Perskie cudo

Po niezbyt udanej zimie znowu zawitała wiosna, a wraz z nią na grządkach naszych ogrodów obudziły się z długiego snu kwiaty.

Witamy je z radością, cieszą nasze oczy, usiłują nas zauroczyć, co przychodzi im bez trudu, świat prezentuje się nam wówczas sympatyczniej.

Przekwitły już przebiśniegi, ranniki, krokusy, zawilce, przylaszczki, jeszcze gdzieniegdzie pysznią się swą urodą hiacynty, ale już zaczęły na klombach dominować tulipany. Doliczono się kilkanaście tysięcy ich odmian, można więc udekorować ogród niezmiernie zróżnicowaną paletą barw tych kwiatów, w czym niektórzy miłośnicy flory osiągają zadziwiające rezultaty.

Dość powszechnie przyjmuje się, że tulipany wywodzą się z Holandii, ale taki sąd utrzymuje się tylko dlatego, że Holendrzy nauczyli się uprawiać te kwiaty i sprzedając je robić kokosowe interesy. Choć w swoim czasie – o czym później – upodobanie do tulipanów słono ich kosztowało…

Skąd zatem pochodzą tulipany? Z Azji, dokładniej – z Persji. Pierwsze pisemne wzmianki o nich pochodzą z XI wieku (dodajmy od razu, że nazwa tulipan pochodzi od perskich słów tűlbend, dulbend, znaczących tyle, co turban). Już wówczas zachwycano się ich pięknem i dekorowano nimi ogrody. XIV-wieczny klasyk perskiej poezji Hafez uważał, że z ich dziewiczym czarem nawet róże nie mogą konkurować. Z Persji kwiat przedostał się do Turcji, gdzie zrobił furorę na dworze sułtańskim. Sadzono ich coraz więcej, tworzono z nich wielkie łany. W pewnej kronice zapisano, że gdy sułtan wydawał wieczorne przyjęcia, wpuszczano na pola kwiatów żółwie, na których grzbietach zapalano świeczki, a gdy gady się poruszały, dawało to baśniowe widowisko. Po Sulejmanie Wspaniałym także następni sułtanowie oraz ludzie z ich otoczenia hołdowali tulipanom. Szczególnie lubił je sułtan Ahmed III (rządził w latach 1703-1730), żądał, by w jego ogrodach było ich jak najwięcej. Zarazem wydał firman regulujący zasady uprawiania kwiatów i ich sprzedaży, przy czym poza stolicą nie wolno było nimi w ogóle handlować, a niestosujących się do tego zakazu srogo karano. Ten czas zyskał nawet w historii osmańskiego imperium miano ery tulipanów.

Co dalej? Do Europy dotarły one dzięki austriackiemu dyplomacie Ogierowi Ghiselinowi de Busbecq (1522-1592), ambasadorowi przy sułtańskim dworze. Był niesłychanie barwną postacią, erudytą o szerokich zainteresowaniach. Kolekcjonował stare manuskrypty, monety i w ogóle rozmaite kurioza. Przyglądał się także uważnie miejscowej florze, w zachwyt wprawiały go rosnące w sułtańskich ogrodach tulipany. W końcu uznał, że z pewnością oczarują także jego przyjaciela, botanika Julesa Charlesa de l’Écluse (1526-1609), mianowanego w 1573 r. przez Maksymiliana II dyrektorem cesarskiego ogrodu roślin leczniczych w Wiedniu. Posłał mu więc kolekcję cebulek. Oczywiście, gdy pojawiły się kwiaty, de l’Écluse był nimi także zachwycony. Naukowiec wciąż eksperymentował, krzyżował je, pozyskiwał nowe odmiany, rozsyłał je znajomym pielęgnującym europejskie królewskie ogrody. Gdy nowy cesarz Rudolf II wymówił mu posadę, osiadł pod koniec lat 80. jako profesor w holenderskiej Lejdzie, gdzie nadal zajmował się także tulipanami. Wpierw jednakże jego próby zaaklimatyzowania ich nie powiodły się, podczas pierwszej zimy myszy zjadły ponad sto cebulek. Na szczęście mogli mu się teraz zrewanżować ci botanicy, których wcześniej obdarowywał. Pierwszy raz w Holandii tulipany zakwitły w 1594 r. Rzecz jasna, wyłącznie w ogrodach królewskich i należących do jego dworzan. Ale nic dziwnego, że chcieli się nimi cieszyć wszyscy Holendrzy, nie tylko bogacze, lecz także zwykli mieszczanie. Jak mogli pozyskać ich cebulki? De l’Écluse skarżył się, że wciąż do jego ogrodów zakradali się złodzieje, którzy sprzedawali potem cebulki za duże pieniądze. Przybywało także hodowców mogących je oferować na rynku. Ale jako że wciąż uchodziły za rzadkość, były bardzo drogie. Kroniki podają, że jedna cebulka kosztowała tyle, ile dwa wozy pszenicy, albo cztery wozy siana, cztery beczki piwa, 500 kilogramów sera! W Amsterdamie do dziś stoi dom, który ktoś nabył za trzy cebulki! Szalała tak zwana tulipomania. Szczyt tulipanowej gorączki przypadł na grudzień 1636 roku, kiedy to od października ubiegłego roku ceny na cebulki wzrosły 20-krotnie! Najdroższym był rzadki gatunek biało-czerwonego kwiatu zwanego Semper Augustus, za którego cebulkę bogaci amatorzy byli gotowi zapłacić 6 000 florenów, co było sumą baśniową. Niektórzy licząc na niezły zysk inwestowali w nie swe majątki, lokowali w nie ostatnie grosze. Od handlu nimi wciąż rosły obroty giełdy, uprawiano na wielką skalę ciemne interesy. Wreszcie państwo postanowiło położyć kres spekulacjom i 27 kwietnia 1637 r. ukazała się ustawa ustalająca maksymalne ceny na cebulki. Wiele holenderskich rodzin wówczas zbankrutowało. Poza tym w tym czasie podaż cebulek wzrosła już znacznie, dalece przewyższała popyt, co musiało także wpłynąć na ich malejące ceny. Tulipomania się skończyła.

Co nie znaczy, że Holendrzy w ogóle się z tymi pięknymi kwiatami pożegnali. Wręcz przeciwnie, zaczęli je uprawiać na coraz większą skalę, stali się w tej dziedzinie specjalistami i potentatami. Już w 1845 roku na rynku było 5 000 odmian tulipanów i ta liczba wciąż rosła. Dzisiaj pola tulipanowe zajmują około 25 000 hektarów. Corocznie wyrasta na nich około trzech miliardów kwiatów, z których dwa miliardy idą na eksport. Sprzedaje się je w większości na amsterdamskiej giełdzie FloraHolland, istniejącej już od stu lat. Średnio codziennie sprzedaje się na niej około 20 milionów kwiatów, z których część od razu trafia do samolotów czekających na pobliskim lotnisku Schiphol, transportujących je we wszystkie strony świata. Bo cały świat je kocha. Także filateliści kolekcjonujący znaczki z podobiznami tulipanów. Jest takich znaczków sporo, z pewnością nie dotarliśmy do wszystkich, ale już te, które pokazujemy, dowodzą, że możemy mieć w klaserach wspaniały ogród.

Tadeusz Kurlus
Tekst ukazał się w nr 9 (253) 17–30 maja 2016

{gallery}gallery/2016/znaczki_wiosna{/gallery}

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X