Ukraińscy przyjaciele Polaków

Ukraińscy przyjaciele Polaków

Gdy rozmawiamy o pomocy dla walczącej Ukrainy, dla wojskowych i dla cywilnych ofiar tej wojny, najczęściej opowiadamy o tych, którzy tą pomoc organizują w Polsce i w innych krajach.

To naturalne, bo przecież przyjemnie jest oglądać, czytać, słuchać np. o Polakach, którzy mają gorące serca, potrafią współczuć, są przyjaźni i aktywni. Zrozumiałe. Jednak mało kto zastanawia się nad tym jakby wyglądała ta nasza pomoc gdyby nie było Ukraińców, którzy mają równie gorące i otwarte na przyjaźń serca, którzy są naszymi przyjaciółmi (niezależnie od tego, że akurat teraz im pomagamy), są uczciwi, aktywni i są naszymi partnerami oraz najbliższymi współpracownikami na Ukrainie.

To właśnie oni są naszymi przewodnikami po meandrach ukraińskiej biurokracji, tarczą przed bezsensem wielu aktów prawnych, to oni podają nam rękę w najtrudniejszych chwilach. Tak, dokładnie tak jest i jeśli ktoś z działających na Ukrainie Polaków twierdzi, że jest sobie w stanie poradzić bez ukraińskich przyjaciół – to mówiąc dyplomatycznie „mija się z prawdą”. Każdy z nas, na większą lub mniejszą skalę działający tutaj, ma krąg prawdziwych, szczerych i uczciwych ukraińskich przyjaciół. O kilku chcę opowiedzieć dzisiaj.

Chcę o nich opowiedzieć, choćby tylko słów kilka, bo są dla mnie bardzo ważni – bowiem bez nich zapewne nie udało by mi się zrobić niczego. Tak, moi polscy, niemieccy, kanadyjscy, holenderscy, amerykańscy, angielscy i inni Przyjaciele są bardzo ważni, są bowiem początkiem wielu akcji, wielu działań. Jednak to właśnie ukraińscy Przyjaciele najczęściej są ich zakończeniem i tym samym – bez nich wiele rozpoczętych tam gdzieś „w świecie” spraw nie miałoby „szczęśliwego końca”.

Mój Przyjaciel Hose (Jose). Tak, tak, Hose!!! Drochobyczanie mówią o nim z szacunkiem: „Hose Josipowycz”. Ukrainiec urodzony w końcu lat czterdziestych XX wieku w Buenos Aires, w rodzinie zarobkowych emigrantów z Galicji. Jeszcze jako dziecko przywieziony do ZSRR, do Drohobycza. Wieloletni nauczyciel wychowania fizycznego, piłkarz, trener piłkarski, działacz Amnesty International (w najtrudniejszych czasach). Dzisiaj – emeryt, działacz społeczny, szczęśliwy dziadek. Człowiek niebywałej aktywności – nie ma inicjatywy, która by mu obojętna była. Żywiołowość – zauważalny, argentyński rys jego charakteru – w połączeniu z życzliwością dla ludzi oraz nieustannym poszukiwaniem dobra i sprawiedliwości czynią go człowiekiem unikalnym. Hose angażuje się w dziesiątki spraw, mających tak regionalne, jak i ogólnoukraińskie znaczenie. I absolutnie nie szuka w tym osobistych korzyści – co w dzisiejszych czasach jest na Ukrainie nieczęste. Uwierzywszy i zaangażowawszy się w coś – jest wierny sprawie i w jej obronie gotów do każdej, nawet do straceńczej „szarży”.

Nie potrafię zliczyć, z iluż tarapatów On mnie wyciągał! W ilu mych szaleńczych akcjach brał udział! Ile razy był dla mnie nauczycielem, przyjacielem, starszym bratem! On nie tylko moim jest Przyjacielem. To także szczery Przyjaciel Polski i (tak jak i ja) poszukiwacz dróg dla polsko-ukraińskiej przyjaźni i współpracy. Jose jest mądrym człowiekiem – rozumie, że polsko-ukraińska bliskość jest szansą na bezpieczne istnienie i rozwój naszych krajów. Dlatego wspiera wiele inicjatyw współpracy, pomaga w wielu akcjach, uczestniczy w licznych spotkaniach i dyskusjach, a jako, że jest człowiekiem doświadczonym i cieszącym się powszechnym szacunkiem w Drohobyczu i nie tylko w Drohobyczu – to ma to wielkie znaczenie. Dzięki, Przyjacielu – nie wyobrażam sobie Ukrainy bez Ciebie!

Mój Przyjaciel Ihor. Właściwie tak to powinienem napisać – ojciec Ihor. Greckokatolicki ksiądz, od lat ponad trzynastu – dyrektor Funduszu Caritas Samborsko-Drohobyckiej Diecezji UGKC. Siłą rzeczy – zarówno jako ksiądz, jak i jako dyrektor Caritas – zaangażowany w niezliczone działania na rzecz miasta, regionu i Ukrainy. To On właśnie trzynaście lat temu zaryzykował i otworzył szeroko drzwi ukraińskiego i greckokatolickiego Caritasu przed Polakiem i rzymskim katolikiem – czyli przede mną. To On był na kijowskim Euromajdanie od pierwszych jego dni. To On był wśród studentów pobitych przez Berkut, to On w najcięższe grudniowe i styczniowe dni 2014 roku odprawiał na Majdanie msze święte. To On, wielokrotnie inicjując i wspierając współpracę polskiego i ukraińskiego Caritasów, przelicznych funduszy i fundacji, zgadzając się na autoryzowanie Caritasu imieniem niezliczonych polsko-ukraińskich akcji (w tym wielu mego autorstwa) dawał i daje świadectwo, że Ukraińcy i Polacy mogą mieć wspólne marzenia i nadzieje i wspólnie ku nim zdążać. On wnosi w nasze działania duchowność, świadomość obowiązków wynikających z tego, że jesteśmy chrześcijanami, On modli się w naszych działań intencji. Dzięki, Przyjacielu – ja dobrze wiem, że bez Ciebie i Twych modlitw niewiele bym zdziałał!

Mój Przyjaciel Lewko. I znowu – tak właściwie to nie „Lewko”, a szanowny pan profesor Lew Skop. Specjalista w restauracji zabytków, malarz, artysta, patriota Ukrainy i bohater Euromajdanu. Profesor, nauczyciel akademicki, restaurator cerkwi św. Jura w Drohobyczu (przyjedźcie i zobaczcie ją sami – zaprawdę warto), autor setek ikon, malowanych w jego niepowtarzalnym stylu. Stał na Euromajdanie, ale nie tylko. Malował „majdanersom” na tarczach wizerunki świętych, stał na barykadach (i nie tylko stał), a jego beret i rozwiana broda stały się legendą Majdanu. Organizator i uczestnik wielu aukcji, z których dochód jest przeznaczany na pomoc rannym i inwalidom. Autor olbrzymich murali, przedstawiających świętych, a namalowanych „pod celownikami” wrogów na ścianach budynków stojących na samej linii frontu. Lewko jest ukraińskim patriotą i zna zawiłe ścieżki polsko-ukraińskiej historii, ale to absolutnie nie przeszkadza mu kochać Polskę. Uwielbia polską muzykę (Grechuta, Klenczon i Czerwone gitary…), polski film, sztukę i historię. Jest zawsze gotów ze zrozumieniem i sympatią pochwalić, przyjąć, wesprzeć polsko-ukraińskie działania (nie tylko artystyczne).

Czasami, gdy jest ciężko, gdy nie wszystko „idzie” tak jak powinno, gdy smutek i zwątpienie niczym chmury nad mą dusza nawisają, kilka optymistycznych słów, uśmiech „lewkowej” brodatej twarzy – i wraca nadzieja, że uda się zrobić nawet to co zdaje się być niemożliwym. Znamy się od lat wielu, prawda nie często udaje się nam spotkać. Jednak jeśli już nam się to uda, to w Drohobyczu można barwną scenę obserwować: oto maszerują przez miasto dwaj brodacze, jeden brzuchaty, jeden chudy i wymachując rękoma (ja także mą laską wymachuję) wiodą dyskusje o sprawach nieziemskich. Lewko, dziękuję! Dzięki Tobie świat jest lepszy!

Ja rozumiem, zdawać się może, że to niepotrzebny tekst – ot, Artur „laurki” trzy napisał. To nie tak! Fakt, piszę o konkretnych ludziach, o tych którzy mnie otaczają, którzy wspierają, ratują i dają mi siły by robić to, co robię. Jednak ci trzej moi Przyjaciele są niejaką personifikacją setek, a może i tysięcy ukraińskich Przyjaciół, którzy wspierają Polaków, z sympatią spoglądają na Polskę, biorą udział w polsko-ukraińskich akcjach. Dlatego ten szacunek i te podziękowania są nie tylko dla Hose, Ihora, Lewka, ale także dla tych wszystkich, którzy wierzą i rozumieją, że „Kijów, Warszawa – wspólna sprawa” i którzy nam, Polakom działającym na Ukrainie, „prostują drogi”. Raz jeszcze – wielkie dzięki, Przyjaciele!

Artur Deska
Tekst ukazał się w nr 9 (253) 17–30 maja 2016

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X