszystkiego, co jeszcze im pozostało.

Wydaje mi się, że żadna z tych opinii nie jest prawdziwa. Przede wszystkim, nie jest prawdą, że Ilia był analfabetą. Powiedziałbym, że jak na ówczesnego chłopa z Grzybowszczyzny, był całkiem nieźle wykształcony. Owszem. Nie umiał pisać i czytać – ale po polsku! Po polsku nie umiał, ale to nie znaczy, że był analfabetą. Po rosyjsku radził sobie całkiem nieźle. Ambicji też nie miał zbyt wygórowanych. Chciał zbudować w swojej wsi cerkiew. Na zbudowanie cerkwi nie miał pieniędzy. Postanowił, więc udać się do Kronsztadtu (koło Petersburga!!), do słynącego na całą Rosję mistyka i cudotwórcy, świętego Joana Kronsztadzkiego. Święty łaskawie udzielił mu posłuchania, pobłogosławił Ilię i dał mu pieniądze na rozpoczęcie budowy cerkwi w Grzybowszczyźnie. Co do dalszych wydatków, Ilia otrzymał od świętego pozwolenie na kwestę w cerkwiach całej Rosji. Wszystkie te wydarzenia miały miejsce jeszcze przed pierwszą wojną światową. Jadąc do Kronsztadtu, Ilia miał do załatwienia jeszcze jedną, ważną dla Grzybowszczyzny sprawę. W tamtym czasie mieszkał w Grzybowszczyźnie groźny bandyta o nazwisku Półtorak. Bił i okradał wszystkich, kogo tylko chciał. Nie bał się nawet carskich żołnierzy. Zuchwały żuł był nieposkromiony. Ilia zapowiedział, że znajdzie sposób na tego gnoja, jak tylko porozmawia na jego temat ze świętym Joanem i poprosi go o uwolnienie wsi od Półtoraka. Zaraz po tym jak Ilia wyjechał do Kronsztadtu, Półtorak napadł na jakiegoś chłopa, któremu w czasie bójki udało się niezwyciężonego dotychczas bandytę zabić. Wszyscy uznali to za cud! Cud, sprawiony przez Ilię! Nie lekceważmy tego odczucia, bo niedługo Ilia powróci z dalekiej Rosji z błogosławieństwem samego Joana i pieniędzmi na budowę cerkwi. Teraz cuda związane z Ilią Klimowiczem zaczną się pojawiać jeden za drugim.

Cerkiew Eliasza Klimowicza w Starej Grzybowszczyźnie (Fot. skyscrapercity.com)

Cerkiew, co „wyrosła z ziemi”
Po powrocie z Rosji Ilia rozpoczął budowę cerkwi na małym pagórku, nieco na północ od wsi Stara Grzybowszczyzna. Budowy nie ukończył. Wybuchła pierwsza wojna światowa i ludność Grzybowszczyzny została wysiedlona w głąb Rosji. Po wojnie ludzie powrócili na swoje Podlasie, ale teraz musieli pogodzić się z faktem, że znaleźli się nagle w innym, obcym dla siebie kraju, o którym przedtem nie słyszeli. W Polsce.

Ilia chciał dokończyć budowę cerkwi, ale znowu wszystko musiał zaczynać od zera. Nie miał ani pozwolenia na budowę, ani pieniędzy na jej kontynuowanie. Początkowo władze nie chciały zgodzić się na budowę cerkwi, ale Ilia tak długo ich przekonywał, aż ich wreszcie przekonał. Dostał pozwolenie na budowę i na kwestowanie w prawosławnych cerkwiach. Zgromadził wokół siebie grupę pomagających mu aktywistów. Grupa kwestowała, zachęcając ludzi do ofiarności opowieściami o świętobliwym Ilii i jego chwalebnych czynach. Myślę, że działania tej właśnie grupy stworzyły wokół Eliasza Klimowicza atmosferę świętobliwości i zachwytu, wypromowały go na proroka, świętego, a na koniec Mesjasza. Żywe wcielenie Jezusa Chrystusa.

Wnętrze cerkwi Eliasza. Ikonostas (Fot. wierszalin.za.pl)

Czasami stworzy się między ludźmi, nie wiadomo, z jakiego powodu, dziwny, synchroniczny wzmacniacz myśli i idei, samonapędzająca się spirala wzajemnych zależności i oczekiwań, które spełnione, stanowią napęd do następnych, wciąż się potęgujących wydarzeń. Tak było i teraz. Ilia, raz ogłoszony prorokiem i świętym, potrafił sprostać ludzkim oczekiwaniom. Uzdrawiał, błogosławił, nauczał i odpuszczał grzechy. Uzdrowieni, uszczęśliwieni błogosławieństwem świętego rozchodzili się, wykrzykując głośno chwałę proroka. Zewsząd, usłyszawszy o cudzie, nadciągały tłumy. Chcąc odkupić swe przewinienia, pątnicy zostawiali Ilii pieniądze. Mnóstwo pieniędzy. Podobno całe kosze pieniędzy. Cerkiew rosła jak na drożdżach, aż w końcu zaczęto mówić, że wyrosła z ziemi sama. Że wezwana modlitwą świętego Ilii, wyrosła z ziemi w ciągu jednej tylko nocy. Następne tłumy przyjeżdżały, by zobaczyć cud, a pokrzepieni dobrym słowem, wracali się do swoich wsi, do swoich domów, jakby nie ci sami. Pełni entuzjazmu, pełni jakiejś dziwnej siły i optymizmu. Gdy tak jak przedtem, każdy z nich obracał się w swoim wioskowym marazmie jak mucha w smole, tak teraz ludzie brali się do roboty. Zaczęli dbać o swoje otoczenie. Budowali nowe domy, poprawiali drogi, stawiali mosty. Prorok Ilia aktywizował działanie lokalnych społeczności wiejskich, nawet chyba nie zdając sobie z tego sprawy. Z kasy świętego wypłacane były niemałe pieniądze na okoliczne szkoły, domy starców, ochronki dla dzieci i szpitale. Takie działanie nie mogło zostać niezauważone przez państwowe władze Podlasia. Mówi się, że Ilia został odznaczony medalem przez samego Marszałka Piłsudskiego, że przez cały czas nosił ten medal i nigdy go nie zdejmował.

Ojciec Ilia (Fot. wierszalin.za.pl)Medal i Krzyż Walecznych
Na zdjęciu mogą Państwo zauważyć, że Prorok Ilia ma przypięte do marynarki aż dwa odznaczenia! Jedno z nich to Medal Dziesięciolecia Odzyskania Niepodległości. Medal brązowy, z wyobrażeniem na awersie profilu Marszałka, co widać dość wyraźnie. Honorowano tym odznaczeniem wojskowych, ale również cywilów za zasługi dla Państwa Polskiego w czasie trwania pierwszego, najtrudniejszego dziesięciolecia tego państwa. Wstążka medalu była w kolorze jednolicie niebieskim, stąd na zdjęciu jest widoczna bardzo niewyraźnie. Wyraźnie widać za to profil Marszałka. Profil Marszałka Piłsudskiego, zawsze przez wszystkich rozpoznawany, spowodował zapewne opowieści o osobistym wręczeniu prorokowi medalu przez Piłsudskiego, co raczej na pewno nie było prawdą, a medal wręczył mu najpewniej miejscowy starosta.

Ale spójrzmy na zdjęcie jeszcze raz. Ilia ma jeszcze jedno odznaczenie. To nie jest medal. To jest krzyż! Sądząc po kolorach, dobrze widocznych na wstążce odznaczenia, jest to Krzyż Walecznych! Chapeau bas – panowie! Krzyż Walecznych wprowadziła 11 sierpnia 1920 roku Rada Obrony Państwa jako odznaczenie dla żołnierzy, dokonujących na polu walki jakiegoś czynu, który jest niezwykły, wymaga bohaterstwa i nie byle jakiej odwagi, który zadziwia. Na cały okres walk o niepodległość Polski, poprzez wszystkie wojny, kampanie i powstania, do 29 maja 1923 roku, kiedy to zawieszono przyznawania tego odznaczenia, wliczając w to dekoracje cudzoziemców, nadania pośmiertne, nadania kilkakrotne i tak dalej, wydano w całym Wojsku Polskim niecałe 60 tysięcy takich odznaczeń. Odznaczenia takiego nie dostawało się przed wojną za byle co. Czy myślicie Państwo, że można dostać Krzyż Walecznych, będąc wioskowym przygłupem, ciemnym chłopem, śmiesznym pajacem, czy jak tam jeszcze przezywa się świętego Ilię? Popatrzcie dobrze na zdjęcie. Czy tak wygląda wiejski matołek? Czy ktoś potrafi powiedzieć, co działo się z Ilią w trakcie pierwszej wojny światowej, rewolucji i wojny bolszewickiej? Być może tu właśnie leży klucz do dalszych losów jego życia?

Wizje nowej stolicy świata
Trudno powiedzieć, czy Ilię zepsuło powodzenie, wciąż rosnące znaczenie i bogactwo. A może chodziło o coś, co dojrzewało w nim już od bardzo dawna, ale dopiero teraz, wydawało mu się, przyszedł czas na realizację ambitnego pomysłu. Ilia odwrócił się od cerkwi prawosławnej. Swoją cerkiewkę (która „sama wyszła z ziemi”) zbudowaną nakładem tak ogromnych wysiłków, wynajął społeczeństwu katolickiemu, a sam zaczął, oczywiście bez cienia jakichkolwiek pozwoleń, odprawiać nabożeństwa w swym własnym domu. Malarze w Krynkach rozpoczęli malowanie ikon, na których Pan Jezus miał twarz Ilii Klimowicza, a do domu Ilii sprowadziła się kobieta uważana powszechnie za matkę boską. W poprzednim wcieleniu była to „lekka Holka” – jak mówią Czesi – z miasta Grodna.

Wierszalin – niedoszła stolica świata budowana przez Eliasza Klimowicza (Fot. wierszalin.za.pl)

 

Nauka, jaką obecnie wykładał prorok Ilia, była prosta, ale dobrze trafiająca do przekonania: – Idą bardzo ciężkie czasy. Idzie koniec świata. Potęga diabła ogarnie świat. Dla ratowania siebie i swojej duszy nieśmiertelnej należy zbudować nową stolicę świata. Nowe Jeruzalem. Najlepiej niedaleko Grzybowszczyzny na pustych polanach leśnych. Nowa stolica świata zwać się będzie – Wierszalin. Wierszalin, bo ma to być rzecz najwyższa i najważniejsza. Wierchowna taka. W nowym Jeruzalem panować będzie miłość Boża, spokój i sprawiedliwość. Nikt nie będzie tam głodny, chory, czy zapomniany. Kuchnie wydawać będą smaczne posiłki, chorzy leczyć się będą w najlepszym szpitalu.

„…Wierszalin, miało to być miejsce, które w przyszłości stanie się pięknym i potężnym miastem, a przychodzić do niego będą rzesze pielgrzymów i pątników, szukających pocieszenia i błogosławieństwa. Miejsce to miało stać się symbolem jedności przyrody i Boga, miejscem idealnym, które nie narzuca na ludzkie ramiona brzemienia cywilizacji” – specjalnie odpisałem dla Państwa ten cytat. Dlatego, bo wydawał mi się najlepszy. Idealnie oddający zamysł proroka. Wkrótce zaczęto budowę Wierszalina! Niewiele tym razem udało się zbudować. Resztki rozpoczętych prac w postaci wykopów pod fundamenty i samych fundamentów wielkiej cerkwi można znaleźć jeszcze dziś, gdy ktoś zdecyduje się na penetrację pustkowi za wsią Grzybowszczyzna. Wrzesień 1939 roku przerwał budowę wszystkich wierszalinów na całym świecie.

Powojenne losy proroka Illi
Okolice Krynek przypadły Związkowi Radzieckiemu, któremu niemiecki Wehrmacht cały ten teren uprzejmie odstąpił. Podczas zawieruchy wojennej zaginął gdzieś prorok Ilia i ludzie różnie sobie tłumaczyli jego zniknięcie. Niewątpliwie, złapali go Ruscy. Mówiło się, że albo rozstrzelali go i pochowali gdzieś w lesie, albo wywieźli na Syberię. Niedawno odkryto prawdę. Gdy po 17 września Rosjanie zajęli tereny Grzybowszczyzny, proroka zadenuncjował do NKWD jego najlepszy przyjaciel, „apostoł” i człowiek wyznaczony przez Ilię na swojego następcę. Proroka oskarżono, że w dniu lipnego referendum, mającego przyłączyć Podlasie do Związku Radzieckiego, „uprawiał w swoim domu działalność antysowiecką, bo nie poszedł na głosowanie, tylko się modlił”. Ilię przewieziono do Grodna. W tamtejszym NKWD zachowywał się godnie i honorowo. Przedstawiał się jako człowiek głęboko wierzący. Pomimo nacisków nie wyparł się wiary. Dostał za to pięć lat łagru w Mariańsku pod Irkuckiem. Na mocy amnestii, po umowie Sikorski-Majski, został z łagru zwolniony. Zaraz po tym umarł. Powiadają, że stało się to w jakimś byłym klasztorze, przerobionym na umieralnię dla starców.

Szymon Kazimierski
Tekst ukazał się w nr 6 (48) 31 października 2007

Podlasie – kraina magiczna. Część I. Tatarzy

Podlasie – kraina magiczna. Część III. Królestwo Przyrody

Podlasie – kraina magiczna. Część IV. Dzikie knieje, moczary i papież na kajaku

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X